Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Indie. W królestwie Ladakhu...    Stok Kangri Expedition 2011 cz. I
Zwiń mapę
2011
06
wrz

Stok Kangri Expedition 2011 cz. I

 
Indie
Indie, Stok Kangri Base Camp
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7558 km
 
Osadę Stok osiągamy po niespełna godzinie jazdy taksówką. Po drodze przekraczamy zieloną, rozgległą dolinę niepozornego jeszcze w tym miejscu Indusu. Dolina, a ściślej most nad rzeką stanowi najniższy punkt na trasie wyprawy na Stok Kangri. Od tego miejsca będzie już tylko pod górę aż do samego szczytu wznoszącego się na wysokośc 6153 m n.p.m. Na szczęście Stok mała, uśpiona wioska przyklejona szczelnie do wzgórza, na którym góruje jeden z ważniejszych klasztorów buddyjskich w Ladakhu położna jest nieco wyżej, bo na wysokości trzech tysięcy ośmiset metrów. I mimo, że dojeżdzamy do niej taksówką i zyskujemy w ten sposób ponad trzysta metrów podejścia, to i tak przed nami pozostaje w dalszym ciągu kolejne dwa i pół tysiąca, które zamierzamy pokonać w przeciągu trzech nadchodzących dni.
Spieszyć się na szczęście nie musimy. Prognozy pogody są optymistyczne, a zapowiadane jej załamanie ma nastąpić nie wcześniej niż za kilka dni. W dobrych nastrojach rozpoczynamy więc mozolny marsz w górę doliny. Nim jednak na dobre zaczniemy podejście w pierwszej kolejności czeka nas jednak „wnikliwa” kontrola zezwoleń, które wykupiliśmy rano w Leh. O ile sprawy papierkowe zostają szybko załatwione o tyle brak w naszych szeregach przewodnika dziwi nieco kontrolującą nas osobę w postaci... wątłej postury kobieciny będącej jednocześnie właścicielką baru znajdującego się bezpośrednio u bram parku. Znaczna większość zapuszczających się tu turystów tworzy bowiem zoorganizowanie grupy prowadzone aż do szczytu przez wynajętych przewodników. Co ważne brak regulacji prawnych dotyczących ich licencjonowania sprawia jednak (o czym dowiadujemy się z bezpośrednich relacji ze spotykanymi po drodze turystami), że oprócz funkcji informacyjnej (idąc daleko w przedzie wskazują w zasadzie tylko drogę) nie biorą oni żadnej odpowiedzialności prawnej w razie jakiegokolwiek wypadku, co nierzadko przejawia się niestety zupełnym brakiem zaangażowania w stosunku do prowadzonych grup. Niewspółmierna zatem cena ich wynajęcia (przekraczająca zresztą grubo nasze finansowe możliwości) w stosunku do usług, które świadczą jak również chęć samodzielnej i uniezależnionej od nikogo próby ataku szczytu skłaniają nas do odrzucenia takiego wariantu. Choć trzeba przyznać, że ma on również i dobre strony. Niewątpliwą jedną z nich jest możliwość wspinaczki bez konieczności noszenia na plecach przygniatającego do ziemi plecaka. Wynika to bowiem z faktu, że oprócz samego przewodnika w ramach świadczeń wchodzi również możliwość wynajęcia jucznych zwierząt niosących na grzbietach cały prywatny ekwipunek turystów oraz niezbędny sprzęt umożliwiający rozbicie wygodnego obozu. Tak czy owak bez przewodnika radzimy sobie doskonale. Informacje i szkice terenu, którymi dysponujemy są bowiem wystarczające, zresztą sama ścieżka poprowadzona doliną wzdłuż potoku jest ewidentna i w miarę wygodna, miejscami tylko przecinająca potężne głazowiska uprzykrzające nieco wędrówkę.
Lecz mimo to i tak z pewną zazdrością spoglądamy w kierunku mijających nas z werwą bez żadnego obciążenia turystów choć wiemy doskonale, że osiągając główny obóz pod Stok Kangri szanse w momencie zostaną wyrównane. Stamtąd już bowiem na szczyt każdy będzie wchodził jedynie z tym, co rzeczywiście niezbędne, a nawet najlepszy przewodnik nie zapewni wejścia nikomu bez odpowiedniej aklimatyzacji i kondycji. I o ile z kondycją kłopotu żadnego nie mamy o tyle z każdym kolejnym krokiem utwierdzamy się w przekonaniu, że w dalszym ciągu nie zdobyliśmy odpowiedniej aklimatyzacji. W związku z tym postanawiamy przedłużyć podejście do głównego obozu o jeden dzień i po zaledwie trzech godzinach marszu na wysokości czterech tysięcy dwustu metrów rozbić obóz w dogodnym ku temu miejscu. A jest nim niewielkie plateau, na którym stoi pierwszy z trzech tzw. Tea Tent’ów – prowizorycznie skleconych namiotów niejako pełniących tu funkcję schronisk. Stawiane wyłącznie w sezonie letnim oprócz tego, że dają sposobność zaopatrzenia się w podstawowe artykuły żywnościowe, spożycia ciepłych acz prostych posiłków to ponadto za symboliczną opłatę umożliwiają również nocleg bądź to w ich całkiem przytulnym wnętrzu bądź też po prostu we własnym namiocie rozbitym w ich bezpośrednim sąsiedztwie.
Mając cały niezbędny ekwipunek ze sobą zdecydowanie wybieramy opcję drugą. Niespecjalnie zmęczeni wędrówką i wciąż nienasyceni bajkową scenerią szybko stawiamy więc namiot i po obiedzie bez zbędnego obciążenia ruszamy na krótki spacer aklimatyzacyjny w górę doliny. Bez plecaków wycieczka stanowi nową jakość jakże różną od desperackiej walki o każdy kolejny metr w górę. Choć przez chwilę zatem możemy poczuć się jak „normalni” turyści traktujący dojście do Base Campu położonego na wysokości pięciu tysięcy metrów jako przyjemną, relaksującą wycieczkę. Z własnego wyboru nie jest nam to jednak dane, jak również...spacer, który w wyniku nadciągającej burzy musi zostać nagle przerwany. Mimo, że ewakuacja jest natychmiastowa jest ona niestety i tak grubo spóźniona w wyniku czego zmoknięci wracamy do namiotu. Góry pierwszy raz pokazały swój pazur...
Burza na szczęście przechodzi tak szybko jak się pojawia, a ołowiane ciężkie chmury rozpływają się gdzieś za strzelistymi szczytami Himalajów. Pojawia się w końcu słońce. Lecz i ono po jakimś czasie gaśnie, chowając się stopniowo za górami. Zapada zmrok. W momencie robi się zimno. Wchodzimy więc do ciepłych śpiworów z nadziejami zarówno na dobrą pogodę na nadchodzący dzień oraz szybkie i sprawne dotarcie do base campu. Zgodnie z mapą bowiem do pokonania zostało nam niespełna osiemset metrów przewyższenia na odcinku nie przekraczającym kilku kilometrów.
Obawy o pogodę na szczęście są bezpodstawne. Prognoza sprawdza się w pełni i ranek wita nas niczym niezmąconym błękitem nieba. Dobra aura zawsze wprawia w dobry nastrój z werwą więc zwijamy namiot i ruszamy na podbój Himalajów. Marsz z plecakami to zdecydowanie nie relaksacyjny spacer stąd też już pierwsze strome podejście wyciska z nas siódme poty. Walczymy jednak ambitnie i zgodnie z planem po około godzinie marszu osiągamy drugi „Tea Tent” skąd do góry pozostało już zaledwie sześćset metrów. Kolejne pół godziny marszu w zupełności wystarcza do dotarcia do ostatniego namiotu. W tym miejscu jednak teren wyraźnie piętrzy się już do góry. Dalsza droga więc do łatwych należeć z pewnością nie będzie, co niestety potwierdza się już po zaledwie kilku krokach. Tempo marszu drastycznie więc spada, a każdy kolejny metr do góry zdobywany jest przez nas z wielkim trudem.
Podczas wspinaczki niespodziewanie zmienia się pogoda. Niebo stopniowo przykrywają szare chmury, robi się dużo chłodniej, a wraz z nagłymi porywami wiatru wręcz zimno. Również wysokość daje się mocno we znaki. Oddech staje się płytszy i wyraźnie czujemy, że stopniowo tracimy siły. Coraz częstsze i dłuższe przystanki są więc konieczne. Mijani od czasu do czasu turyści, którzy wracają z mniej lub bardziej udanego ataku szczytowego podnoszą nas jednak na duchu, informując o bliskości base campu. Dobitnie świadczy o tym również wyłaniający się z załomu doliny imponujący wierzchołek Stok Kangri. Wiemy więc, że jesteśmy rzeczywiście blisko lecz mimo to tempo marszu tuż pod koniec jest po prostu ślamazarne. W końcu przed nami wyłania się jednak potężna morena, za którą według wskazań mapy podpartych dodatkowo informacjami spotykanych na ścieżce ludzi powinien znajdować się obóz. Zdobycie moreny jest jednak drogą przez mękę. Bo mimo, że dystans pomiędzy nami, a bazą wynosi zaledwie kilkaset metrów pokonanie go zajmuje niespełna godzinę. Trzeba przyznać jesteśmy wykończeni. Z satysfakcją i wielką ulgą jednocześnie przyjmujemy dotarcie do obozu, dodajmy z ulgą tym większą, że jutrzejszy dzień zamierzamy spożytkować na odpoczynku i należytym przygotowaniem się do ataku szczytowego.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017