Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tadżykistan. Tam gdzie Allah nie patrzy...    W nie całkiem takim dzikim stanie...
Zwiń mapę
2015
13
wrz

W nie całkiem takim dzikim stanie...

 
Tadżykistan
Tadżykistan, Dushanbe
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6447 km
 
Po trzech dniach od opuszczenia Karakol docieramy ostatecznie do Duszanbe. W międzyczasie ponownie zatrzymujemy się na jedną noc w Chorogu w celu rozprostowania kości i przygotowania się do wyczerpującej podróży do stolicy kraju. Ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że diabeł nie jest jednak wcale taki straszny jak go malują i po „zaledwie” czternastu godzinach od opuszczenia Chorogu meldujemy się już w hostelu w Duszanbe.
Podczas drogi uwagę zwraca nieoczekiwana metamorfoza wszystkich posterunków kontrolnych, na których przechodzimy skrupulatną weryfikację naszych dokumentów. Bo o ile w stronę Chorogu to tylko czysta formalność, o tyle w drodze powrotnej tak przyjemnie już nie jest. Ci sami, z początku wyjątkowo znudzeni wojskowi, wyglądem przypominający bardziej cywilów aniżeli profesjonalnych żołnierzy przechodzą bowiem z dnia na dzień naglą przemianę. Klapki zastępują ciężkie buciory, chińskie koszulki na ramiona kamizelki kuloodporne, czapki z daszkiem chełmy, a wyryte na twarzy znudzenie zastępuje przenikliwe spojrzenie. Całość dzieła dopełnia zawsze niezawodny kałasznikow noszony na ramieniu każdego z żołnierzy gotowych do natychmiastowej interwencji w przypadku nawet najmniejszego cienia podejrzenia w stosunku do kogokolwiek.
Wraz ze zbliżaniem się do Duszanbe sołdatów stopniowo zastępują milicjanci, których kontrole choć znacznie częstsze są jednak bardziej pobieżne. Nieświadomi wydarzeń, które rozegrały się na początku września z początku sprawę bagatelizujemy niemniej w trakcie podróży nasza ciekawość z każdym kolejnym posterunkiem, który mijamy gwałtownie rośnie. Wydaje się jednak, że nikt za bardzo nie wie, co się dokładnie stało dlatego z otrzymanych tu i ówdzie strzępków informacji wnioskujemy, że wzmożone kontrole są efektem strzelaniny, która rozegrała się na ulicach Duszanbe na początku września. Dopiero po przyjeździe do hostelu dowiadujemy się, że zdarzenie ma podłoże polityczne, a skala wydarzenia jest nieco większa aniżeli przypadkowy incydent.
Według oficjalnego komunikatu władz Tadżykistanu należący do opozycyjnej partii wiceminister obrony generał Abduhalim Nazarzodi miał przeprowdzić 4 września zbrojny atak na posterunki policji w Wahdati (mieście sąsiadującym z Duszanbe) oraz na siły bezpieczeństwa na lotnisku w stolicy kraju. W wyniku zamachów zginęło 17 osób ośmiu policjantów i dziewięciu napastników. Sześciu zamachowców zostało zatrzymanych. W dniu ataków generał został autmatycznie zwolniony z wojska i zdymisjonowany ze stanowiska wiceministra obrony. Problem w tym, że podczas ataku nie przebywał on w Duszanbe dlatego nie został do tej pory zatrzymany, a obława na niego i jego sprzymierzeńców wciąż trwa, co tłumaczy stan podwyższonej gotowości wszystkich posterkunków kontrolnych i służb bezpieczeństwa.
To wersja oficjalna niemniej nie sposób ulec wrażeniu, że cała sytuacja może być podstępną prowokacją rządu. Jak twierdzi bowiem w wystosowanym oświadczeniu główny oskarżony za przeprowadzenie ataków generał – Abduhalim Nazarzodi to prezydent Emomali Rachmon, przypisując odpowiedzialność za zamachy na generała w ten sposób postanowił skutecznie wyeliminować nie tylko jego, ale również kilku byłych dowódców Zjednoczonej Opozycji Tadżykistanu, ponieważ nie wszyscy z nich podpisali petycję o likwidacji Islamskiej partii Odrodzenia Tadżykistanu, której prezydent nomen omen jest zagorzałym przeciwnikiem. Partia zbojkotowała bowiem wybory prezydenckie w 2006 roku, które wówczas wygrał Emomali Rachmonow. Co więcej to właśnie Abduhalim Nazarzodi to były dowódca islamskich grup opozycyjnych i działacz Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu, która w czasie wojny domowej w latach 1992 – 97 była jednym z ugrupowań Zjednoczonej Opozycji Tadżykistanu. W rządzie więc generał zawsze miał status persona non grata, a znalazł się w jego szeregach w 1997 r. na mocy porozumienia między tadżyckim rządem, a opozycją zaraz po zakończonej wojnie domowej.
Jaka jest prawda – my zwykli śmiertelnicy pewnie szybko się nie dowiemy, a przynajmniej do czasu do kiedy władza będzie trzymać pieczę nie tylko nad ludem, ale również nad mediami i cała łącznością. Bo jak się okazuje również i my dostajemy rykosztem i stajemy się przypadkowymi „ofiarami” wewnętrznego konfliktu i dyktatorskich zapędów władzy, która w wyniku zaistniałej sytuacji w kraju na wszelki wypadek wyłączyła możliwość wysyłania smsów i korzystania z portalów społecznościowych. Dopiero uświadamiając sobie ten fakt staje się dla nas jasne dlaczego od początku września przestały nam zupełnie działać telefony, których pełna funkcjonalność została przywrócona dopiero w momencie przylotu do Istambułu. To oczywście mało istotny niuans niemniej zwracający uwagę do jakiego stopnia i w jak łatwy sposób w dzisiejszych czasach można pozbawić społeczeństwo prawa do głosu i wolności słowa.
I choć na pierwszy rzut okaz wydaje się, więc że Tadżykistan to wciąż kraj tłamszony silnym uciskiem władzy to jednak jej zasięg jest mocno ograniczony i urywa się nagle tuż przy podnóżach Pamiru o czym niejednokrotnie przekonujemy się podczas miesięcznej tułaczki w jego sercu. Tam bowiem echo konfliku zwaśnionych stron zupełnie nie dociera, a ludzie pozbawieni jakichkolwiek złudzeń w stosunku do władzy już dawno zdystansowali się od obietnic i poczynań rządu. Zresztą nawet w samej stolicy kraju istnieją wciąż miejsca, które schowane głęboko w cieniu nie poddały się jak dotąd megalomańskim zapędom głównego architekta Tadżykistanu opętanego futurystycznymi wizjami przebudowy Duszanbe i podporządkowania sobie całego kraju według własnych wyobrażeń.
Stare miasto stolicy – bo nim mowa odkrywamy zupełnym przypadkiem, schodząc z głównej arterii Duszanbe przytłoczeni roztaczającym się w jej pobliżu przepychem. Najstarsza dzielnica skoncentrowana wokół meczetu, który swoim wyglądem niczym nie odbiega od jego sławnych odpowiedników w Uzbekistanie stanowi zupełnie inny świat ukryty pomiędzy potężnymi gmachami rządowymi, a futurystycznymi budowlami, których przeznaczenia ciężko się nawet domyślić. I choć stara dzielnica przetrwała aż po dziś dzień to jego żyjąca wciąż w wąskich uliczach barwna przeszłość stopniowo wypychana jest przez naciskającą z każdej strony awangardową wizję miasta, którą konsekwentnie realizuje prezydent. Smutnym dowodem tej nieuchronnej przemiany są obdarte z duszy, surowe szkielety nowych budowli nie tylko pnące się do góry, ale również rozrastające się w poziomie. Ich nieustanna ekspansja stopniowo zwęża więc i tak już wąskie uliczki starego miasta, jednocześnie zmieniejszając przy tym przestrzeń życiową jej mieszkańców.
A szkoda, bo to właśnie atmosfera panująca wewnątrz dzielnicy dokładnie ta sama jaką czułem, przechadzając się po starym mieście uzbeckiej Samarkandy czy też perskiego Jazdu stanowi esencję tej części świata. Bo kręte uliczki lawirujące pomiędzy niepozornymi zabudowaniami mimo swej wątpliwiej wartości estetycznej wciągają na tyle, że wycofać się nie sposób. Każdy ich kolejny zakręt bowiem zaskakuje. Każdy przynosi nowy odkrycie. Każdy przenosi nas do przeszłości, w której wszystko było inne i w przeciwieństwie do teraźniejszości jakieś bardziej rzeczywiste. Obrazy, których stajemy się świadkami nie toną więc w szerokiej palecie barw, ani też ich motywem nie są sielankowe krajobrazy prowincji. Wprost przeciwnie. Ich tematem przewodnim jest bowiem ubóstwo przykryte gęstą warstwą kurzu i szeroką tonacją szarości. Lecz mimo to gdzieś pomiędzy tym odważnie przebija się namacalna wręcz harmonia wypełniająca każdy nawet zakamarek starego miasta, a wraz z nią radość i zadowolenie spotkanych na naszej drodze ludzi. Zamiast nieuchronnej gonitwy za oddalającą się przyszłością, której efekt widoczny jest zresztą zaraz tuż obok na reprezentatywnej arterii miasta tutaj jest zupełnie na odwrót. Zamiast pośpiechu i gwaru jest cisza i spokój. Można więc przycupnąć na chwilę w cieniu odpocząć i napić się czarki zielonej herbaty albo zjeść kiść dorodnych wingron i porozmawiać chwilę z ich sprzedawcą, który wyłonił się nieoczekiwanie z kolejnego zakrętu. Można też odwiedzić wspomniany meczet, do którego serdecznie zaprasza spotkany akurat przypadkiem leciwy imam, albo też nawiązać kontakt dziećmi, które ciekawsko wystawiają głowy z bram swoich domostw.
Bo taki jest właśnie Tadżykistan. Choć mocno szykanowany przez autorytarną władzę, przez co ubogi pod względem ekonomicznym z pewnością nie jest całościowo "takim dzikim stanem" jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Recepta na odkrycie jego wrażliwego wnętrza bowiem jest dokładnie taka sama jak w innych krajach Azji Środkowej. Wystarczy więc zejść tylko z utartych traktów i wygodnych szlaków, by dotrzeć do miejsc bogatych w złoża życzliwości i przeżyć na własnej skórze prawdziwnej gościnności oraz otwartości w stosunku do drugiego człowieka. W kontekście obecnej sytuacji politycznej w Europie oraz Bliskim Wschodzie doświadczenie z pewnością bezcenne. Ja natomiast chcąc czy nie chcąc niestety kończę podróż i wracam samolotem do mojego cywilizowanego i rozwiniętego świata, by ponownie zanurzyć się w milionowym tłumie ludzi, wśród którego zupełnie anonimowy i niewidoczny zmuszony będę ponownie liczyć wyłącznie na siebie, stając w szranki z nieco mniej empatyczną rzeczywistością aniżeli ta, którą doświadczyłem tu w Tadżykistanie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017