Koniec swiata, czarna rozpacz, a moze po prostu beznadzieja? Na pewno cos pomiedzy. Tak wlasnie odbieramy Mujnak, niewielkie miasto polozone w zachodniej czesci Uzbekistanu bedace kolejnym punktem na trasie naszej podrozy.
Obecnie zamieszkane przez kilkaset osob jeszcze pod koniec lat siedemdziesiatych tetniace zyciem. W przeszlosci stanowilo bowiem wazny port Uzbekistanu oraz glowny osrodek przetworstwa ryb.
Dzisiaj wskutek wysychania Jeziora Aralskiego polozone ponad 150km od linii brzegowej. Upadek rybolostwa sprawil, ze tutejszy przemysl przestal istniec wobec czego wiekszosc mieszkancow zyje z rent i zasilkow. Dodatkowo duza zawartosc soli w glebie nie pozwala tu na uprawe zadnych roslin, a dokuczliwe braki wody pitnej powoduja, ze ludzi pozbyli sie tu w zasadzie wszelkiej nadziei na lepsze jutro.
Dojazd z Buchary do Mujnaku zajmuje nam ponad dobe. Najpierw meczaca 15-godzinna podroz przez piaski Pustyni Kyzyl - Kum. Po drodze atrakcje - wymiana silnika, kilkanascie kilometrow dalej kolejna, tym razem kola. Zwloka czasowa spowodowana awaria nie pozwala nam zdazyc na jedyny tego dnia pociag z Nukus do Kungradu oddalonego zaledwie o kilkadziesiat kilometrow od Mujnaku. Pozostaje zatem drozszy wariant - bezposredni autobus, ktorym w bydlecych warunkach podazamy do celu.
Podczas drogi krajobraz wyraznie ulega zmianie. Zielone laki, pelne kolorowych kwiatow powoli ustepuja miejsca suchym stepom, by ostatecznie przeistoczyc sie w jalowa, monotonna polpustynie gdzieniegdzie urozmaicona platami osadzonych krysztalow soli. Unoszacy sie w powietrzu pyl i kurz do zludzenia przypomina smog - wyziew duzego przemyslowego miasta.
Wreszcie rogatki miasta. Dojezdzamy. Kierowca nagle hamuje, trabi. Stado wychodzonych do granic mozliwosci krow akurat przechodzi przed droge. To przedsmak tego, co niebawem ujrzymy...
Wysiadamy na ostatnim przystanku. Dookola ruiny i zgliszcza. Gdzies pomiedzy poupychane domy, w wiekszosci lepianki. Podejrzliwe spojrzenia miejscowych daja nam wyraznie do zrozumienia, ze zyczliwosc, z ktora spotykalismy sie dotychczas w innych czesciach kraju tutaj chyba nie jest w cenie. Dlatego o rozbiciu namiotow nie ma mowy. Przezornie jednak, jeszcze w autobusie zasiegamy jezyka, skad wiemy, ze w miescie dziala jedna "gostinica". Szybko udajemy sie wiec pod wskazany adres, bo trzeba przyznac, ze kazdy z nas podswiadomie czuje, ze nie jestesmy tu mile widziani.
Po drodze mijamy teatr i kino. Dzisaj ruina - symbol dramatu jaki sie tu rozegral, jeszcze wczoraj symbol swietnosci miasta.
W koncu trafiamy do hotelu, a wlasciwie czegos na jego ksztalt. Fakt braku wody oraz innych standardow znanych nam z codziennego zycia nie ma dla nas zadnego znaczenia. Nalezy dodac, ze jestesmy jedynymi gosciami i prawdopodobnie pierwszymi w tym roku.
Ruiny fabryki na pierwszym planie, w tle zapadniety blok, za nim pustaynia. Dodatkowo porywisty, lodowaty wiatr unoszacy tumany kurzu, barwiac miasto odcieniami szarosci poteguje uczucie przygnebienia i beznadziei jaka tu panuje. Dzisiaj jednak dla nas to nie ma znaczenia, bo nasz pokoj stanowi bezpieczna ostoje od tutejszej rzeczywistosci, a z ktora to przeciez przyjechalismy sie tu zmierzyc.