Wydaje się, że właśnie taka jest dzisiejsza Rumunia. Zawieszona w próżni gdzieś między przeszłością, a przyszłością stoi na rozdrożu teraźniejszości niepewna drogi, która powinna obrać. I mimo, że pod tym względem jest wciąż mocno podzielona i ekonomicznie wyraźnie odstaje od europejskich standardów to jednak w obszarze gościnności, czerpania radości z życia jest bez wątpienia jednym z potentatów. Pewnie, że zakręty historii, których kraj stał się świadkiem, ogół procesów, które tu przebiegają, wyraźne rozwarstwienie społeczne, obrazki biedy i bogactwa zarazem nie są niczym nowym i doskonale znanym szczególnie w tej części Europy to jednak wyraźnie wyczuwalna pewna frywolność, brak kompleksów, a nawet pewien dystans albo bardziej obojętność obywateli w stosunku do tego, co było, a wciąż jest obecne w krajobrazie nadaje kraju osobliwego charakteru. Stąd też mimo, że kraj bądź, co bądź członek Unii Europejskiej położony jest przecież tak blisko nas jednocześnie jest jednak tak samo odległy przynajmniej pod względem mentalnym. Kalejdoskop barw, zapachów ludzkich zachowań, ciągłych przemian i transformacji pasuje bowiem bardziej do nieprzewidywalnej azjatyckiej stylistyki aniżeli do zamkniętej w jasno określonych konwenansach Zachodniej Europy. Pewnie dlatego kraj ten jest mi tak bardzo bliski. Bo kiedy nie mogę być w Azji wybieram „azjatycką” Rumunię, a kiedy jestem w Rumunii za Azją specjalnie nie tęsknię. I chyba w tym tkwi cały knif...