Koniec wyprawy staje się niezaprzeczalnym faktem. Po dobie spędzonej w pociągu i upojnej balandze z ukraińskimi żołnierzami w wagonie restauracyjnym stanowiącej podsumowanie całej wyprawy ponownie wysiadamy na peronie we Lwowie. Tym razem w mieście nie gościmy jednak długo i w zasadzie zaraz po przyjeździe przesiadamy się do marszruki, którą kierujemy się już ostatecznie w stronę Polski. Przejście graniczne jak zwykle tłoczne i gwarne skutecznie opóźnia jednak powrót do ojczyzny, co nie pozostaje bez wpływu na przebieg dalszych zdarzeń. Zwłoka czasowa na przejściu granicznym pozbawia nas bowiem szans na zdążenie na ostatni pociąg do Katowic, co z kolei wiąże się z koniecznością spędzenia nocy na dworcu w Przemyślu. Ponieważ perspektywa noclegu w jego brudnym wnętrzu specjalnie nam się nie uśmiecha, nie mając żadnych zobowiązań w stosunku do pracy i szkoły, będąc wciąż pełni werwy i spragnieni wrażeń spontanicznie podejmujemy decyzję o krótkim wypadzie w Bieszczady. I mimo, że w portfelu wieje pustkami, a z butami górskimi pożegnałem się ostatecznie nad Bajkałem i na nogach pozostały tylko sandały ostatecznie wieczorem tego samego dnia docieramy do Ustrzyk Dolnych, które witamy w... strugach deszczu. Szybko więc opuszczamy miasto, kierując się w pobliskie góry gdzie w ukryciu rozłożystych świerków spędzamy noc. Rano pogoda jednak nie ulega poprawie. Wciąż leje. W tych okolicznościach nie pozostaje więc już nic innego jak tylko rozpocząć powrót do domu. I choć wiemy, że oznacza on już ostatecznie koniec naszej podróży to podświadomie czujemy również, że jej koniec stanowi jednocześnie początek wielkiej przygody z Azją, której kolejna odsłona jak czas niebawem pokaże zaplanowana jest na lato następnego roku...