Dwa dni odpoczynku w Karakol to wszystko na co możemy sobie pozwolić. Czas bowiem nagli, a do powrotu nie zostało już wiele czasu. Stąd o ile chcemy coś jeszcze zobaczyć należy czym prędzej opuścić miasto. Zresztą nie doświadczamy tu zbyt wielu atrakcji poza kilkoma przypadkowymi spotkaniami z ludźmi z różnych stron świata. Mimo, że opowiadane przez nich historie są rzeczywiście ciekawe i niewątpliwie stanowić mogą inspirację do dalszego podróżowania i stawiania przed sobą nowych wyzwań w tej chwili jednak nie mamy niestety już na nie czasu. Stąd też po dwóch leniwych dniach mimo wszystko upływających zdecydowanie pod znakiem bezcelowego wałęsania się po mieście i zaspokajania mniej lub bardziej wygórowanych zachcianek nadchodzi w końcu dzień odjazdu. W dalszą drogę udajemy się więc wynajętą marszrutką, która kierujemy się w stronę południowych brzegów jeziora Issyk – Kul. Szukamy bowiem miejsca gdzie oprócz swobodnego rozbicia namiotów jednocześnie będziemy mogli delektować się otaczającą przyrodą i niczym niezmąconym spokojem w przeciągu trzech ostatnich dni, które pozostały nam do końca wyprawy.
Ponieważ południowe brzegi jeziora są zupełnie dzikie, miejsc spełniających nasze kryteria jest bez liku. Wybór więc jest trudny. W końcu jednak udaje nam się wybrać interesujący nas odcinek wybrzeża. Urokliwa, spokojna zatoka wydaje się być dokładnie tym czego szukamy. Zatrzymujemy się więc w pośpiechu, w obawie by przypadkiem nie rozmyślić się i nie pojechać dalej w nadziei znalezienia lepszego miejsca. W związku z tym po zdecydowanej interwencji u kierowcy, pojazd zatrzymuje się i po chwili po wypakowaniu całego, naszego dobytku zostajemy wreszcie sami na szczerym polu gdzie jak oczami sięgnąć nie ma żadnych śladów ludzkiej obecności. Jak się później okaże słodkiej wody również... Bo należy pamiętać, że woda w jeziorze jest słona, stąd używanie jej w celach konsumpcyjnych jest zdecydowanie niewskazane. W związku z tym zaraz po rozbiciu namiotów niezwłocznie wyruszamy na poszukiwanie jej słodkiej odmiany. Bo ewentualny jej brak w obrębie kilku kilometrów sprawiłby bowiem, że pobyt tutaj skończyłby się dużo szybciej aniżeli zakładamy. Szczęśliwie dla nas jednak poszukiwanie wody nie trwa długo i kończy się pełnym sukcesem. Lecz uczciwie trzeba przyznać, że nie jest ona wcale blisko. Z drugiej strony jednak w bezpośrednim sąsiedztwie rzeczki wpadającej do jeziora znajduje się również przydrożny bar... Mimo, że jest on wyjątkowo obskurny, a asortyment ogranicza się w zasadzie wyłącznie do napojów wyskokowych, wśród których w kontekście upalnej pogody rzecz jasna niepodzielnie króluje zimne piwo, obecność tego ostatniego trunku sprawia, że odległość do wody nie wydaje się być już aż takim dużym problemem... Stąd też wypady po wodę są częste, a chętnych na jej dostarczanie również nie brakuje...
Pobyt nad jeziorem nie ogranicza się wyłącznie do "wypadów po wodę" i leniuchowania w cieniu rozłożystych drzew, których zresztą jest tu pod dostatkiem. One same oprócz przyjemnego cienia dają przede wszystkim jednak doskonały kamuflaż przed wszelkimi intruzami i nieproszonymi gośćmi. Nauczeni bowiem wydarzeniami mającymi miejsce mniej więcej na tej samej wysokości po przeciwnej stronie jeziora tym razem jednym z podstawowych kryteriów wyboru miejsca na biwak jest jego dyskrecja. Lecz nawet mimo, że miejsce jest odosobnione, a nasze namioty dobrze ukryte przezornie dzielimy się jednak na grupy by podczas nieobecności kilkoro z nas zawsze ktoś pilnował całego dobytku. Dzięki temu czas nad jeziorem spędzamy całkiem aktywnie, urządzając sobie zarówno kilka wypadów w pobliskie góry, których szczyty grubo przewyższają najwyższe wierzchołki naszych Tatr jak i do najbliższych wiosek celem uzupełnienia zapasów i podejrzenia życia, które się w nich toczy. Kąpiele w jeziorze na przemian z wypadami w góry bądź też do... baru, wieczorne ogniska, tak wyglądają ostatnie dni pobytu w Kirgistanie. Żyć, nie umierać. Co miłe jednak szybko się kończy. Nieuchronnie więc nadchodzi czas powrotu. Tym samym po trzech dniach, które śmiał uznać można za wakacje z prawdziwego zdarzenia wracamy na pustą szosę, skąd po kilku godzinach oczekiwania na jakikolwiek transport udaje nam się w końcu złapać pustą marszrutkę, którą jedziemy już bezpośrednio do Biszkeku, a dalej po nocy spędzonej w stolicy Kirgizji pociągiem do Moskwy. Z kolei dalsza podróż mimo, że wiedzie już w kierunku Polski, nie oznacza wcale powrotu do domu. Przed nami bowiem krótki przystanek w Czarnohorze, a w dalszej kolejności wciąż przed nami wielki finał wyprawy – zasłużony wypoczynek na Krymie.