Każda podróż w nieznane przynosi wiele wrażeń. Nowe miejsca, zapachy i smaki, nowo poznani ludzie, nowe zwyczaje. To główne aspekty, na które składa się ciężki bagaż doświadczeń, z którym wracamy do domu. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że oprócz tego nieświadomie w czeluści naszego plecaka niesiemy dodatkowo wielki wór, do którego podczas podróży sukcesywnie wrzucamy pomysły na dalsze wyprawy. Inspiracji zwykle jest tak samo wiele jak wszystkich naszych koncepcji. Czasem są one mniej lub bardziej realne. O większości z nich szybko więc zapominamy niemniej przynajmniej kilka z nich przywozimy zawsze ze sobą do domu dokładnie pamiętając gdzie, kiedy i dlaczego powstały.
Nie inaczej było z naszym pomysłem wyprawy do Tadżykistanu. Przywieźliśmy go ze sobą z kilkumiesięcznej tułaczki po Azji. Oczywiście nie był to jedyny projekt kolejnego wyjazdu. Było ich wówczas co najmniej kilka. Od tego momentu upłynęło już jednak sporo czasu dlatego niektóre z planów albo zrealizowaliśmy albo też ostatecznie odrzuciliśmy, dochodząc do wniosku, że są one po prostu nierealne przynajmniej na tym etapie naszego życia. Niektóre zaś stale czekają cierpliwie w długim rzędzie na swoją kolej. Z różnych względów tak się akurat złożyło, że ta w tym roku przyszła na kolejny ze „stanów Azji Centralnej” – Tadżykistan...
Czas konsekwentnie obdziera ze wspomnień wszystkie szczegóły wydarzeń z przeszłości, w których uczestniczymy. Na początku obrazy rzeczywistości, których jesteśmy świadkami bądź też, które sami tworzymy są zwykle bardzo wyraźne. Idąc jednak cały czas do przodu przez życie stopniowo rozmazują się, szarzeją, by po pewnym czasie zamienić się jeden wielki, bezkształtny zlepek, z którego nie sposób już oddzielić poszczególnych zdarzeń.
Lecz mimo to wciąż dobrze pamiętamy chwilę, w której narodziła się silna potrzeba wyjazdu do Tadżykistanu. Zachowaną pamięć zawdzięczamy prawdopodobnie silnemu impulsowi, który wywarła na nas sceneria otoczenia. Staliśmy wtedy bowiem na jednym w obrębie przynajmniej dziesiątek jeśli nie setek kilometrów skrzyżowaniu. Na lewo droga skręcała do Chin. Prosto natomiast pusta szosa biegła aż do granicy kirgijsko – tadżyckiej, by następnie meandrować niczym wielka rzeka poprzez góry i doliny Pamiru i ostatecznie zakończyć swój bieg w stolicy Tadżykistanu – Duszanbe. Tego wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy. To dopisała nasza wyobraźnia. Wiedzieliśmy natomiast, że nie była to zwykła droga lecz legendarna Pamir Highway, którą było nam wówczas dane przejechać niespełna dwustu kilometrowy odcinek z kirgijskiego Osz (gdzie trasa bierze swój początek) aż do skrzyżowania w przygranicznej miejscowości Sary – Tasz. Tutaj jednak nasza przygoda się kończyła. Skręcaliśmy bowiem na lewo, jadąc bezpośrednio do Chin. Spoglądając jednak przed siebie, na szosę wbijajacą się odważnie w majaczący w oddali ośnieżony łańcuch Pamiru wiedzieliśmy, że musimy tu wrócić i kontynować rozpoczętą w Osz drogę.
Od tego momentu wiele się w naszym życiu zmieniło. Chęć przejazdu tadżyckiego odcinku Pamir Highway pozostała jednak ta sama. Zmieniła się nieco tylko formuła. Pierwotny plan wprawdzie uległ przeobrażeniu niemniej dzisiaj to nie ma absolutnie żadnego znacznia. Grunt, że lecimy do Tadżykistanu...