Do Lwowa docieramy klasyczną drogą. Mieszkając na co dzień w Katowicach rzecz jasna wybieramy wariant południowy. Oznacza to, że w pierwszej kolejności nocnym (jak zawsze zresztą zatłoczonym) pociągiem ze Świnoujścia nad ranem dojeżdzamy do Przemyśla skąd od razu łapiemy busa, który zawozi nas tuż pod przejście graniczne w Medyce. Mimo wczesnej pory jest ono już jednak mocno zatłoczone w przeważającej części wszelkiej maści przemytnikami, którzy z mniejszym lub większym powodzeniem będą starać się przekroczać granicę z poupychanymi gdzie tylko jest to możliwe kartonami papierosów, butelkami alkoholu oraz pewnie też innymi używkami. Ponieważ my do przemycenia nic nie mamy, wyróżniając się wyraźne w tłumie turystycznym strojem i wielkimi plecakami, które dźwigamy na plecach celnicy polscy przepuszczają nas poza kolejnością. Niestety opieszałość ich odpowiedników po ukraińskiej stronie skutecznie zatrzymuje nas w wąskim przejściu przez następne dwie godziny, co sprawia, że tracimy nadrobiony czas i do Lwowa dojeżdzamy dopiero późnym popołudniem.