Dotarcie do obozu trzeciego z ciężkim plecakiem stanowi dużo większe wyzwanie aniżeli ubiegłodniowa wycieczka na lekko. Swoje robi też pogoda, która jakby w ramach buntu przeciwko szufladkowaniu jej w ogólnikowych prognozach zamykających się zazwyczaj w piktogramach w postaci słoneczka, chmurki, kropli wody lub płatka śniegu, z których zwykle niewiele wynika, manifestuje w ten sposób swój złożony i nieobliczalny charakter. Stąd też, choć wychodzę z dwójki we mgle, której nie zamierza ani o milimetr przesunąć najmniejszy nawet podmuch wiatru to nim docieram do trójki stawiam czoła huraganowemu wiatru, chronię twarz przed palącym słońcem, kolejny raz chowam się w objęciach gęstego tumanu, który nie wiadomo nawet kiedy pochłonął całą górę, by na sam koniec już w obozie przeżyć groźne pomruki przechodzącej gdzieś w oddali burzy.
Na szczęście po dotarciu do trójki odpada mi przynajmniej obowiązek rozbijania namiotu. Z racji bowiem faktu, iż w ramach naszej grupy popyt na ten towar przewyższa podaż nie mam wyboru i zostawiam namiot reszcie załogi, by nikt z jej członków nie został bez dachu nad głową. Ja natomiast, chcąc zrealizować własny plan muszę pogodzić się z faktem noclegu w trójce za 60$ w jednym z namiotów należących do agencji Ak-Sai, która w tym obozie jest monopolistą, oferując jako jedyna taką usługę. W przypadku zainteresowania agencja oferuje również możliwość rozbicia namiotu w nieoficjalnym obozie czwartym położonym na wysokości 6400 metrów. W tym przypadku za nocleg należy jednak liczyć się z kosztem bagatela 200$ za noc.
Z drugiej strony namiot wyłącznie dla siebie to komfort o jakim na jakiejkolwiek poprzedniej wyprawie mógłbym sobie tylko pomarzyć. Czy to zatem oznacza, że w ten sposób odkryłem w sobie na tyle znaczące pokłady egoizmu, by zadowolić się wyłącznie obecnością własnej osoby? - toczę debatę z samym sobą, której stawką może być moja dalsza przynależność do zespołu, z którym od lat jeżdżę po świecie.
Jakby przestraszony kierunkiem, w którym zmierza moja, wewnętrznej dysputa postanawiam odpędzić niepokojące myśli, zajmując się przygotowaniami na ewentualny atak szczytowy, choć wyginające się niemal do ziemi pałąki namiotu od huraganowego wiatru, który zerwał się ponownie jakiś czas temu wymowie sugerują, by zamiast na wyjściu w górę skoncentrować się raczej na przygotowaniach do zejścia nazajutrz do dwójki. Tak czy inaczej na wszelki wypadek topię sporą ilość śniegu, z którego następnie przygotowuję termos gorącej herbaty po czym pakuję najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, nastawiam budzik na czwartą trzydzieści rano i tak przygotowanym zakopuję się w końcu śpiwór naiwnie sądząc, że uda mi się zasnąć. Emocje bowiem związane z jutrzejszym atakiem, ale też zimno, które wpycha do namiotu hulający na zewnątrz wiatr nie pozwalają ani na chwilę zmrużyć oka...