Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Kirgistan. Ścieżkami Tien - Szanu...    Tien Szan - Niebiańskie Góry...
Zwiń mapę
2007
08
sie

Tien Szan - Niebiańskie Góry...

 
Kirgistan
Kirgistan, Altynarasan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4854 km
 
Jedziemy tymczasem dalej. Droga choć malownicza, prowadzi bowiem wzdłuż brzegów jeziora nie absorbuje jednak naszej uwagi na tyle skutecznie by roztaczające się za oknami busa widoki mogły wygrać z narastającym zmęczeniem. Po jakimś więc czasie mocno znużeni drogą dajemy w końcu za wygraną i zasypiamy. Stąd też cała podróż wydaje się niezwykle krótka, a sen szybko przywraca utracone siły. Dzięki temu wypoczęci w godzinach popołudniowych docieramy szczęśliwie do Karakol ostatniego miasta przed piętrzącym się przed nami potężnym łańcuchem Tien – Szanu wyznaczającym jednocześnie granicę z Chinami. Samo miasto widniejące niegdyś na mapach świata jako Przewalsk stanowi dzisiaj prawdziwą mekkę wśród wszystkich wspinaczy i podróżników z całego świata. Powodem popularności tego miejsca jest rzecz jasna surowe piękno oraz niegasnąca od lat sława położonych nieopodal tak znamiennych szczytów jak Chan Tengri czy Piku Pobiedy. W tym miejscu należy również wspomnieć o wypływającym spod ich podnóży nie mniej słynnym i równie niebezpiecznym, drugim na świecie pod względem długości Lodowcu Inylczek, który stanowi nie lada wyzwanie dla wszystkich śmiałków zmierzających na podbój wymienionych wyżej wybitnych wierzchołków. Z kolei miasto samo w sobie już na pierwszy rzut oka wydaje się być zbudowane typowo na socjalistyczną modłę. Tym samym jest niczym innym jak niestety tylko jednym z wielu mu podobnych, klasycznym przykładem tzw. betonowych zagajników – bezdusznych, smutnych, tworów z tamtego okresu. Stąd też nie oferuje w zasadzie żadnych atrakcji, dla których warto byłoby tu spędzić więcej czasu aniżeli konieczne minimum. Niemniej jako ostatni przystanek przed górami oprócz możliwości zrobienia koniecznych zapasów umożliwia przede wszystkim zoorganzowanie transportu lub przewodnika bezpośrednio w rejony górskie. Dlatego też przystanek w mieście wydaje się jeśli nawet nie koniecznym to z pewnością całkiem logicznym rozwiązaniem, tym bardziej, że zawsze można liczyć tu na spotkanie z ludźmi, którzy oprócz ciekawych historii z życia wziętych z pewnością służyć będą również cenną radą, którą warto zabrać przy okazji ze sobą w góry.
Tym razem jednak nie jest nam to dane. Być może dlatego, ze zaraz po zakupie wszelkich niezbędnych rzeczy, których skądinąd w tutejszych sklepach nie brakuje szybko organizujemy kolejny transport. Jest nim zdezelowany, terenowy UAZ, którym po niespełna dwóch godzinach opuszczamy miasto i po skończeniu się tuż za nim asfaltu w ślimaczym tempie telepiemy się w górę doliny aż do rogatki blokującej wjazd do Parku Narodowego Terskey Ala Too. Tutaj niestety jazda się już kończy. Od tego momentu zdani jesteśmy wyłącznie na siebie. Tym samym tu również zaczyna się długi i monotonny marsz w górę doliny. Zwieńczyć go będzie dotarcie do gorących źródeł Altyn – Arashan położonych w sąsiedztwie Piku Palatka, czterotysięcznego wierzchołka jak sama nazwa wskazuje szczytu o charakterystycznym kształcie namiotu. Góra nie jest jednak celem naszego trekkingu lecz położona nieopodal niespełna czterotysięczna przełącz, której pokonanie umożliwi nam dotarcie do zamkniętego szczelnie w kotlinie Jeziora Ala – Kol. Stąd też za źródłami po noclegu spędzonym w malowniczej dolinie Altyn – Arashan następnego dnia wchodzimy już na właściwy szlak, który zaprowadzi nas jak mamy nadzieję do celu planowanego trekkingu gdzie po założeniu obozu mamy w planie odbyć kilka ambitnych trekkingów po okolicy.
W tym miejscu należy zaznaczyć, że góry Terskey Ala Too to bez wątpienia jedno z najpopularniejszych wśród turystów plecakowych pasm Tien – Szanu. Położone w bliskim sąsiedztwie najwyższej jego części z górującym w okolicy wcale niemałym bo dorównującym niemal wysokością Elbrusowi Pikiem Karakol (5218 m n.p.m.) stwarzają idealne wręcz warunki do uprawiania szeroko rozumianej turystyki wysokogórskiej w zasadzie dla każdego niezależnie od stopnia jego zaawansowania. Idąc więc ścieżką wytyczoną przez mijane co jakiś czas kopczyki kamieni spotkamy zarówno turystów uzbrojonych po zęby w groźnie wyglądające raki i czekany jak i kilku takich, z plecaków których wystają połyskujące w słońcu...gryfy gitar. To rzecz jasna Rosjanie, którzy jak wiemy bez śpiewu i zabawy żyć nie mogą. Gitary więc nie może zabraknąć w standardowym wyposażeniu rosyjskiego turysty, a sam instrument stanowi tym samym integralny element całości wyposażenia turystycznego ważnieszy nawet aniżej wymieniony wyżej specjalistyczny szpej.
My tymczasem obładowani niczym juczne konie pniemy się powoli do góry. Oprócz zmieniającej się scenerii, (drzewa bowiem z każdym metrem stają się coraz niższe i ostatecznie przyjmują formę skarłowaciałych, pokrzywionych we wszystkie strony krzewów nasuwających swymi asymetrycznymi kształtami skojarzenia z postacią dzwonnika z Notre Dame) zmienia się również aura, która dzisiaj zdecydowanie nie zamierza nas rozpieszczać. Mając jednak na uwadze wskazówki udzielone przez spotkaną dzień wcześnie parę nauczycieli z Francji jesteśmy przygotowani na taki obrót sprawy. Według ich relacji bowiem na podstawie obserwacji zmian pogody podczas kilkunastu dni spędzonych przez nich w górach wynika, że załamanie aury w godzinach popołudniowych jest tu zjawiskiem całkowicie typowym i co ważne jednak tylko tymczasowym. Stąd też po południu z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy spodziewać się zdecydowanej poprawy pogody, co z kolei umożliwi spokojne rozbicie namiotów w miejscu, które w pełni spełniać będzie nasze oczekiwania. Według mapy jest nim rozległe wypłaszczenie terenu znajdujące się tuż przed przełęczą, którą mamy zamiar zdobyć. Póki co znajduje się ono lata świetlne od nas, a to sprawia, że by dotrzeć tam przed zmrokiem musimy kontynuować wspinaczkę, nie bacząc na pogodę. A ta na szczęście zgodnie z przypuszczeniami po jakimś czasie zaczyna się poprawiać. Chmury nagle rzedną, a góry stopniowo odsłaniają cały swój majestat. W oddali wyłania się również Przełęcz Ala – Kol (3860m n.p.m.), cel numer jeden naszego trekkingu, a także po pokonaniu kolejnego z kliku wzniesień w końcu miejsce, w którym zamierzamy spędzić nadchodzącą noc. Dalej zresztą już nie dojdziemy. To absolutne maksimum na dzisiejszy dzień. Bo mimo, że wspinaczka trwała długo to nie ona jednak wyssała z nas wszystkie siły lecz wysokość, na której się znaleźliśmy. Zawroty głowy, złe samopoczucie, problemy z oddychaniem i krążeniem, zupełny brak sił... to wspólne objawy każdego z nas. Choroba wysokogórska? Z pewnością nie, raczej efekt niedostatecznej aklimatyzacji. By więc ją nabyć postanawiamy zostać tu na dłużej i wyrastającą przed nami przełęcz pokonać kolejnego dnia „na lekko”. Jak postanawiamy tak też robimy. W międzyczasie jednak za radą wynajętego przez naszych sąsiadów tutejszego przewodnika (okazuje się, że pod przełęczą stacjonują już niemieccy wspinacze) na noc aplikujemy sobie solidną dawkę czosnku i cytryny, według niego najskuteczniejszego leku na nasze dolegliwości.
Poranek wita nas wspaniałą pogodą, po wczorajszym zmęczeniu i złym samopoczucie zdaje się nie ma już zupełnie śladu. To dobra okazja zatem by podjąć próbę zdobycia przełęczy Ala – Kol. Dostępu do niej broni piętrzący się przed nami kilkuset metrowy niezwykle stromy stok, wzdłuż którego trawersuje ledwo widoczna ścieżka. Bez plecaków jednak wydaje się ona być spokojnie w naszym zasięgu. Do szybkiego wymarszu motywuje nas również wspaniały widok na całe jezioro i okolicę, który zapewne musi roztaczać się z góry. Widok, który być może swym zasięgiem objąć może nawet najwyższe wierzchołki całego pasma...Ciekawość jest więc silniejsza od nas stąd też po kilku godzinach intensywnej wspinaczki okupionej litrami wylanego potu w końcu stajemy się szczęśliwymi zdobywcami przełęczy Ala – Kol. Dodajmy nie jedynymi. To jednak zupełnie nam nie przeszkadza. Zauroczeni bowiem widokami, które przerastają nasze najskrytsze oczekiwania zdajemy się być kompletnie obojętni na obecność innych szczęśliwców, którzy tak jak my w różnych językach świata wymieniają zachwyty nad pięknem krajobrazu, który przed nami się roztacza. My z kolei uniesieni tym co widzimy jednogłośnie postanawiamy przedłużyć wycieczkę i schodzimy nad błękitną taflę Jeziora Ala – Kol. Mamy oczywiście świadomość faktu, że decyzja, którą podejmujemy równoznaczna jest z koniecznością ponownego wtarabanienia się na przełęcz, w dodatku ścieżką prowadzącą przez ogromne skalne rumowisko. To jednak w takiej chwili zresztą jak zawsze w takich momentach ma drugorzędne znaczenie. Bo nie wiedząc, co przynieść może kolejny dzień chcemy w pełni wykorzystać dzisiejszą przychylność aury i przedłużyć trekking jak długo będzie to tylko możliwe. Do namiotów wracamy więc wykończeni tuż przed zmrokiem w pełni jednak usatysfakcjonowani z odbytej wspinaczki. Wieńczy ją naprędce sklecona kolacja, po której konsumpcji wchodzimy do śpiworów i w momencie pogrążamy się w głębokim śnie. Mamy nadzieję, że zregeneruje on choć po części utracone dzisiaj siły, kolejny dzień bowiem zapowiada się niezwykle intensywnie...


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017