Pierwsze symptomy udanego wyjazdu pojawiły się nieoczekiwanie już na dworcu w Budapeszcie. I choć najpierw trzeba było pokornie odcierpieć swoje w długiej niczym transsyberyjski skład kolejce do kasy międzynarodowej tym razem przyniosło to jednak wymierny efekt w postaci nie do końca dla mnie jasnej i zdaje się, że znanej chyba tylko samej kasjerce promocji na bilety. Żaden grosz, a już tym bardziej jego większa ilość piechotą nie chodzą stąd też zniżkę przyjąłem z niemałym entuzjazmem, traktując ją jako dobry omen i całkiem niezłe preludium wyjazdu, który powoli nabierał tempa podobnie zresztą jak pociąg, który praktycznie pusty stał się przyzwoitym rotelem podczas nadchodzącej nocy. Sen przerywany w zasadzie tylko kontrolą dokumentów na granicy węgiersko – rumuńskiej sprawił, że podróż minęła szybko, a funkcję budzika z powodzeniem przejął chłód nadchodzącego poranka.