Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Szlakiem Jedwabiu i Herbaty...    W krainie meszek...
Zwiń mapę
2009
30
sie

W krainie meszek...

 
Rosja
Rosja, Ust Batguzin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16741 km
 
Odgłos jednostajnie uderzających o namiot kropel deszczu nie był niewątpliwie tym czego spodziewaliśmy się po poranku, do którego szczęśliwie dotrwaliśmy po ciężkiej nocy spędzonej na walce z insektami. Brak wiatru, ołowiane, ciężkie chmury, duża wilgoć, w rezultacie deszcz i co najmniej potrojona liczba meszek. Tak oto przedstawiała się rzeczywistość poranka, który według planu zakładał odbycie trekkingu po najwyższych nierównościach Świętego Nosa będących jednocześnie częścią pasma Gór Barguzińskich. Zwieńczeniem całej wycieczki miało być zdobycie najwyższego wierzchołka półwyspu, wspomnianej wcześniej Glinki, z której niewątpliwie musiał roztaczać się wspaniały widok na całe "Morze Syberii". Z całą pewnością jednak nie tego dnia. W całości zasnute niebo oraz tumany mgły unoszące się nad wodą nie dawały bowiem takiej możliwości. Z kolei jakiekolwiek wyjście z namiotu kończyło się natychmiastowym atakiem krwiożerczego roju i w rezultacie kąśliwym pogryzieniem całego ciała nawet pomimo szczelnej i zakonserwowanej zapachem dymu warstwy ubrań, którą bez przerwy nosiliśmy na sobie. Zresztą i ucieczka do namiotu niewiele pomagała. Mimo, ze w środku meszek było po stokroć mniej to i tak ich liczba była wystarczająca by skutecznie utrudnić nam w nim przebywanie, nie pozwalając nawet na zdjęcie chociażby jakiejkolwiek części garderoby. Tak czy owak na zewnątrz czy w namiocie skazani byliśmy na pożarcie. Dlatego zgodnie z ustalonym wcześniej planem postanowiliśmy spróbować wejść na szczyt nie bacząc zupełnie na niekorzystne warunki atmosferyczne i wszechobecne meszki, których liczba jak mięliśmy nadzieje musiała przecież sukcesywnie spadać, odwrotnie proporcjonalnie do zdobywanej przez nas wysokości.
Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy, wychodząc odważnie naprzeciw wszelkim przeciwnościom losu, które skumulowały się dziś przeciwko nam. Zderzenie ze strugami deszczu oraz insektami, które wraz z kroplami wody w momencie rozlazły się po całym ciele, docierając do niewielu pozostałych juz miejsc wciąż jeszcze wolnych od ukąszeń na pewno nie należało do najprzyjemniejszych. Niemniej w zasadzie już po chwili, będąc na wskroś przemoknięci i w tym samym stopniu pogryzieni przestaliśmy zważać na wszelkie niedogodności, koncentrując się na stromym podejściu przez las, który z każdym metrem stawał się coraz rzadszy i niższy. Powoli wyłaniały się natomiast górskie szczyty oraz droga w postaci wąskiej grani, którą dalej należało iść.
W pewnym momencie stało się również i to na co po cichu liczyliśmy. Meszki zniknęły!!! Do spektakularnego odkrycia doszło nagle gdzieś w strefie przejściowej między górną granicą lasu, a kosówką, przez którą należało się przedzierać. Niemniej w tych okolicznościach wszelkie problemy, które mogły nas teraz spotkać były nic nieznaczaca blahostka w porównaniu z latającą chmarą, którą zostawiliśmy w dole.
Lecz jeszcze dzisiaj trzeba było przeciez wracać ku dolinom i tym samym kolejny raz się z nią zderzyć. W tej chwili pozwolilismy sobie jednak na chwile zapomnienia. Zbliżaliśmy się bowiem do wierzchołka, który był już na wyciągnięcie ręki. Niebo przejaśniało i wyszło słońce. Przyśpieszyliśmy więc kroku, licząc po cichu, że może teraz w koncu uśmiechnie się do nas szczęście i choć przez chwilę będzie nam dane rozkoszować się wspanialymi widokami roztaczającymi się ze szczytu Glinki, które jak dotąd jeśli w ogóle jakies były to z pewnoscia nie powalaly. I niestety nie powalily ani razu podczas całej wycieczki, która oprócz odhaczenia na liście kolejnego szczytu oprocz tego nie przyniosła w zasadzie ciekawszych wydarzen. Niemniej do namiotow i tak wrocilismy mocno usatysfakcjonowani z powodu zdobycia bądź co bądź wymagającego szczytu. Nie zapominajmy bowiem, że różnica wzniesień, którą tego dnia pokonalismy wynosiła w pionie okolo tysiąc osiemset metrów, liczac od tafli jeziora skad zaczynalismy az do samego wierzcholka. Po poworcie brudni, mokrzy i przede wszystkim wciaz oblepieni meszkami, korzystajac z pogody, ktora podczas zejscia zaczela sie nieoczekiwanie klarowac wskoczylismy na chwile do Bajkalu. Jego mrozne wody w momencie postawily nas na nogi, kojac przy okazji obrzamiale od ukaszen ciala. Tymczasem zblizal sie juz wieczor, a wraz z nim wzmozona aktywnosc meszek. Swiadomi ich ataku szczelnie zamknelismy wiec namioty, pozostajac w ich ukryciu az do wczesnych godzin rannych. Poranek dnia nastepnego przyniosl wreszcie dlugo oczekiwane przez nas slonce oraz wiatr, ktory mimo, ze mrozny byl co wazne porywisty dlatego nie pozwalal utrzymac sie meszkom w powietrzu. Korzystajac wiec z okazji jednoglosnie podjelismy decyzje o wczesniejszym odwrocie i po sprawnym spakowaniu calego dobytku ruszylismy w droge powrotna wzdluz piaszczystej plazy, ktora ciagnela sie az do samego Ust - Barguzin. Powrot choc nieco przedwczesny uzasadniony byl jednak obawa o realizacje dalszych punktow programu, ktore wymagaly co najmniej kilku dni zapasu. Terminarz byl bowiem napiety,plan ambitny, a pora roku i przede wszystkim prognozy na najblizsze dni stawialy pod duzym znakiem zapytania przebieg trekkingu w gorach Chamar Daban, do ktorych sukcesywnie zblizalismy sie z kazdym krokiem postawionym na malowniczej plazy, ktora wedrowalismy juz od kliku ladnych godzin az do momentu kiedy uslyszelismy nadjezdzajacy samochod, ktorego jak zgodnie stwierdzilismy grzechem byloby nie zatrzmac...

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017