Start maratonu nowojorskiego. Mniej więcej w taki sposób najłatwiej zobrazować wejście do pociągu relacji Moskwa – Biszkek. To zresztą wspólny mianownik dla wszystkich środków lokomocji w tej części świata. I nawet mimo faktu, że w pociągach dalekobieżnych każdy z pasażerów jest szczęśliwym posiadaczem wcześniej wykupionej miejscówki, mając tym samym gwarancję podróży w miarę komfortowych warunkach to i tak wciąż panuje powszechne przekonanie, że kto pierwszy ten lepszy. Jak widać przyzwyczajenie mające bez wątpienia źródło jeszcze w starej epoce dzisiaj w dalszym ciągu zakorzenione jest głęboko w świadomości większości osób znajdujących się pod jurysdykcją ówczesnego Związku Radzieckiego. Zresztą również i nam Polakom wciąż daje się ono we znaki choć system i model życia dawno uległ już zmianie.W związku z tym już dużo wcześniej przed odjazdem pociągu na peronie wyraźnie wyczuwa się atmosferę wyczekiwania i napięcia, a wśród wszystkich podróżnych sporą nerwowość, która nie może pozostać bez wpływu na naszą strategię dotyczącą wejścia na pokład pociągu. Tym samym podobnie jak i setki innych podróżnych głównie Kazachów i Kirgizów wracających z całym dobytkiem do domów po miesiącach ciężkiej pracy w stolicy Rosji zwarci i gotowi, przyjmując dogodną pozycję startową czekamy na pociąg, który pojawia się na peronie z punktualnością szwajcarskiego zegarka. Napór tłumu na pociąg jest jednak tak silny, ze szybko zmieniamy ustaloną taktykę i rezygnujemy z nattarcia, licząc, że ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. Stara prawda mimo, że do dziś uniwersalna dzisiaj jednak nie pokrywa się zupełnie z rzeczywistością bo tu pierwsi są pierwszymi, a ostatni niestety tylko ostatnimi, co z kolei oznacza, że na wejście do pociągu zmuszeni jesteśmy poczekać praktycznie do jego odjazdu. Niemniej dzięki temu oszczędzamy przynajmniej siły i nerwy, które jak się niebawem okaże spożytkujemy na burzliwe negocjacje z prowadnikiem wagonu w sprawie...pościeli, której obowiązek wykupienia na czas podróży spoczywa na każdym podróżnym. O ile fakt ten jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć, co ma zresztą swoje praktyczne uzasadnienie, o tyle jednak cena przedstawiona przez prowadnika graniczy już niemal z absurdem. Koszt takiej usługi stanowi bowiem równowartość kompletu nowej, pachnącej siłą bryzy morskiej pościeli, którą można kupić w każdym droższym sklepie. Mimo, że ta którą dostajemy pachnie maglem i nie można przyczepić się do jej świeżości wrażenie niestety psuje stęchły koc, który prania nie widział od dawien dawna jeśli nawet nie od nowości. Zresztą w środku lata, podczas podróży przez kazachskie stepy nie będzie on nam raczej potrzebny. Stąd też oburzeni nieco ceną prowadzimy burzliwe negocjacje, stojac twardo przy swoim stanowisku. Po pewnym czasie dochodzimy jednak do długo oczekiwanego konsensusu. Tym samym prowadnik, który i tak sprawia wrażenie wyraźnie ustasfakcjonowanego utargowaną ceną, daje nam juz spokój dzięki czemu i my wycieńczeni ciężkim i długim dniem w końcu możemy nieco odpocząć...