Jak już zostało powiedziane w transsybirze nudzić się nie sposób. Dlatego i tym razem nie może być inaczej, a podróż obfituje w liczne perypetie, które nadają jej niezwykłego kolorytu kontrastującego z mizerią jałowego krajobrazu ciągnących się aż po horyzont spalonych słońcem, kazachskich stepów, przez które przemierza nasz pociąg. Bez wątpienia jedną z najciekawszych jest aktywny udział w przemycie męskiej jak i damskiej części ...intymnej garderoby, a wraz z nią niezliczonej ilości soczystych melonów upchanych dosłownie w każdą wolną dziurę pociągu. Tytułem wyjaśnienia należy dodać, że nasza obecność w szajce przemytniczej wynika z pomocy, o którą proszą nas udający się na zarobek do Moskwy podróżujący z nami Kirgizi. Być może zupełnie nieświadomie choć raczej z zimną premedytacją stawiają nas w ten sposób w niezwykle kłopotliwej sytuacji, wiedząc, że się z pewnością zgodzimy. Bo odmówić im nie sposób, biorąc pod uwagę wyłącznie miłe wspomnienia z miesięcznej tułaczki po Kirgistanie i dodatkowo fakt, że wszyscy spotkani na naszej drodze ludzie zawsze okazywali nam dużą życzliwość, nie licząc drobnego incydentu z leśniczym i jego pobratymcami, ale to w gruncie rzeczy tylko wyjątek potwierdzający regułę. Stąd też wyboru raczej nie mamy i ulegając sile perswazji oraz własnemu sumieniu zgadzamy się na pomoc, która polegać ma jedynie na zapakowaniu do naszych plecaków reklamówek pełnych chińskich gaci i staników. Zresztą jak podejrzewamy koniec końców w razie udanej akcji przemytniczej z pewnością i tak trafi ona ostatecznie na stoiska naszych bazarów.
O ile podróż przez Kazachstan może nie tyle co z nielegalnym towarem, co z jego nadmiarem nie przysparza większych problemów o tyle znalezienie u jednego z nas znacznej ilości intymnej, damskiej garderoby przez rosyjskich celników już tak. Ciężko jest bowiem znaleźć rozsądną wymówkę zachodniemu turyście, który po miesiącu tułaczki po kirgiskich bezdrożach do domu wraca z plecakiem wypchanym po brzegi...stanikami, a nie jak możnaby się w takich sytuacjach spodziewać górą przepoconych ciuchów. Stąd też tłumaczenia typu dla rodziny, na pamiątką oprócz tego, że zwyczajnie wydają się głupie nie wywierają w ogóle żadnego wrażenia na celnikach, którzy drążą temat dalej, starając się w ten sposób przyprzeć nas do muru. Ich nieustępliwość daje tym samym do myślenia i oznaczać musi, że precedens, który ma tu miejsce oprócz tego, że jest im doskonale znany to na domiar złego jest na tyle poważny by go zwyczajnie zignorować jak ma to miejsce w tej części świata. Nam wciąż jednak wydaje się on całkiem śmieszny, choć oczywiście mamy świadomość faktu, że dla Kirgizów to wcale nie przelewki lecz być albo nie być przez dłuższy okres czasu. Przemyt to bowiem jedno. Z kolei powrót z pieniędzmi do domu to drugie, zdecydowanie jednak trudniejsze zadanie. Bo kto jak kto, ale celnicy właśnie najlepiej wiedzą z czym podróżują powracający do domów z Moskwy mieszkańcy byłych republikach radzieckich Azji Środkowej, grabiąc ich bez zmrużenia oka z całej zarobionej gotówki. My natomiast jako zachodni turyści wiemy doskonale, że jesteśmy bezpieczni. Tym samym wielkodusznie stajemy w obronie słabszych i z celnikami idziemy w zaparte, co w końcu przynosi zamierzony efekt. Solidarność naszej grupy podparta dodatkowo twardym i jednoznacznym stanowiskiem podróżujących z nami Kirgizów, którzy zdają się nie wiedzieć o co dokładnie chodzi sprawia bowiem, że celnicy w końcu odpuszczają. Nie oznacza to wcale jednak, że dają wiarę teatrzykowi, który wspólnie odgrywamy. Po wbiciu upragnionych pieczątek dają nam więc spokój, informując jednak na odchodne, że taka forma pomocy z naszej strony ma wyłącznie doraźny wymiar i oprócz tego, że nie przysporzy żadnej korzyści Kirgizom to ostatecznie w końcu odbije się czkawką również na samych turystach, którzy będą musieli ponieść konsekwencje źle rozumianej przez nich formie pomocy, traktując ją dobrą formę rozrywki. I wydaje się, że mają w pewnym sensie rację, bo doraźna pomoc świata wcale nie zmieni, a my sami w sytuacji świadomości groźby jakichkolwiek restrykcji pomocy z pewnością nie zaoferowalibyśmy, martwiąc się raczej o własne bezpieczeństwo. Niemniej te refleksje zachowujemy wyłącznie dla siebie nie widząc sensu dzielenia się nimi z towarzyszącymi nam w podróży Kirgizami. Nie chcemy bowiem burzyć dobrych relacji między nami, które powstały w przeciągu zaledwie kilku dni podróży. Stąd też po wyjściu z pociągu w Moskwie w uściskach serdecznie żegnamy się z Kirgizami i w ekspresowym tempie zmieniamy dworzec. Wsiadamy do pociągu gdzie czekają już na nas...kolejni towarzysze podróży, z którymi docieramy szczęśliwie do Lwowa.