Pierwsze spojrzenie na Katmandu jeszcze zza okien przygotowujacego się do ladowania samolotu wywoluje ambiwalentne uczucia. Z jednej strony rozległe, spowite gęstym smogiem centrum, z drugiej otaczający miasto falujacy na wietrze, soczyscie zielony ocean pól, wsród którego niczym archipelagi wysp dryfuja chaotycznie rozsiane prowizoryczne gospodarstwa i zagrody. A wokół już tylko majestatyczne góry znane powszechnie pod nazwa Himalaje...
Droga do nich jest wszak wciąż długa i w pierwszej kolejności wiedzie przez pietrzaca się przed każdym przyjezdnym ścianę nikomu niepotrzebnych formalności, dopiero których pokonanie pozwala na wyjście z lotniska i pierwsze zderzenie z nepalska rzeczywistością. Nie jest ono jednak, jak możnaby się tego spodziewać aż tak gwałtowne. Owszem jak to w Azji zaraz po wyjściu otaczają nas hotelowi nagraniacze, taksówkarze, riksiarze i cinkciarze. Ku naszemu zaskoczeniu bez większych przeszkód jesteśmy jednak w stanie odsprzedać ich atak na nasza prywatność, który wydaje się został przeprowadzony jakby bez pomysłu i wiary w jego skuteczność. Korzystając więc z chwili zawahania nepalskiej ulicy ukrywamy sie we wnętrzu zamówionej wcześniej taksówki i mkniemy w typowo azjatyckim stylu w stronę dzielnicy Thamel, która w świecie cieszy sie wcale niemniejsza sława aniżeli kultowa już cześć Delhi - Paharganj.
Po kilkunastuinutach szalonej jazdy, która według zachodnich standardów jest nie do przyjęcia i w najlepszym wypadku skończyłaby sie odebraniem prawa jazdy docieramy na miejsce. Pierwsze wrażenie pozytywne. W odróżnieniu do wspomnianego wyżej Starego Delhi jest tu jakby częściej i mniej klaustrofobicznie, choć mdlego, stechlego zapachu wilgoci uciec nie sposób. Mimo, ze ulice sa wąskie i tworzą znany ze Starego Delhi bliźniaczo podobny, zawily labirynt, w którym zgubienie sie, dysponując nawet mapa i przewodnikiem jest wyłącznie kwestia czasu to z nie do końca jawnych dla mnie powodów jest jakby bardziej przestrzenie i słonecznie (czyżby miało to związek z przyjemna wiosna o tej porze roku?). Ten z pozoru blahy szczegół robi jednak znacząca różnice. Dzięki niemu zyskujemy bowiem chwile dla siebie, ta jedna sekundę wiecej na zastanowienie sie zanim z powrotem wskoczymy w uliczny nurt, który porwie nas, by potem wyrzucić zdezorientowanych i zupełnie bezradnych w innej części miasta. I choć niepewność kolejnej chwili, ryzyko utoniecia w odmetach rwacego nurtu ludzi, samochodów, rikszy i przerazliwej kalofonii dźwięków z początku budzi zrozumiałe obawy z biegiem czasu nabywamy jednak umiejętność utrzymywania sie na jego powierzchni świadomie decydując o kierunku naszych wycieczek po mieście. Bo kiedy pierwszy szok mija, a lek przed nieznanym stopniowo zamienia sie w ciekawość nagle zaczynamy dostrzegać w krajobrazie ulicy dotąd zupełnie niewidoczne elementy, które w znacznym stopniu decydują o jego charakterze. Okazuje sie bowiem, ze w bezksztaltnej ludzkiej masie nasz wzrok zaczyna rejestrować dziesiątki białych twarzy, a dotychczas zupełnie obco brzmiące witryny sklepowe wraz z ich zawartością specjalnie nie różnią sie od tych zdobiących ulice miast, które zostawiliśmy tysiące kilometrów za sobą. Bo Thamel to nic innego jak tylko atrakcyjny, uszyty na miarę iocmo przyprawiony smakiem dalekiej egzotyki marketingowy produkt. Precyzyjnie skalibrowany spełnia potrzeby światowej turystyki, która pielęgnuje i rozwija zarazem zachodnie tradycje i standardy zasiane już przed wiekami przez brytyjskich kolonizatorow. Stad tez wskutek postępującej transformacji dzisiejszy Thamel przypomina obdarte z duszy, kolorowe centrum rozrywki spełniające bez wyjątku wszystkie uciechy przyjezdnych. Tym samym Thamel cieżko porównać do sąsiednich dzielnic miasta borykajacych sie na co dzień ze swoimi problemami, z których największy stanowi nedza. I kiedy cały Thamel napędzany zachodnim kapitałem wieczorami mieni sie kalejdoskopem barw, a pogłos najpopularniejszych, światowych przebojów roznosi sie echem we wszystkich kierunkach w tej samej chwili kilka przecznic dalej w pobliskich dzielnicach rzeczywistość wyglada zgoła inaczej i z pewnością nie ma wiele wspólnego z roztacznczona i beztroska atmosfera Thamelu.
Nam sie ona jednak nie udziela. Nie mamy bowiem wiele wspólnego z odurzonymi narkotykami pseudo-idealistami z Zachodu poszukujacymi w wygodnych hotelach nirvany oczywiście wyłącznie do czasu wyczerpania zawartości pekajacych w szwach portfeli lub tez wysoko postawionymi pracownikami i dyrektorami światowych korporacji traktujacymi pobyt w Nepalu jak wycieczkę do zoo. Dlatego zaraz po załatwieniu wszystkich brakujących formalności niezbędnych do rozpoczęcia trekkingu w górach opuszczamy bezpieczny Thamel i na czas pozostały do wylotu w góry zapuszczamy sie w rejony Kathmandu, o których wszystkie przewodniki konsekwentnie milczą. Zreszta całkiem słusznie. Bo dzisiaj podróżować znaczy przecież zwiedzać, a zwiedzać to nic innego jak "zaliczać" kolejno wszystkie najbardziej spektakarne zabytki podrozniczych destynacji. A ponieważ w przypadku Kathmandu większość atrakcji turystycznych skupione jest wokół centralnego placu miasta Durbar Square i on właśnie wraz z Thamelem głownie skupiają uwagę przyjezdnych to jaki byłby sens rozpisywania sie o otaczających centrum smutnych slumsach i jego mieszkańcach, których charakteryzuje wyłącznie bieda, szarośc i zwykła przeciętność, która z pewnością nikogo nie zainteresuje.
Lecz to właśnie ten ubogi sprzedawca, u którego pierwszy raz kupiliśmy, by potem zachwycic sie smakiem świeżo wycisnietego soku z granata, notorycznie przekrzykujacy sie niezależnie od pory dnia właściciele warzywnych straganow szczelnie okupujacych ulice Thamelu, właściciele skromnych restauracji, z których wydobywają sie kuszące, orientalne zapachy, ale przede wszystkim wszyscy ci, na których skupilismy uwagę i którzy na zawsze utkwili w naszej pamięci - to oni właśnie każdego dnia swoją obecnością, naturalnym, bezpretensjonalnym zachowaniem zupełnie nieświadomie decydują o zywiolowej atmosferze miasta, która przyciąga, a która paradoksalnie tak usilnie chcemy zmienić. Dlatego w tym miejscu nasuwa sie pytanie. Co i kto tworzy tak naprawdę Thamel, a także co stanowi najwieksza wartośc Kathmandu? Czy aby napewno pełen przepychu Durbar Square czy być może właśnie ten ubrany w lachmany jeden z wielu zwyczajny mieszkaniec stolicy Nepalu?
Ceny:
Nocleg (Hotel Karma Travellers Home) 15 $
taksowka (lotnisko - Thamel prepaid) 700NPR
chowmein (w zaleznosci od standardu lokalu) 300 - 500NPR (lepsze restauracje doliczaja do ceny 10% za serwis + 13% podatek)
chowmein (restauracje dla miejscowych) 150NPR
herbata w retauracji 50 - 150 NPR maly czajnik
chapati 10NPR (lokalne restauracje) >60 NPR (lepsze restauracje)
piwo Everest (sklep) 180 - 220 NPR knajpa 350 - 420NPR +23% serwis i podatek
lassi 50 NPR
1kg pomidorow 80NPR
Coca - Cola puszka 0,33l 150 - 200NPR (sklep)
wyciskany sok z owocow 100 - 150NPR
internet 1h 100NPR
Durbar Square wstep 750NPR (bez wiekszych problemow mozna wejsc jednak bez blietu bocznymi uliczkami)
Patan wstep 500NPR
Swiatynia Swayambhunath wstep (Swiatynia Malp) 200NPR
Pasupatinath wstep 1000NPR (oplata jest pobierana wylocznie przy glowym wejsciu, z kazdej innej strony mozna wejsc unikajac oplat)
Bodhnath stupa 150NPR