Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Z krótką wizytą w Rumunii. Część III. W górach Muntii Retezat...    Rumunia sentymentalnie...
Zwiń mapę
2015
03
cze

Rumunia sentymentalnie...

 
Rumunia
Rumunia, Parangul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 586 km
 
Po kilku miesiącach obudziłem się więc ponownie w Rumunii. Od tego momentu wszystko się jednak diametralnie zmieniło. Podróż, która dotychczas była w zasadzie „tylko” wyjazdem w góry po słońce i przygodę po wyjściu na peron w Devie nabrała zupełnie innego wymiaru. Czy za sprawą odmienności realiów, czy też raczej wyrazistości zewnętrznych bodźców w postaci języka, zapachów, jednym słowem zmiany całego otoczenia w momencie odżyły uśpione w grubym kokonie zwykłej codzienności wspomnienia i dobrze mi znane, dręczące wątpliwości dotyczące słuszności opuszczenia Rumunii na stałe. Bo przecież jeszcze całkiem niedawno właśnie tu był mój dom. Gwałtowny podmuch dzikiej „rumuńskości” uderzył we mnie z taką siłą, że cały system wartości, który skrupulatnie odbudowywałem od momentu poprzedniej wizyty w Rumunii ponownie runął niczym domek z kart. W jednej chwili został podważony sens tego, co do tej pory budowałem, do czego dążyłem i w co chciałem z całą siłą uwierzyć. Co więcej jak zawsze okazało się, że pobudki ponownego przyjazdu do Rumunii i naprędce zbudowana wokół nich mało przekonująca filozofia były tylko usprawiedliwieniem wewnętrznej potrzeby powrotu, która ponownie obudziła się ze snu i dawała mi się z każdym kolejnym dniem coraz mocniej we znaki. Ja natomiast nie potrafiąc znaleźć sposobu na jej zabicie, a przynajmniej na tymczasowe uśpienie uległem ostatecznie jej kaprysom, wracając do kraju, w którym wszystko, co najważniejsze w moim życiu się zaczęło i najwyraźniej w dalszym ciągu trwa.
Mimo, że kraj zjeździłem wzdłuż i wszerz nie mam w nim swojego ulubionego miejsca na myśl, o którym wracałyby najwspanialsze wspomnienia, miejsca, które bez wahania wybrałbym spośród dziesiątek innych i w którym czułbym się najlepiej opowiadając o nim nieustannie z wypiekami na twarzy. Zresztą nawet go nie szukam doskonale wiedząc, że oprócz domu i tak go nie znajdę zarówno tu w Rumunii, ani też całej Azji jak i na całym globie. Bo takie miejsce po prostu nie istnieje. Przynajmniej nie w moim prywatnym świecie....Gdyby bowiem faktycznie istniało jakie kryteria miałbym przyjąć by je określić? A nawet jeśli, jaki byłby w ogóle sens podróżowania skoro jego celem nie byłaby podróż sama w sobie i nieustanne doświadczanie nowego, lecz wyłącznie szaleńczy bieg na złamanie karku w poszukiwaniu tego jednego – idealnego miejsca kosztem poznania całej reszty? Każde z nich jest przecież inne i na swój sposób wyjątkowe, bez cienia fikcji odsłaniając uważnym obserwatorom całą swoją historię. I niezależnie czy ma ona pozytywny czy też negatywny wydźwięk z całą pewnością każda z nich jest autentyczna. Każda z nich więc swoją oryginalnością składa się na barwną całość, którą wcale nie jest ani Rumunia i Azja, ani też nawet cały świat lecz po prostu podróż, którą zgodnie z Mistrzem „...nie zaczyna się w momencie kiedy ruszamy w drogę i nie kończy się kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześnie i praktycznie nie kończy się nigdy”. Rzecz jednak w tym, że spośród wszystkich odwiedzonych miejsc właśnie po Rumunii podróż niczym soczysty, o intensywnej barwie owoc smakuje najbardziej. Dlatego za każdym kolejnym razem zaraz po przyjeździe gdziekolwiek do Rumunii i wyjściu na peron czy autobusowy dworzec łapczywie zaciągam się rumuńskim powietrzem. Mimo upływu czasu wciąż smakuje ono jednak tak samo świeżo i intensywnie, a jego głęboki sztach wciąż powoduje, że krew w żyłach w momencie zaczyna pulsować szybciej, pobudzając nie tylko wszystkie funkcje życiowe, ale również zmysły i wyobraźnię, która malując w mojej głowie wspaniałe pejzaże Rumunii nie pozwala mi o niej zapomnieć.
Bo to chyba trochę tak, jak z uzależnieniem od nikotyny. Każdy palacz uzależniony jest przecież od papierosów i ich palenia, a nie od konkretnej marki niemniej jeśli tylko nadarza się okazja z chęcią wraca do tych, które mu najbardziej odpowiadają.
Myślę, że ze mną jest podobnie. Bo choć uzależnienie, z którym rozpaczliwie walczę nie dotyczy konkretnych miejsc lecz samej podróży to moją „ulubioną marką”, której jestem wierny i którą najchętniej wybieram jeśli mam ku temu tylko okazję jest zawsze podróż do, i po Rumunii. Co ciekawe nie decyduje o tym aspekt fizyczno – geograficzny. Bynajmniej. I właśnie chyba w tym tkwi największy problem. Bo o ile fizyczne piękno rumuńskiej natury to fakt niepodważalny, które śmiało mógłby być wzorcem definiującym kanony estetyki o tyle rdzewiejąca i mocno podupadła socrealistyczna spuścizna widoczna w zasadzie na każdym kroku z pewnością już nie. Problem w tym, że to ona właśnie fascynuje najbardziej w przeciwieństwie do walorów przyrodniczych. Zmaterializowana w postaci odrzucających swą brzydotą i rozkładem stęchłych molochów mieszkalnych, podupadłych kombinatów i fabryk nie może pozostać niezauważona. Oczywiście są na świecie miejsca, w których architektoniczna myśl socrealizmu ograniczona wyłącznie przez wyobraźnię jej twórców swym rozmachem przybrała zdecydowanie śmielszą postać niemniej właśnie tu w Rumunii z racji ogromnej różnorodności kulturowej kontrast między surowością topornych konstrukcji z żelbetonu, a barwnością i dynamiką jej mieszkańców jest na tyle mocny, by stanowić o niezwykłości kraju i jej mieszkańców. Bo choć żelbeton gruby i solidny to jednak w przebiegu kilku mrocznych dziesięcioleci nie był w stanie w swoich ścianach stłamsić i zagłuszyć z jednej strony charakterystycznego dla „południowców” temperamentu przejawiającego się skłonnością do zabawy z drugiej zaś ciągłości tradycji. Dlatego i jedno i drugie obecne jest w miejskim krajobrazie dzisiejszej Rumunii nad wyraz wyraźnie. „Południowa dusza” zmaterializowana w postaci luksusowych samochodów masowo parkujących w pobliżu ociekających przepychem restauracji i hoteli nikogo nie dziwi tak samo jak wciąż żywa tradycja i folklor reprezentowane przez pasterzy, cyganów czy też drobnych handlarzy, których obecność zaraz tuż obok tych pierwszych jest jak najbardziej naturalna. Stąd też skrzypiąca furmanka obok samochodu z najwyższej klasy, wysłużona, pocerowana odzież obok ubrań najlepszych światowych kolekcji czy wreszcie zmęczona, poprzecinana zmarszczkami twarz wyrytymi przez życie obok elastycznej, aksamitnej cery – efektu dziesiątek zabiegów i działania markowych kosmetyków zarazem to obrazki typowe dla Rumunii. I choć na pierwszy rzut okaz wydawać by się mogło, że nie mogą obok siebie istnieć to jednak istnieją. Co więcej między tymi na pozór odległymi światami jest nie tylko wzajemna tolerancja, ale i pewnego rodzaju symbioza wynikająca ze wspólnej przeszłości. Bo to, co kiedyś tętniło życiem i emanowało wigorem w wyniku zawirowań historii z braku możliwości transformacji w nowe w dzisiejszej Rumunii mimo, że jest już przestarzałe i mocno nadgryzione zębem upływającego czasu wcale nie oznacza, że jest nikomu niepotrzebne i pozostawione same sobie, zanikając powoli pod coraz grubszą warstwą kurzu. W dzisiejszym czasach pamięć o minionym bowiem stale żyje niemniej żyjąca w teraźniejszości przeszłość jest po prostu nieopłacalna. Dlatego to, co nowoczesne to nic innego jak wynik z jednej strony pragmatycznej konieczności i karkołomnej próby zostawienia daleko w tyle nieciekawej teraźniejszości i dogonienia uciekającej przyszłości, a z drugiej strony zaś z pewnością rezultat zwykłej ludzkiej próżności i połakomienia się na kuszące oczy kolorowe zachodnie „błyskotki”. Dlatego, choć elementy komunistycznej spuścizny stale istnieją i zdaje się, że niczym ostańce skalne są wyjątkowo odporne na erozję przebiegających przemian polityczno – gospodarczych ich masywna, poszarzała bez wyrazu sylwetka jest już tylko tłem dla dynamiki życia gwarnej ulicy, której pasy nie prowadzą jednak w ich kierunku lecz dwóch zupełnie przeciwnych. Jeden w stronę przyszłości, drugi zaś w stronę przeszłości. Nie można więc nie ulec wrażeniu, że Rumunia przypomina auto, które gdzieś na dalekich peryferiach przeszłości utknęło na poboczu w głębokim błocie, i mimo wysiłku kierowcy, maksymalnej pracy silnika oraz bezinteresownej pomocy innych buksująca koła samochodu nie są w stanie złapać przyczepności i ruszyć ani do przodu ani do tyłu, wyrywając się tym samym z pułapki, w którą wpadło.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017