Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Szlakiem Jedwabiu i Herbaty...    Koleją wzdłuż Bajkału...
Zwiń mapę
2009
02
wrz

Koleją wzdłuż Bajkału...

 
Rosja
Rosja, Sludyanka
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17150 km
 
Sludianka. To jedno z niewielu miejsc nad Bajkałem, które omijamy szerokim łukiem. Mimo, że z pociągu wysiadamy na niezwykle schludnym dworcu jest on niestety jedyną wizytówką miasta. Zabytkowy dworzec zbudowany w całości z błękitnego marmuru, o który w okolicy zresztą nie trudno jak o wiele innych nie mniej rzadkich skał i minerałów przez kilka dobrych minut stanowi obiekt zainteresowania naszych aparatów. Z całą pewnością jest on tego warty czego nie można niestety powiedzieć o samej Sludiance. Miasto bowiem rażąc swą brzydotą, a dodatkowo przytłaczając ciężką, industrialną atmosferą panującą wokół, nie pozwala na dłuższy aniżeli wyłącznie konieczny w nim pobyt. W naszym przypadku ogranicza się on do krótkiej wizyty w sklepie w celu uzupełnieniu zapasów przed planowanym trekkingiem w widocznych juz z dworca górach Chamar Daban, a oprócz tego na znalezieniu rybaków handlujących największym skarbem Bajkału, świeżym omulem. Od przyjazdu na Syberię chodzi bowiem nam po głowie jak dotąd wciąż niezrealizowana lecz nieodparta ochota jeśli nie wyżerki to przynajmniej skromnej degustacji tej endemicznej ryby o wyrafinowanym i wyjątkowo subtelnym smaku przyrządzonej na wieczornym ognisku, które jak mamy nadzieję w pełni zrekompensuje wszelkie trudy poniesione w trakcie podroży ze Świętego Nosa do Sludianki. Bo mimo stosunkowo krótkiego dystansu oczywiście jak na syberyjskie realia dzielącego Sludiankę z Ust – Barguzin droga jest męcząca i skomplikowana. Obfituje jednak w nieoczekiwane zwroty wydarzeń, nadające jej tym samym wyraźnego charakteru.
A zaczęła się ona od momentu wejścia do samochodu, który postanowiliśmy zatrzymać podczas powrotu plażą do Ust – Barguzin. Nadjeżdżającym wówczas pojazdem ku naszemu zdziwieniu okazał się…szary, milicyjny UAZ, który jak na władzę przystało na skinienie obywateli w potrzebie natychmiast zatrzymał się. Funkcjonariusze mimo, że wyraźnie zaskoczeni perspektywą niespodziewanej interwencji, nieumiejętnie zresztą przy tym kryjąc swoje zdziwienie regulaminowo zapytali co się stało i w jaki sposób mogą nam pomoc. Zupełnie jednak nie wzięli pod uwagę oczywistego faktu, ze zamierzamy się z nimi po prostu zabrać. I to był ich błąd. Złapany bowiem na stopa milicyjny radiowóz stanowił łakomy kąsek porównywalny co najmniej z szaloną jazdą na pace z rosyjskimi myśliwymi czy też niezapomnianym powrotem z gór Tien – Szanu podczas jednej ze wcześniejszych wypraw do Kirgistanu gdzie podróżowaliśmy na podobnej pace bliźniaczego pojazdu wówczas jednak w przemiłym towarzystwie zdezorientowanych całą sytuacją… krów.
My tymczasem zanim milicjanci na dobre połapali się o co dokładnie nam chodzi wykorzystaliśmy z premedytacją moment zaskoczenia i usadowiliśmy się wygodnie w milicyjnej furgonetce gotowi do jazdy. O dziwo nie spotkało się to z większym sprzeciwem ale i również ze specjalnym entuzjazmem ze strony naszych nowych znajomych. Obskurne wnętrze pojazdu nie wpływało jednak na panującą w środku atmosferę. Milicjanci, którzy w zestawieniu z myśliwymi być może mało wylewni w okazywaniu emocji (przypuszczalnie jednak w takim samym stopniu co wspomniani myśliwi „wlewni” w przyjmowaniu trunków) mimo to okazali się całkiem rozmowni, opowiadając w trakcie drogi o niedźwiedziach grasujących na półwyspie. Podczas naszego pobytu zapuszczały się one bowiem pod zagrody Monachowa, co tym samym tłumaczyło obecności naszych funkcjonariuszy na Świętym Nosie. W ten sposób oto upłynęła nam droga zwieńczona przeprawą promową dodajmy bez konieczności wysiadania nawet z pojazdu, do czego zobligowani byli wszyscy podróżni rzecz jasna oprócz władzy i nas, pod opieką której przecież wciąż byliśmy, wyglądając zapewne z perspektywy innych, co najmniej jak aresztanci.
Po dotarciu do brzegu zostaliśmy jednak uwolnieni i wyszliśmy z auta bez kajdanków. Nikt już zatem nie mógł mieć żadnych wątpliwości co do naszej reputacji i obecności w służbowej furgonetce, która dalej niestety nie jechała jak zresztą już nikt o tej porze w stronę Ułan – Ude. Znaleźliśmy się zatem w punkcie wyjścia, w którym jak się okazało mieliśmy pozostać co najmniej do rana ze względu na brak jednoznacznych informacji dotyczących godziny odjazdu pierwszej marszrutki do stolicy Buriacji. Widomości o transporcie były bowiem mgliste i co gorsza rozbieżne. W związku z tym na przystani ponownie należało zameldować się już o świcie by jeszcze tego samego dnia móc w ogóle myśleć o złapaniu pociągu z Ułan Ude do Mysowaji, a dalej być może nawet do Sludianki. Nadchodząca noc zapowiadała się więc wyjątkowo krótko niemniej gdzieś ją przecież należało spędzić, z całą pewnością jednak nie na przystani. Dlatego nie zastanawiając się długo udaliśmy się w stronę dobrze nam już znanego odcinka wybrzeża Bajkału gdzie od razu rozbiliśmy namioty i wskoczyliśmy do ciepłych śpiworów, chroniąc się w ten sposób przed przenikliwym chłodem wieczoru oraz…meszkami, którym spadająca z każdą minutą temperatura otoczenia była najwyraźniej zupełnie bez znaczenia. W przeciwieństwie natomiast do nas szczególnie w momencie konieczności przedwczesnej pobudki i zbierania jeszcze w środku nocy całego dobytku.
Nad spokojnym o tej porze Bajkałem unosiła się gęsta mgła. Musiało być zatem rzeczywiście zimno. Na wskroś przemarznięci w końcu ruszyliśmy, rozgrzewając stopniowo podczas żwawego marszu odrętwiałe z zimna kończyny. Na przystań dotarliśmy zgodnie z planem, tuż przed świtem. Nie zastając jednak nikogo ni psa z kulawą nogą byliśmy zupełnie sami, co raczej nie zapowiadało pojawienia się w najbliższym czasie jakiegokolwiek pojazdu jadącego w stronę Ułan – Ude, a co gorsza kogokolwiek u kogo można by zasięgnąć języka. Czekając więc na przystani na pojawienie się samochodów i ludzi przede wszystkim jednak z niecierpliwością czekaliśmy na wschód słońca, którego promienie, rozlewając się szeroko po okolicy rozgrzałyby nasze zmrożone do szpiku kości ciała. Pod znakiem oczekiwania minęła więc pierwsza godzina. Za nią druga. Ta przynajmniej przyniosła oczekiwany wzrost temperatury i pierwsze osoby na przystani. One same jednak nie znając zupełnie rozkładu jazdy marszrutek niestety nie zmieniły zasadniczo naszej sytuacji, która z każdą upływającą minutą wyglądała coraz gorzej. Świadomość odjeżdżającego do Mysowaji pociągu bez nas nie była trudna do wyobrażenia. Perspektywa spędzenia nocy na dworcu w Ułan – Ude również. Ponieważ żaden ze scenariuszy specjalnie nie przypadł nam do gustu należało w końcu zacząć działać. Jednak w naszym położeniu jedyną sensowną rzeczą, która przychodziła nam do głowy była próba zatrzymania każdego bez wyjątku z nielicznych samochodów przeprawiających się co jakiś przez rzekę. Ale i to nie przynosiło żadnych rezultatów. Auta były bowiem albo pełne albo nie jechały dalej aniżeli do Ust – Barguzin.
Tymczasem czas płynął nieubłaganie i wszystko wskazywało na to, że jeśli nie tu to z pewnością w Ułan – Ude utkniemy na noc. I pewnie tak właśnie by się stało gdyby nie zaskakujące pojawienie się dwóch marszrutek Ich obecność nie umknęła uwadze ludzi i natychmiast została przekazana do naszej wiadomości przez chyba każdą z osób, z którą zamieniliśmy chociażby kilka słów na przystani.
O ile nieoczekiwane pojawienie się marszrutek w pewien sposób można było tłumaczyć specyfiką tutejszej rzeczywistości polegającej na ustalaniu rozkładu jazdy lokalnych środków transportu na podstawie „widzi mi się” ich kierowców o tyle jednak znajdujące się w nich cztery akurat wolne miejsca nie mogły być już kwestią przypadku. Świadczyła o tym zresztą cena za przejazd, która nie dość, że wygórowana w żaden sposób nie była możliwa do stargowania. W naszym położeniu, chcąc nie chcąc musiała być ona jednak przez nas przyjęta. Dlatego nie wahając się długo zgodziliśmy się na postawione warunki i po chwili znów byliśmy w drodze, co najważniejsze z dużą szansą zdążenia na pociąg.
Długo jednak nie było nam dane cieszyć się z jazdy. Podzieleni na dwie grupy po dwie osoby w każdym samochodzie dostaliśmy z siostrą sms’a krótkiej treści: „złapaliśmy gumę:)”. O ile wsiadając do marszrutek szansa na złapanie pociągu była jeszcze całkiem duża o tyle teraz żadna. Czasu mieliśmy zatem tyle by spokojnie zastanowić się nad alternatywą, której póki co nie przygotowaliśmy. Pogrążeni w rozważaniach nie zauważyliśmy nawet zakończenia naprawy usterki, która trzeba przyznać nie trwała długo. Wizyta kierowców natomiast w przydrożnej restauracji zaraz po naprawie już niestety tak. To i tak nie zmieniało specjalnie naszej sytuacji, w której możliwe były tylko dwa wyjścia: spędzenie nocy albo na dworcu w Ułan – Ude albo tez w Mysowaji. Wybór drugiej opcji wydawał się korzystniejszy. Oprócz tego, ze przybliżał nas znacznie do Sludianki rzucał dodatkowo cień nadziei na rozbicie namiotów gdzieś w polu w ukryciu nocy i w miarę wygodny nocleg. W związku z tym ostatecznie zdecydowaliśmy się na wieczorny pociąg i późniejsza improwizację w zależności od okoliczności. A te trzeba przyznać zaskoczyły nas co nie miara. Opierając się bowiem na zdawkowych informacjach z przewodnika zbudowaliśmy sobie obraz Mysowai jako niewielkiej miejscowości położonej bezpośrednio nad Bajkałem gdzie krowy leniwie pasły się na trawie, a ludzie żyli w niczym niezmąconej symbiozie z naturą. Nic bardziej mylnego. Nim jednak poznaliśmy prawdę delektowaliśmy się podróżą osławioną trasą wzdłuż wybrzeża Bajkału, obserwując powoli zachodzące na horyzontem słońce. Ale ono w końcu zaszło, a pociąg dojechał do celu. W międzyczasie zapadł już zmrok, ukrywając w ciemnościach brzydotę miasteczka. A my w swej naiwności i niewiedzy wciąż szukaliśmy zalesionej plaży. Lecz dostępu do brzegu i samej wody skutecznie broniła szczelna sieć fortyfikacji w postaci betonowych doków, ruin budynków oraz rozsianych wokół niczym miny, wystających z ziemi zardzewiałych drutów, o które co krok potykaliśmy się, błądząc w ciemnościach zupełnie bez celu. Z pomiędzy zrujnowanych budowli dochodziły głosy ludzkie. Kręcili się tam jacyś ludzie. Nagle okolice oświetliło światło. Podjechało auto. W jakim celu?. Nie chcieliśmy wiedzieć…
W zaistniałych okolicznościach rozbicie namiotów byłoby co najmniej ryzykowne i skrajnie nierozsądne. Wróciliśmy więc na stację, która choć mała, pusta i obskurna dawała jednak dość bezpieczne schronienie. Była bowiem pod czujnym okiem pilnującego ją stróża oraz uprzejmej kasjerki, która na naszą prośbę przygotowała nam herbatę. Wcześniej jednak bo zaraz po dotarciu oddaliśmy się bez reszty obowiązkowej lekturze rozkładu jazdy. Przyniosła ona zaskakujące wieści w postaci porannej "elektriczki" do Sludianki, której obecność na rozkładzie umknęła nieopatrznie naszej uwadze w trakcie sprawdzania połączeń jeszcze na dworcu w Ulan – Ude.
Poranny pociąg, perspektywa długiego dnia oraz planowane ognisko obowiązkowo w zaciszu górskiej scenerii kazały wypocząć tej nocy, oczywiście na tyle na ile było to możliwe. Dlatego czując się na stacji względnie bezpieczni, będąc bowiem pod opieką wspomnianych wcześniej pracowników stacji rozłożyliśmy karimaty i śpiwory, poddając się zupełnie zmęczeniu. Kilka godzin niespokojnego snu zrobiło swoje i po zakupie biletów w miarę wypoczęci powitaliśmy nadchodzący nowy dzień i weszliśmy do pociągu, który od jakiegoś czasu stał już na peronie, zdając się czekać tylko na nas. Zaraz po naszym wejściu do niego ruszył zabierając nas bezpośrednio do Sludianki.




 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017