Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Z krótką wizytą w Rumunii cześć II. W Górach Muntii Parang...    W górach...
Zwiń mapę
2013
03
maj

W górach...

 
Rumunia
Rumunia, Deva
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 667 km
 
Schronisko Obirsia Lotrului położone gdzieś na rozstaju dróg między Petrosani, a Sebes w żadnym wypadku nie jest miejscem, które zostało wybrane przez nas przypadkowo. Stąd bowiem w przeciągu jednego dnia, a w zależności od celu i charakteru wycieczki w przeciągu nawet zaledwie kilkudziesięciu minut marszu, wybierając przy tym dowolny kierunek świata można dotrzeć do zupełnie różnych od siebie pasm górskich. I mimo, że one same z geologicznego punku widzeniu w całości należą do Karpat to jednak swą rzeźbą i wysokością znacznie odbiegają od siebie. W dużym uproszczeniu można więc przyjąć, że wyruszając z schroniska na południe dotrzemy do trzecich pod względem wysokości w całych Karpatach (po Tatrach i Górach Fogarskich), charakteryzujących się typowo alpejską rzeźbą – gór Muntii Parang, na północ przypominających nieco nasze Zachodnie Tatry – gór Muntii Lotru, na zachód nieco niższych o pasterskim charakterze – gór Muntii Sureanu, na wschód zaś gór Muntii Cibinului.
Brak większego zaplecza turystycznego oprócz wspomnianego wcześniej schroniska Obirsia Lotrului oraz niewielu innych rozsianych po okolicy przybytków turystycznych sprawia, że miejsce mimo swych ogromnych walorów estetyczno – przyrodniczych nie cieszy się specjalną popularnością wśród „niedzielnych” turystów zarówno tych z Rumunii jak i spoza niej. Cała reszta natomiast, która tu dociera w większości stanowi wąską grupę prawdziwych miłośników wysokogórskich wojaży, świadomych uroku okolicy i niezliczonych możliwości, która ona oferuje. Dlatego schronisko, które mimo, że nie grzeszy wcale nowością i wysokim standardem, od wielu lat z powodzeniem gości doświadczonych w boju turystów z różnych zakątków Europy, nie pomijając rzecz jasna naszych krajanów. Dobitnie świadczą o tym krażące po internecie pożółkłe już zdjęcia i pocztówki będące poniekąd naszą inspiracją do odbycia podróży właśnie w te strony.
Tak się jednak akurat składa, że podczas czterodniowego pobytu w schronisku jesteśmy w zasadzie sami, a Ci którzy tu docierają są raptem przejazdem. To bowiem w większości motocykliści wszelkich możliwych narodowości począwszy od Polaków i Czechów, przez Belgów i Francuzów razem wziętych, a skończywszy na grupie Hiszpanów, którzy ni z gruszki ni z pietruszki niezapowiedziani przyjechali tu na staromodnych skuterach sprawdzających się doskonale na zatłoczonych ulicach modnego Paryża oraz o dziwo jak się również okazuję na rumuńskich bezdrożach.
Mając na uwadze tylko pozytywne doświadczenia z ubiegłego roku również i tym razem rezygnujemy z noclegu w przytulnym pokoju na rzecz klasycznego bungalow’a. To dla nas idealny kompromis między pokojem, a namiotem, który z racji niezliczonych możliwości organizowania jednodniowych tras trekkingowych wychodzących bezpośrednio spod schroniska wydaje się być w naszej sytuacji zupełnie zbędny. Poza tym otaczające góry do dnia dzisiejszego, stanowiąc doskonałe miejsce wypasu owiec dysponują całkiem sporą ilością dobrze zagospodarowanych bacówek, których standard specjalnie nie odbiega od wyposażenia przeciętnego bungalow ‘a. W związku z tym bez problemu o tej porze roku kiedy z racji wciąż zalegającego śniegu jest jeszcze za wcześnie na wypas znajdziemy tu wiele pustych bacówek, w których w całkiem znośnych warunkach można spędzić noc w bezpośrednim sąsiedztwie gór i to w dodatku zupełnie za darmo.
Faktem jednak jest, że sytuacja z dużą dozą prawdopodobieństwa niebawem całkowicie ulegnie zmianie. Z pewnością na niekorzyść dla tych, którzy cenią sobie w górach ciszę i spokój. Z pożytkiem z kolei dla całej reszty, która w przeciwieństwie do tych pierwszych stanowi zdecydowaną większość i nie jest specjalnie zainteresowana kontemplacją na łonie przyrody, a raczej frywolną i głośną hulanką z ładnymi widokami w tle. Co jednak przyszłość przyniesie cieżko jednozncznie wyrokować, niemniej fakt wybudowania asfaltowej drogi DN 67C Transalpina, obecnie najwyżej położonej trasie w Rumunii (droga najwyższy swój punkt osiąga na przełęczy Urdele – 2145m n.p.m, w górach Muntii Parang) bez wątpienia nie pozostanie bez wpływu na przyrodę i infrastrukturę turystyczną w okolicy. Połączenie bowiem komfortowego dojazdu wraz ze „efektowną” przyrodą, a jednocześnie z krwiopijczą polityką rumuńskiego rządu odpowiednio „motywowanego” przez mafijny syndykat nie wróży raczej nic dobrego. Stąd też, mając na uwadze powyższe przesłanki turystyczny „boom” w rumuńskim wydaniu jest jak podejrzewam tylko kwestią czasu. A jeśli rzeczywiście stanie się faktem kramiki z tandetą oraz pełne przepychu ekstremalnie, drogie hotele dla nielicznych wyrosną tu jak grzyby po deszczu, a niemożliwe do okiełznania kawalkady luksusowych samochodów, które obecnie już ciągną w te strony, na szczęście jeszcze tylko wciąż do podnóża gór staną się tutaj smutną codziennością.
My tymczasem, korzystając z zamkniętego jeszcze o tej porze ruchu samochodowego z racji wciąż zalegającego w wyższych partiach drogi śniegu traktujemy transkarpacką trasę jako najdogodniejszy wariant dotarcia do głównej grani gór Parang. Tym samym stanowi ona dla nas w pewien sposób wygodny szlak turystyczny w wyższych partiach wciaż jeszcze nieprzetarty. Idąc więc początkowo suchym asfaltem, potem brodząc po kostki w błotnistej brei, a na sam koniec pokonując na przemian zaspy i pola zleżałego śniegu niemijani przez żaden samochód, nie spotkając absolutnie żadnych śladów ludzkiej obecności ostatecznie osiągamy główną grań skąd postanawiamy się jeszcze „pofatygować przy okazji” na jeden z pobliskich, opatulanych wciąż grubą warstwą puchu dwutysięczników, który staje się naszą przysłowiową „wisienką na torcie”.
W drodze powrotnej jednak kiedy zapierające dech w piersiach pasmo Parang mamy już dawno za plecami cały entuzjazm niestety znika za sprawą niemal realnego widoku, który tworzy nasza wyobraźnia. Jej oczami bowiem widzimy majaczącą jeszcze gdzieś w dolinie lecz powoli ciągnącą ku górze kolumnę warczących buldożerów i koparek, a zaraz za nią długi kondukt obłoconych samochodów ciężarowych wypełnionych po brzegi ciężkim sprzętem. Naszej uwadze nie umyka również stopniowo zalewające całą okolicę gęste „morze mgieł” do złudzenia podobne do tych, które często zwykliśmy widywać o poranku w przeróżnych łańcuchach górskich świata, które dotychczas odwiedziliśmy. Tym razem jednak to nie inwersja termiczna jest wynikiem jego powstania lecz unoszące się w powietrzu spaliny i zawiesisty pył wydobywający się bezpośrednio spod kół zbliżającej się ku nam uzbrojonej w żelazne zęby maszynerii. I kiedy niemal dalismy wiarę roztaczającej się przed nami mrocznej wizji, z objęć ponurego snu wyrwał nas nagle dobiegający z oddali radosny ćwierkot skowronka. Może więc nie wszystko jeszcze stracone?
Taką przynajmniej mamy nadzieję. Niezależnie jednak jaki rozwój ostatecznie przybierze cała sytuacja z pewnością nie warto zwlekać lecz czym prędziej pakować plecak i przyjeżdżać w te strony zanim ponure wizje staną się faktycznie rzeczywistością, a wspomniany wyżej ciężki sprzęt, a zaraz po nim gwarny tłum spragnionych atrakcji ludzi na dobre zagości w krajobrazie okolicy, zmieniając bezpowrotnie jej charakter. Podwójnie zmotywowani więc do działania kolejne dni w całości, od świtu do zmierzchu spędzamy na beztroskim wałęsaniu się po okolicznych górach, w towarzystwie czekających na nas każdego ranka przed schroniskiem dwóch psów pasterskich, które w tej chwili jeszcze „bezrobotne” już podczas sezonu stanu się jednak niezastąpionym towarzyszem każdego z tutejszych pasterzy.
Tak mniej więcej wygląda rumuńska prowincja, która tym razem ze względu na fakt, że tutaj zdecydowanie bardziej odludna przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Nie ułatwia to więc zerwania relacji z krajem mimo wielu jego nie zawsze przecież pozytywych obliczy, z którymi się tu nierzadko spotykamy. Mając jednak na uwadze nawet jej wady i tak wiemy, że napewno tu wrócimy. Całkiem możliwie, że już za rok, tym razem jednak najlepiej na dłużej. Tymczasem po czterech, niezwykle udanych dniach spędzonych w górach, okraszonych w dodatku przepiękną pogodą ruszamy niestety już w drogę powrotną z krótkim przystankiem w Devie miasteczku swymi korzeniami sięgającymi głęboko do średniowiecza.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017