- Wy macie zegarki, ale to ja mam czas – słyszymy, żegnając się z napotkanym przy drodze człowiekiem, który zresztą jak wielu mu podobnych, w chwili gdy nas dostrzega z nieukrywaną ciekawością przygląda się aż do momentu, w którym jesteśmy już na tyle blisko, by zapytać:
- A Wy kuda? – w ten oto sposób rozpoczyna się tutaj każda rozmowa. Po chwili jednak często przybiera ona formę czegoś na kształt wywiadu za sprawą ciągu kolejno następujących po sobie pytań. Co ciekawe, ich porządek niezależnie z kim i gdzie się rozmawia jest zawsze taki sam. Dlatego i tym razem rozmowa przebiega według ustalonego, dobrze nam już znanego schematu. Szczerze mówiąc, w tym momencie nie zależy nam jednak na niczym innym jak tylko możliwie jak najszybszym dotarciu do celu. Do miasta wciąż niewiele ponad dwadzieścia kilometrów, a my jesteśmy spragnieni i głodni. Niewiarygodna spiekota, ubranie klejące się do skóry i dobrze już nam znany ból ramion, powstały na skutek przygniatającego do ziemi plecaka determinują nas do szybkiego i zdecydowanego działania. Ucinamy więc rozmowę jeszcze w zalążku, mówiąc zresztą zgodnie z prawdą, że strasznie nam się śpieszy.
W końcu docieramy. Późne godziny wieczorne sprawiają, że budynki mienią się niezliczoną ilością różnokolorowych świateł. Miasto odpoczywa po kolejnym, wyczerpującym dniu. Popijamy chłodny kumys, który wraz z lekkim powiewem wieczornego, orzeźwiającego powietrza w okamgnieniu przywracają utracone siły. Zmęczenie wędrówką ustępuje. Teraz należy dojść tylko do dworca i udać się brukowaną ulicą w stronę centrum do dobrze już nam znanej kamienicy, wejść na drugie piętro i zapukać do drzwi, za którymi zapewne czekają już na nas prawdziwe luksusy w postaci nie posłanego łóżka, a być może nawet i ciepłej wody. W zasadzie oprócz tego nie liczymy już na nic więcej. W tej chwili potrzebny jest nam tylko odpoczynek. Jesteśmy wdzięczny losowi, bo świadomość bezpiecznego noclegu, co ważne w przytulnym miejscu sprawia, że sen przyjdzie szybko.
Budzimy się. Nie jesteśmy jednak już przykryci śpiworem. Zamiast niego leżymy pod kołdrą. Pokój jest inny, choć jakoś tak dobrze znajomy. Przez lekko uchylone drzwi dochodzą dźwięki porannej krzątaniny. Na podłodze przed łóżkiem leży książka. Znamy jej tytuł. Wszystko jest już jasne. I jakoś tak, w momencie robi się smutno. Jeszcze wczoraj, bowiem kładliśmy się spać daleko od domu, będąc w trakcie długiej podróży po Dalekim Wschodzie. Tułaczka ta wiodła przez wiele miejsc i krain, wiele ludzkich umysłów i kultur. Znaczna ich część jednak nie znajdowała się na mapie naszych pierwotnych założeń. Dotarcie do nich zawdzięczamy jedynie wewnętrznej, kompletnie irracjonalnej potrzebie odkrycia tajemnicy tego, co jest dalej. Sekretu, którego strzeże każdy kolejny zakręt drogi czy majaczący w oddali cypel. Niezależnie czy wędrowaliśmy akurat po bezdrożach Syberii czy było nam dane spać wspólnie pod jednym dachem jurty wraz z rodziną koczowniczych Mongołów, być może nawet nieco nadużywając ich gościnności wiedzieliśmy, że możemy sobie na to pozwolić. Znajdowaliśmy się, bowiem w Azji – krainie, w której upływającego czasu, jak się okazało nie odmierzają wskazówki zegara lecz zmieniające się pory roku. Po lekcji, którą dostaliśmy od przypadkiem napotkanego człowieka wyrzuciliśmy zegarki. Tym samym staliśmy się wolni od wszelkich sztucznych konwenansów, tak silnie zakorzenionych w naszej rzeczywistości i świadomości człowieka cywilizacji zachodu, a bez których chyba nie potrafilibyśmy żyć. To sprawiło, że udało nam się zrobić jeszcze jeden, ale jakże znaczący krok naprzód, docierając tym samym do miejsca, skąd mogliśmy już spojrzeć głęboko wewnątrz siebie i zrozumieć, że kiedy znów wysiądziemy z pociągu w naszym rodzinnym mieście, nie będziemy już tymi samymi osobami, którzy wsiadając do niego jechali w stronę egzotycznej przygody, po niezapomniane przeżycia, zapierające dech w piersiach krajobrazy, po słońce i odpoczynek.
I może trochę szkoda, że cała historia okazała się tylko snem, w dodatku brutalnie przerwanym przez natrętnie wdzierającą się nawet w tę intymną sferę codzienność. Postanowiliśmy, że zanim kolejny raz stawimy jej czoła, wcześniej dokończymy swoją przygodę. Dlatego wróciliśmy myślami do pociągu, którym jechaliśmy do domu. Siedząc ponownie w przedziale i patrząc przez okno na falujące na wietrze łany zboża stało się dla nas jasne, że ogrom świata nie pozwala na to by ujrzeć go w całości. Zrozumieliśmy, że bez względu na to czy podróż ma charakter dalekiej wyprawy czy jest tylko banalnym w swej istocie wypadem za miasto to i tak jakiś nieoczekiwany splot wydarzeń sprawi, że znajdziemy się w obliczu tej samej nowej sytuacji, której będziemy musieli sprostać. Dlatego wiemy, że nasza podróż marzeń już trwa. Składa się, na nią bowiem, każdy nowy dzień, który jest nam dany. Wiemy również, że trwać będzie całe życie i zaprowadzi nas do miejsc, których nie odkrył jeszcze nikt.Zarówno tych bajecznie pięknych, ale również tych surowych i posępnych. Bo głównym jej celem nie jest konkretne miejsce na Ziemi, lecz ciągłe poznawanie wciąż wielu białych plam na mapie własnego wnętrza, co sprawia, że stajemy się lepszymi ludźmi zarówno dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Tymczasem pociąg wreszcie dotarł…