"Jeszcze jeden wódki łyk, jeden papierosa sztach" w ten sposób można by najprościej określić charakter naszej wizyty w Burgas będącej zwieńczeniem pięciodniowej, wyczerpującej tułaczki z Teheranu i poniekąd też całej wyprawy. Z pewnością byłoby tak gdyby nie fakt, że Bułgaria jako nieliczne państwo w tej części świata o dziwo opierało się naszej terytorialnej ekspansji i do dzisiaj jeszcze stanowiło dla nas "terra incognita". W związku z tym mimo, że podczas dwudniowej wizyty faktycznie dajemy upust swoim tłumionym przez miesiąc żądzom, karmiąc drzemiące w nas demony to przede wszystkim staramy się choć w jakimkolwiek stopniu uszczknąć rąbka tajemnicy, która wciąż kryje przed nami Bułgaria.
Po dwóch dniach pobytu okazuje się więc, ze choć oddech "Imperium" jest tu wciąż mocno odczuwalny to językowo (pomimo cyrylicy) i kulturowo Bułgarii obecnie zdecydowanie jest już bliżej do Bałkanów aniżeli Rosji. Będąc więc po dwóch dniach mądrzejszym o tą prawdę, a przy okazji zaliczając obowiązkową kąpiel we wciąż ciepłych o tej porze roku wodach Morza Czarnego usatysfakcjonowani opuszczamy przyjemne Burgas i jedziemy dalej do Sofii skąd po noclegu w centrum miasta i jego ekspresowym zwiedzeniu bezpośrednim autobusem- widmo, który nie widnieje na żadnym oficjalnym rozkładzie wracamy po półtoramiesięcznej wyprawie do Bratysławy, która już dzisiaj wiemy jest tylko dłuższym przystankiem na trasie naszej podróży…