Ośnieżony i postrzępiony wierzchołek Munku Sardyk wyraźnie dominujący w okolicy budzi zarówno nasz zachwyt jak i respekt. Stąd też okazanie stosownego szacunku górze przez nadanie jej miana „Jego Wysokość Munku Sardyk” z pewnością przesadą nie jest. I choć w duchy i zjawiska nadprzyrodzone specjalnie wiary nie dajemy po cichu liczymy jednak, że okazanie szacunku przyrodzie sprawi, że góra spojrzy na nas łaskawym okiem i pozwoli na wejście na jej wierzchołek. Lecz od samego początku pojawiają się trudności skutecznie utrudniające dotarcie pod górę. Udar słoneczny, wysoki stan wody, spadające kamienie czy chociażby zgubienie ścieżki to tylko nieliczne problemy, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Jeśli dodać do tego kapryśną pogodę zmieniającą się jak w kalejdoskopie można by uznać trekking za karkołomny. I kiedy i nam powoli przechodzi na niego ochota nieoczekiwanie z pomocą przychodzi nam pewien człowiek, który tak jak my postanowił spedzić tu urlop. Różnica między nim, a nami polega jednak na tym, że pochodzi on z Irkucka, a pod Munku Sardyk jest kolejny raz z rzędu, znając tym samym okolicę jak własną kieszeń. Przewidując więc o tej porze roku wysoki stan wody wyposażony jest w specjalistyczne ubranie umożliwiające zarówno jemu jak i nam przekroczenie głębokiej wody bez konieczności zamoczenia chociażby jednej nitki z ubrań. Znając z kolei doskonale topografię terenu prowdzi nas poza utartym szlakiem, umożliwiając dotarcie pod górę po zaledwie jednym dniu intensywnego marszu. Na morenie nasze drogi jednak ostatecznie rozchodzą się, a my zostajemy sami.
Z powodu dalszego załamania pogody i związanych z nią obfitych opadów śniegu kolejny dzień spędzamy w namiotach. I mimo, że jezioro położone jest na wysości ponad dwóch tysięcy pięciuset metrów skąd do szczytu pozostaje niespełna kilometr wierzchołka góry zupełnie nie widać. Odsłania się on dopiero rankiem dnia kolejnego, co od razu postanawiamy wykorzystać. Błękit nieba i niczym niezmącona przejrzystość powietrza zachęca do szybkiego wymarszu, co też zresztą niezwłocznie czynimy. Szybko osiągamy grań, z której odsłaniają się wspaniałe widoki na stronę mongolską i majaczące w oddali jezioro Chubsuguł zwane również Małym Bajkałem. To zdecydowanie najlepszy moment całego dnia. W momencie bowiem zrywa się porywisty, mroźny wiatr, a wraz z nim niebo powoli zasnuwa się ciężkimi chmurami nie wróżącymi nic dobrego. Nie zważając jednak na to przez jakiś czas idziemy jeszcze uparcie pod górę, licząc na poprawę pogody. I o ile rzeczywiście następuje znaczna jej zmiana na lepsze o tyle z każdym krokiem przybywa śniegu i co gorsza lodu, który tutaj na wąskiej i przepadzistej grani może być niebezpieczny. Stąd też bez odpowiedniego ekwipunku dalsza wspinaczka staje się ryzykowna w związku z czym rezygnujemy ze zdobycia szczytu w odległości około czterystu metrów od wierzchołka.
W ten oto sposób kończy się przygoda w Sajanach, kolejnego dnia bowiem zaczynamy zejście do drogi, skąd wrócimy już z powrotem do Irkucka, by w dalszej kolejności dotrzeć nad Bajkał i rozpocząć eksplorację jego wybrzeży począwszy od wyspy Olchon.