Oprócz tego, ze dzień wyjazdu z Kashanu pokrywa się również z dniem opuszczenia przez nas Teheranu to poza tym stanowi początek długiej i bolesnej podróży do domu. W głównej mierze jej przebieg w zasadzie nie różni się niczym z przebytą trasą z Turcji do Iranu, a ewentualne zmiany będą dotyczyć wyłącznie europejskiej części przejazdu. Póki co jednak podróż rozpoczynamy późnym wieczorem, wsiadając do pociągu, który ostatecznie zakończy swój bieg po trzech dniach w Ankarze. Stad też czekająca nas droga wymaga zmagazynowania wcale niemałej ilości prowiantu. Bo o ile po stronie irańskiej zgodnie z tutejszą gościnnością nikt z obsługi nie szczędzi podróżnym wrzątku, wody i w różnej postaci poczęstunku począwszy od słodkich przekąsek, a skończywszy na...puszce tuńczyka w oleju to po stronie tureckiej niestety jest już zgoła inaczej, w związku z czym już nawet za sam kubek wrzątku trzeba zapłacić od pół dolara w górę.
Obładowani zakupami wsiadamy więc do pociągu, żegnając ostatecznie Teheran pogrążony w fali demonstracji i starć sfrustrowanej ludności z policja. Zarzewiem konfliktu i jego dzisiejszej eskalacji jest obserwowany już od jakiegoś czasu gwałtowny spadek wartości irańskiego riala. Miesiąc temu stosunek riala do dolara wynosił bowiem 1$=22000 riali z kolei dzisiaj 1$=40000 riali. W historii współczesnego Iranu podobna sytuacja jak dotąd nigdy nie miała miejsca stad dzisiejszy kurs stanowi absolutny rekord. W praktyce oznacza to ni mniej ni więcej, ze obecnie za równowartość jednego dolara kupimy osiem półtora litrowych butelek wody mineralnej, z kolei jeszcze miesiąc temu "zaledwie" cztery. Niepewność jutra przy jednocześnie innych równie wielkiej rangi pretensjach większości społeczeństwa do rządu dają upust więc emocjom i stają się powodem w gruncie rzeczy wiszącego już od dawna w powietrzu widma rozpoczęcia fali protestów. I o ile bliska perspektywa wyjścia ludzi na ulice nawet dla nas nie jest specjalnym zaskoczeniem o tyle tempo i skala wydarzeń z pewnością już tak. Stajemy się bowiem świadkiem obrazu Teheranu zgoła innego aniżeli ten, który zastaliśmy zaraz po przyjeździe do Iranu. Jeszcze wczoraj tłoczny lecz przyjazny, gwarny lecz utemperowany skapany, co najwyżej gęsta chmura smogu dzisiaj w dalszym ciągu tłoczny i gwarny nie jest już jednak zupełnie okiełznany ani też przyjazny. Skapany jeszcze wczoraj wyłącznie chmura smogu dzisiaj przykryty już tumanami wystrzelonych w stronę demonstrantów rac, gazu łzawiącego, poprzewracanych i podpalonych śmietników. Jeszcze wczoraj bez wyraźnej obecności czujnej władzy, kryjącej się zapewne gdzieś w cieniu dzisiaj w pełnym rynsztunku gotowy bez skrupułów spacyfikować protestujących. Sądząc po dochodzących z oddali sygnałach karetek, relacjach wyłaniających się tu i owdzie z oparów mgły demonstrantów robi to z cała stanowczością. I tylko ludzie, widząc zaskoczenie i duże obawy rysujące się na naszych twarzach proszą i przestrzegają by omijać szerokim łukiem miejsca starć, bo władza litości nie zna, a kto jest wśród demonstrantów jest jednym z nich-tak przynajmniej mówią. Dlatego zgodnie z ich radą tym razem nie ulegamy ciekawości i pokusie robienia zdjęć. Wracamy więc na dworzec w duchu zadowoleni, ze w odróżnieniu do sześćdziesięciu milionów Irańczyków mamy wciąż wybór i w jego rezultacie możliwość bezpiecznej ewakuacji do domu z miejsca wewnętrznego konfliktu Iranu. Czy aby jednak tylko Iranu i samych Irańczyków? Nie sadze. Bo gościnność i otwartość Persów jest bez wątpienia wielką wartością, o która walczyć zawsze warto. Niekoniecznie pięścią cudzoziemca skierowaną w stronę irańskiego rządu, lecz na miarę swoich możliwości słowem i czasem nawet gestem tak, by otwarty na nas i zapraszający na herbatę zwykły Irańczyk nie musiał już nigdy więcej wstydzić za swój kraj i pytać czy nie boimy się przyjeżdżać do Iranu…