"Zbliżamy się do Krasnojarska". Taką informację odczytałem ze swojego mocno zdezelowanego już telefonu komórkowego, który mimo, ze z każdym upływającym dniem wyglądał coraz gorzej to odpukać wciąż pracował bez zarzutu, umożliwiając kontakt zarówno ze światem, ale przede wszystkim z siostrą. Wszystko więc przebiegało zgodnie z planem. Posiłki były juz bowiem w drodze i lada moment miały uzupełnić nasz mocno uszczuplony i poturbowany skład, wnosząc tym samym nową jakość w poczynania grupy.
Jeden dzień i jedna noc. Tyle czasu pozostało do spotkania z Olą i Grzegorzem. Tyle samo zatem do zagospodarowania w stolicy autonomicznej republiki Buriacji Ułan - Ude, do której właśnie dotarliśmy. Miasto, choć duże urodą raczej nie grzeszyło dlatego atrakcji turystycznych specjalnie zaoferować nie mogło. To z kolei nie pozostało niestety bez wpływu na bazę noclegową, która wyjątkowo uboga i ukierunkowana wyłącznie na turystę z zasobnym portfelem nie dawała możliwości znalezienia dla nas jakiegokolwiek schronienia. Na szczęście istniała jednocześnie nadzieja w postaci instytucji nazwanej "Domem Polskim" powołanej do życia z inicjatywy i potrzeby serca tutejszej choć niezbyt licznej Polonii. Jak się później miało okazać charytatywnie działająca, znajdująca się zresztą nieopodal dworca w znacznym stopniu poprawiła nasze położenie. Jej gospodarze bowiem mimo wyjątkowo późnej pory i znacznego obłożenia znaleźli dla nas całkiem wygodny kawałek twardej podłogi. Warunki choć skromne w pełni pokrywały jednak nasze potrzeby ograniczające się dzisiaj wyłącznie do znalezienia dachu nad głową i możliwości przechowania bagażu. Ciężkie plecaki bowiem w kontekście jutrzejszej organizacji transportu na półwysep Święty Nos będący zasadniczym celem naszej wizyty nad Bajkałem, a także rezerwacji biletów powrotnych do Europy w znacznym stopniu krępowały poruszanie się po mieście. Ponieważ wszystkie warunki zostały spełnione po krótkiej nocy w towarzystwie zarówno Polaków, którzy zjechali tu z różnych części Azji, a także...nieprzebranej ilości książek i czasopism wszystkich rzecz jasna w języku polskim wyszliśmy wczesnym rankiem na spotkanie z gwarnym już o tej porze miastem. W momencie porwani przez wartki nurt uliczny zostaliśmy wyrzuceni z powrotem na dworcu, który opuściliśmy kilka godzin temu. Tutaj od razu zajęliśmy miejsce w długiej kolejce do kasy z zamiarem kupna biletów powrotnych do Europy, sami wciąż nie wiedząc jednak dokładnie dokąd. Wszystko zależało bowiem od cen i dostępnych miejsc w pociągach, o które o tej porze roku było niezwykle trudno.
W tej chwili jedno tylko było pewne. Ze względu na wyczerpanie środków finansowych kontynuacja dalszej podróży przez Sankt Petersburg według pierwotnych ustaleń nie była możliwa. Z drugiej strony jednak z powodu niewyczerpanego zasobu podróżniczej ciekawości, którym wciąż dysponowaliśmy bezpośredni powrót do domu również. W związku z tym po długiej batalii z nad wyraz „uprzejmą" kasjerką ostatecznie zadecydowaliśmy o pięciodniowej podroży bezpośrednio z Irkucka do Krasnodaru skąd drogą wodną przez Morze Azowskie zamierzaliśmy przekroczyć granicę z Ukrainą by ostatecznie dostać się na Krym. Tam bowiem nad Morzem Czarnym planowaliśmy urządzić sobie kilkudniowe i leniwe wakacje będące doskonałym podsumowaniem całej podroży.
Póki co zamiast płytkiego i ciepłego morza oraz pełnego w smaku krymskiego wina czekała nas dwutygodniowa konfrontacja z najgłębszym na świecie Jeziorem Bajkał będącym zarazem największym zbiornikiem słodkich acz wyjątkowo zimnych wód, których temperatura, przekraczając latem zaledwie dziesięć stopni mroziła dosłownie krew w żyłach podczas kąpieli.
Po triumfalnym wyjściu z dworca w końcu przyszedł czas na zwiedzanie. Kilkugodzinny spacer wzdłuż ruchliwych ulic spektakularnych odkryć z dziedziny architektury rzecz jasna nie przyniósł niemniej pozwolił doświadczyć na własnej skórze fenomenu w postaci największego na świecie pomnika…głowy Lenina. Znajdująca się na głównym placu ogromna głowa szczelnie otoczona budynkami najwyższej rangi jak na stolicę w końcu przystało oprócz tego, ze łysa, brzydka i bezsprzecznie duża była przede wszystkim wśród zdecydowanej większości mieszkańców Ułan - Ude powodem zdecydowanie dumy aniżeli wstydu, wnioskując przynajmniej na podstawie przeprowadzonych obserwacji licznie spacerujących i fotografujących się w "JEJ" towarzystwie młodych par z czego i my nie omieszkaliśmy skorzystać.
Rozbieżności w poczuciu estetyki i interpretacji kart historii choć po dziś dzień duże i budzące niepotrzebne kontrowersje bez wpływu pozostały jednak na relacje z ludźmi, z którymi na każdym kroku wiązał nas los w czasie dotychczasowych podroży po Rosji i krajach ościennych. Dlatego nie było żadnych podstaw by sądzić, że mogło być inaczej szczególnie tu na Syberii, a ściślej na dworcu autobusowym, na który w końcu dotarliśmy po żmudnej tułaczce po mieście. I rzecz jasna nie było. Bez większych przeszkód dobiliśmy bowiem targu z kierowcą, który następnego dnia jeszcze przed świtem (Ola z Grzegorzem mieli dotrzeć w środku nocy) miał spakować w całości nasz bagaż i zabrać do Ust - Barguzin, ostatniej miejscowości przed Świętym Nosem, będącym głównym powodem naszego spotkania w Azji, które wspólnie zaplanowaliśmy dokładnie rok temu podczas urlopu w deszczowej…Szkocji przy którymś z kolei kufelku Guinness’a.