Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Kirgistan. Ścieżkami Tien - Szanu...    W stolicy Kirgizji...
Zwiń mapę
2007
27
lip

W stolicy Kirgizji...

 
Kirgistan
Kirgistan, Bishkek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4481 km
 
Biszkek to stolica, a zarazem zdecydowanie największa aglomeracja Kirgistanu. Mimo, że jest on jednym z najmniejszych państw w tej części świata miasto samo w sobie z pewnością do najmniejszych nie należy. Nie spodziewamy się więc by pobyt w stolicy chociażby w jakimś stopniu uleczyłby nasze skołatane nerwy mocno nadszarpnięte podczas niespełna tygodniowej podróży z Polski. Bądź co bądź docieramy przecież do samego serca Azji Środkowej, części świata zatem gdzie zgiełk i chaos idą w parze, decydując o stylu i charakterze życia jej mieszkańców.
Odmienna religia, zwyczaje, a przede wszystkim skupisko wszystkich tych, którzy upatrują w turystach łatwy zarobek wzbudzać mogą pewną niepewność dotyczącą pobytu w mieście i samym Kirgistanie. To jednak tylko wyobrażenie o miejscu, do którego docieramy. Wynik naszej nieco wybujałej wyobraźni, która tworzy skrzywiony obraz azjatyckiej rzeczywistości nie bacząc zupełnie na wszelkie pozytywne sygnały i informacje zebrane jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy. Z pewnością w dużej mierze decyduje o nim lęk przed nieznanym towarzyszący prawdopodobnie każdemu podróżującemu w nowe miejsce. To w końcu nasza pierwsza wizyta w Azji Centralnej i pierwsza wyprawa na tak dużą skalę. Stąd właśnie rodzi się pewna obawa, która w konfrontacji z ciekawością świata na szczęście musi jednak ostatecznie przegrać. Tym samym ciekawi nowego miejsca wychodzimy więc z pociągu na peron w pierwszej kolejności szukając jednak jakiegoś lokum na czas pobytu w Biszkeku, który oprócz bezpiecznego schronienia dawałoby przede wszystkim możliwość kąpieli, której nie uświadczyliśmy od momentu wyjazdu z domu.
Ku naszemu zdziwieniu szybko okazuje się, że diabeł nie jest aż tak straszny jak go malują. W związku z tym nasze wyobrażania o stolicy Kirgizji nie mają zupełnie pokrycia z rzeczywistością. Czujemy się więc pewniej. I mimo, że jest ona rzeczywiście tłoczna i gwarna jest jednocześnie przyjazna. Reakcją ludzi na nasz widok są bowiem wyłącznie uśmiechy i pytania ciekawych nas mieszkańców. Samo miasto zresztą o dziwo diametralnie różni się od monumentalnej i drapieżnej Moskwy, wydając się mimo znamiennego dla Azji chaosu komunikacyjnego, w którym orientują się wyłącznie miejscowi całkiem przyjemnym miejscem na spędzeniu dwóch dni. Zamierzamy spożytkować je przede wszystkim na aklimatyzację w azjatyckiej rzeczywistości, zakupie biletów powrotnych do Polski oraz zdobyciu map rejonów górskich, w których będziemy poruszać się w przeciągu najbliższych kilku tygodni.
Znalezienie noclegu zajmuje nam nieco więcej czasu niż przypuszczamy. Mimo, że do Biszkeku docieramy wcześnie rano lokum znajdujemy dopiero w godzinach popołudniowych. Owszem hoteli w mieście jest całkiem sporo, wachlarz możliwości jest więc szeroki. Z niemałym zaskoczeniem niestety stwierdzamy jednak, że grubość naszych portfeli nie spełnia oczekiwań właścicieli tych dobytków. Zresztą i my przepłacać nie zamierzamy, a w szczególności za warunki zupełnie nieadekwatne do ceny. Znaczne grono hoteli w mieście to bowiem przeżytki, betonowe, smutne molochy pamiętające zamierzchłe czasy, których obsługa wciąż ma problemy, albo zwyczajnie nie ma zamiaru dostosować się do standardów panujących we współczesnym świecie.
Jest nas siedmioro. Daje to więc spore możliwości zarówno w sprawie organizacji transportu jak również we wszelkich innych kwestiach natury logistycznej. W związku z tym postanawiamy rozdzielić się, poszerzając tym samym krąg poszukiwań noclegu na całe miasto bez plecaków, mając nadzieję, że takie rozwiązanie przyniesie w końcu zamierzony efekt. Jak się okazuje przynosi.
„Gościniec Kojsza” znajduje się co prawda na drugiej stronie miasta niemniej oferowana cena w stosunku do warunków (dostajemy dwa pokoje, w tym jeden apartament) jest rzeczywiście atrakcyjna i warta spaceru przez całe miasto i to nawet z obładowanymi plecakami. Jak postanawiamy tak też robimy, zahaczając przy okazji po drodze o jedyny w całym Biszkeku sklep turystyczny gdzie oprócz zakupu wszystkich interesujących nas map uzyskujemy dodatkowo informacje dotyczące transportu do rezerwatu Ala – Archa. Jest on pierwszym punktem na trasie naszej podróży. W ten oto sposób dosyć niespodziewanie ostatnią rzeczą, która pozostaje nam jeszcze do załatwienia w Biszkeku jest kupno biletów powrotnych. To jednak postanawiamy zostawić na kolejny dzień, spodziewając się ciężkiej przeprawy przy kasie. Póki co zrelaksowani po kąpieli wychodzimy do miasta, zagłębiając się stopniowo w lokalnej kulturze i kuchni.
Jedno jest pewne Biszkek zabytkami nie stoi. Specjalnych atrakcji turystycznych więc nie ma. Jest za to wiele zieleni i wspaniałe widoki na ośnieżone wierzchołki Tien – Szanu. Wyrastają one w bezpośrednim sąsiedztwie miasta. Ich obecność naszym zdaniem w pełni rekompensuje brak spektakularnych budowli, nie licząc może gmachów budynków rządowych, których rozmach i wyjątkowa brzydota gwarantuje niezapomniane przeżycia, nie pozwalając przejść obok nich obojętnie. Wszystko to sprawia, że spacer po zawsze gwarnym mieście niezależnie od pory dnia i nocy po prostu nie nuży.
Miejscem wartym zwiedzenia natomiast z pewnością jest miejski bazar. Jego rozmiar, a przede wszystkim wiecznie panujący zgiełk mogą początkowo przyprawiać o zawrót głowy każdego kto nigdy wcześniej nie doświadczył azjatyckich realiów. Niemniej to właśnie bazar jest najlepszą wizytówką Azji, a wizyta na nim najlepszą okazją do podejrzenia codziennej rzeczywistości jej mieszkańców. Oprócz ciekawych acz trudnych do zrozumienia dla nas interakcji zachodzących między ludźmi można tu kupić dosłownie wszystko począwszy od szerokiej gamy aromatycznych i kolorowych przypraw, niespotykanych zresztą nigdzie w Polsce, przez świeże warzywa i owoce, a skończywszy na rzeczach, których oficjalnie nabyć nie sposób. Tutaj jednak jak sądzimy są one dostępne bez przeszkód. Nasz pobyt w Kirgistanie ma jednak charakter zdecydowanie pokojowy stąd ograniczamy się wyłącznie do zakupów w dziale spożywczym, degustując wcześniej jednak wybrane przez nas specjały. Dzięki temu żołądki zapełnimy zupełnie za darmo. Z broni, która musi być tu niewątpliwie dostępna oczywiście nieoficjalnym kanałem rezygnujemy. Kupujemy tylko po kilka...granatów, rzecz jasna wyłącznie na użytek własny. Smakują wybornie. Soczyste, słodkie i przede wszystkim orzeźwiające, idealnie sprawdzają się w gorącym klimacie Azji Środkowej zresztą jak cała gama świeżych, piekielnie pikantnych marynat warzywnych, stanowiących podstawę naszych zakupów. Na inne zakupy w szczególności pamiątki przyjdzie jeszcze czas w momencie powrotu do Polski.
Tournee po mieście nie może ominąć oczywiście dworca kolejowego. Mimo, że jesteśmy w stolicy ten tutaj wygląda raczej skromnie przynajmniej w zestawieniu z budowanymi z fantazją i rozmachem dworcami rosyjskimi. Tego samego nie można niestety powiedzieć o kolejce do kasy. Ta bowiem swą długością zdecydowanie przewyższa wszelkie inne, w których dotychczas mieliśmy okazję stać podczas naszych podróży po Rosji. Nieco zaskoczeni tym faktem nie mając jednak wyboru pokornie stajemy więc na końcu szeregu interesantów czekających mniej lub bardziej cierpliwie na swoją kolej. Wreszcie po długim oczekiwaniu udaje się. Stajemy się szczęśliwymi posiadaczami biletów powrotnych do Polski. Oddalamy się od kasy, podliczamy budżet i... okazuje się, że koszt zakupionych biletów dwukrotnie przewyższa cenę tych, które kupiliśmy w Polsce. Po wnikliwej analizie bezwartościowych kwitków szybko dokonujemy szokującego odkrycia. Okazuje się bowiem, że widniejąca na nich cena uwzględnią podróż ekskluzywną klasą coupe, co bynajmniej nie jest naszym życzeniem podczas składania zamówienia „przemiłej” kasjerce. Ona sama widząc „egzotycznych przybyszy” okazuje się głucha na nasze uwagi i kwalifikuje nas automatycznie do grona turystów z grubą zawartością portfela po czym nie informując o niczym sprzedaje bilety według uznania, a my nie wiedzieć czemu akceptujemy podaną ceną. Zaistniała sytuacja to jednak bez wątpienia wynik naszej uśpionej czujności podczas dłużącego się w nieskończoność oczekiwania do kasy. Chwila nieuwagi z naszej strony sprawia jednak, że musimy stanąć w nie mniej krótszej kolejce raz jeszcze z nadzieją, że tym razem wszystko przebiegnie szybko i sprawnie. Mimo, że nie do końca czas oczekiwania pokrywa się z naszym błogim życzeniem wszystko kończy się pomyślnie. Co ważne oprócz biletów zgodnych z zamówieniem dostajemy zwrot gotówki, której brak znacznie nadwątliłby nasz budżet. W związku z powyższym w końcu możemy przejść do realizacji kolejnego punktu pobytu i jeszcze tego samego dnia organizujemy transport do rezerwatu Ala – Archa oddalonego od Biszkeku raptem o kilkadziesiąt kilometrów.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017