Z dworca głównego wyruszam wcześnie rano. Przyzwyczajony do znacznych opóźnień pociągów na trasie relacji Berlin/Praga – Budapeszt sięgających nierzadko rozmiar kilkudziesięciu długich minut, do stolicy Węgier postanawiam więc przezornie udać się porannym połączeniem. Ku mojemu zaskoczeniu pociąg na peron tym razem wjeżdza jednak zgodnie z rozkładem dzięki czemu do celu docieram stosunkowo wcześnie. Mając mocno pejoratywne odczucia w stosunku do miasta Budapeszt po raz kolejny traktuję trochę po macoszemu, ograniczając się jedynie do krótkiego spaceru po głównej arterii. Miasto jest jednak zaledwie krótkim przystankiem na mojej drodze. O tej porze roku zgodnie bowiem z kilkuletnią tradycją migruję na południowy wschód Europy w poszukiwaniu niezwykłej mozaiki kolorów, którą właśnie teraz najmocniej mieni się ta część naszego kontynentu skąpana w promieniach czerwcowego słońca. W odróżnieniu jednak do poprzednich lat w tym roku celem jest Bułgaria i wciąż mocno ośnieżone pasmo Pirynu.