Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Szlakiem Jedwabiu i Herbaty...    Święty Nos...
Zwiń mapę
2009
26
sie

Święty Nos...

 
Rosja
Rosja, Monakhovo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16719 km
 
Wyrastający na horyzoncie półwysep, niemal z każdej strony otoczony otmętami niespokojnych wód Bajkału, z których wyrastały smagane porywistym wiatrem góry przywodził na myśl wyraźne skojarzenia z ruinami jurajskich warowni położonych na Szlaku Orlich Gniazd. W ten oto sposób odebraliśmy Święty Nos zaraz po wyjściu z marszrutki, która po kilku godzinach szaleńczej jazdy z Ulan - Ude w końcu dotarła szczęśliwie do Ust - Barguzin. Osiedle będące wioska rybacka juz na pierwszy rzut oka wydawało się lata świetności mieć dawno za sobą, zresztą jak wiele mu podobnych zarówno w obrębie samego Bajkału i rzecz jasna całej Rosji. Zycie bowiem jej mieszkańców zamiast koncentrować się jak niegdyś w mocno dziś już podupadłym porcie lub w obrębie placu, z którego czujnym okiem wciąż spoglądał nie kto inny jak sam Lenin skupiało się obecnie na przystani promu będącego jedynym ogniwem łączącym półwysep z lądem. Grupując również w swym pobliżu czekających na przeprawę rosyjskich turystów oraz podróżników z rożnych części świata dawała w ten sposób możliwość dodatkowego, a często wręcz jedynego zarobku, wśród tych mieszkańców, którzy byli w stanie zaoferować jakiekolwiek usługi z zakresu transportu, gastronomi czy też szeroko rozumianej turystyki. Dlatego jak się można było spodziewać zaraz po wyjściu z marszrutki wspaniały widok półwyspu przesłoniła nam nadciągająca chmara miejscowych, którzy przekrzykując się wzajemnie oferowali szeroka gamę usług począwszy od specjałów lokalnej kuchni w postaci owoców runa leśnego oraz ryb w rożnej postaci, przez noclegi, transport, a skończywszy na rejsach statkiem po Bajkale w dowolnie przez nas wybrane miejsce.
Nam dzisiaj nic do szczęścia jednak potrzeba nie było oprócz w miarę zaopatrzonego sklepu, gdzie po szybkich zakupach ukierunkowanych na wcześniej zaplanowane, huczne uczczenie spotkania w Azji należało znaleźć tylko ustronne i malownicze miejsce nad brzegiem Bajkału koniecznie z widokiem na półwysep, na którym począwszy od dnia następnego zamierzaliśmy spędzić kilka kolejnych i doświadczyć kontaktu z nadbajkalska przyrodą. Z wyborem dogodnego miejsca na biwak problemu nie było. Kilkanaście minut marszu przez las w zupełności bowiem wystarczyło by oprócz zapełnienia w ekspresowym tempie wcale niemałej reklamówki grzybów znaleźć się na piaszczystym brzegu jeziora, z którego rozpościerał się bajeczny widok na półwysep połączony z lądem wąska i długą na kilkanaście kilometrów mierzeją. Niebawem bo już jutro należało się z nią zmierzyć i pokonać by znaleźć się u samego podnóża wyrastających z wód Bajkału gór, których kulminacja, masyw Glinki (1877m n.p.m.) będący najwyższym szczytem półwyspu stanowił żelazny punkt programu pobytu na Świętym Nosie.
Ognisko, ryby, z każdym kolejnym łykiem rosyjskiego piwa coraz ciekawsze opowieści i odważniejsze pomysły na nadchodząca przyszłość. A wszystko w towarzystwie dzikiej przyrody i co ważne sprzyjającej aury, która w żadnym wypadku nie pozwalała wrócić do namiotów, przeciągając spotkanie do późnych godzin nocnych. Tak wyglądał pierwszy wieczór spędzony pod gwiazdami na syberyjskiej ziemi.
Niewyspani choć pełni werwy wyszliśmy o świcie. Czekająca cierpliwie na nas niespełna dwudziestokilometrowa mierzeja, a wcześniej promowa przeprawa nie pozwalały na opieszałość w naszych poczynaniach. Zależało nam bowiem na dotarciu pod Glinkę i najpóźniej wieczorem rozbiciu namiotów w jej cieniu, który rzucała o tej porze na zatokę. Po sprawnej przeprawie przez rzekę oraz rejestracji w siedzibie Zabajkalskiego Parku Narodowego i uiszczeniu drobnej opłaty przeznaczonej miejmy nadzieje na rzecz ochrony parku przyszedł w końcu czas na marsz. Choć długo oczekiwany szybko został przerwany przez...zbliżającego się w nasza stronę UAZ'a. Nadjeżdżający pojazd, którego jak zgodnie stwierdziliśmy grzechem byłoby nie zatrzymać i pozbawić się w ten sposób niepowtarzalnej okazji i przyjemności zarazem doświadczenia ekstremalnej jazdy na pace po bezdrożach syberyjskiej tajgi, na nasz znak zatrzymał się, co pewnie zresztą i tak by się stało bez naszej ingerencji. Kierowca, uśmiechając się od ucha do ucha, nie zadając zbędnych pytań wymownie wskazał na tył pojazdu dając tym samym do zrozumienia, że mamy wsiadać. Dlatego już po chwili siedzieliśmy na wyłożonej niedźwiedzią skorą pace w towarzystwie dwóch myśliwych dzierżąc w dłoniach wręczone prze nich na powitanie…metalowe kubki pełne wódki. Nie mając w zasadzie większego wyboru pod wpływem siły perswazji naszych współpasażerów w ekspresowym tempie opróżniliśmy ich zawartość, wznosząc toasty za znakomstwo, za prirode i krasiwe dziewuszki, które bez dwóch zdań musiały wpaść im w oko. I kiedy polsko – rosyjska integracja na pace trwała w najlepsze, przeradzając się po chwili w spontaniczną i nieco ekstremalna imprezę, której nie była w stanie przerwać nawet wyboista droga, trzęsąca niemiłosiernie ciężarówką wraz z jej zawartością, do której w znacznym stopniu się zaliczaliśmy kierowca ni stad ni zowąd zatrzymał pojazd, każąc wysiadać...
Zdziwieni takim obrotem sprawy pokornie zaczęliśmy pąkować manatki, nie zauważając nawet, ze dojechaliśmy na miejsce. Myśliwi w momencie dostrzegając niemałe zdziwienie, które niewątpliwie musiało rysować się na naszych twarzach wyjaśnili, ze dojechaliśmy tak gdzie chcieliśmy. Nie było to jednak wcale równoznaczne z tym, ze mamy wysiadać. Co to, to nie. A przynajmniej nie tu, w Rosji. Myśliwi wracali do Monachowa, jedynej osady znajdującej się na Świętym Nosie. Tam bowiem żyli. Tam mieszkali. Kilka dni temu, zostawiając rodziny wyruszyli do miasta w celu sprzedaży ryb, mięsa i skór oraz zakupie artykułów spożywczo – przemysłowych, lecz tylko tych wyłącznie, które były rzeczywiście niezbędne do życia. Na ekstrawagancję w Monachowie bowiem miejsca i pieniędzy nie było. Była natomiast życzliwość i niesłychana gościnność tych ludzi. Mając przecież tak niewiele oferowali obcym przecież ludziom gościnę, picie, strawę oraz wspólne spędzanie czasu z ich rodzinami. Trudno było wiec odmówić gościny, jeszcze trudniej jednak przyjąć zaproszenie. Bo to przecież Bajkał przyciągał w strony, a nie sami ludzie, którzy mimo, ze otwarci i wspaniali stanowili tylko tło otaczającej przyrody, która urzekła nas na tyle, by pokonać dzielący nas do niej ogromny szmat drogi z Europy do Azji. I dlatego właśnie chyba to ostatecznie zaważyło o podjęciu trudnej choć w naszym mniemaniu słusznej decyzji, której konsekwencją było smutne, choć niezwykle cieple pożegnanie z obcymi ludźmi, którzy po przypadkowym i krótkim spotkaniu zaufali nam na tyle, by zaprosić nas do siebie i podzielić swój dom z nami, na równi z członkami ich rodzin.
Samochód odjechał, a jedynym śladem jego obecności i spotkania z myśliwymi był unoszący się w powietrzu kurz. Ale i on niebawem musiał przecież opaść i tym samym przenieść niezwykłe wydarzenie do historii. Zostaliśmy znowu sami. Balansując na krawędzi odczuć smutku i euforii zajęliśmy się więc szukaniem miejsca na obóz. Piękna pogoda oraz zapas czasu nie kazały się w ogóle śpieszyć, pozwalając na beztroski spacer wzdłuż wybrzeża. Piaszczysta i szeroka plaża, zaraz za nią zielona linia lasu, dawały nieograniczone możliwości biwakowe. Kłopotu wiec nie było i po sprawnym założeniu całkiem wygodnego obozu przyszedł w końcu czas na długo oczekiwany obiad upichcony na bazie wcześniej zebranych darów syberyjskiego lasu.
Mimo, ze słońce chowało się już za horyzont, a zatokę spowił cień wielkiej góry, pogodny i ciepły wieczór wciąż zachęcał do spaceru. Do rezygnacji z niego skutecznie zniechęcał natomiast rój wszędobylskich meszek, które do tej pory przez nas bagatelizowane, bo znane wyłącznie z przewodników i książek kąsały okropnie, doprowadzając do przypływu niekontrolowanego szaleństwa. Dym ogniska, szczelne ubrania, w końcu desperacka ucieczka do namiotu. Nic nie było w stanie ich powstrzymać. Otuleni więc szczelnie śpiworami oczekiwaliśmy jutra, a wcześniej jednak snu on bowiem był jedyną ucieczką przed plugawym robactwem, które i tak w znany tylko sobie sposób zdążyło przeniknąć już do namiotu.












 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
vicealigator
vicealigator - 2010-09-14 17:41
Fascynujaca opowiesc. Gratuluje
 
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017