Trekking w Czarnohorze trwa zaledwie kilka dni. Tylko tyle czasu pozostaje do ustalonego wcześniej i długo oczekiwanego już przez nas spotkania z rodziną w Jałcie. By stało się ono jednak faktem w pierwszej kolejności muszą zostać spełnienione wszystkie spośród z długiej listy warunków decydujących o potencjalnych szansach samej jego realizacji począwszy od przekonania rodziny, a skończywszy na szczęśliwym powrocie z Azji. Ponieważ tak się akurat składa, że zdecydowana większość z nich zostaje spełniona, a jedynym, który wciąż wymaga realizacji jest zdążenie na pociąg relacji Lwów – Symferopol w konkretnym dniu o konretnej porze stąd też trekking w Czarnohorze nie może trwać nawet ani jednego dnia dłużej niż planujemy. Lecz nawet mimo stosunkowo krótkiego okresu czasu, który spędzamy w górach jak również marnej pogody noszącej w sobie już wyraźne znamiona nadchodzącej dużymi krokami jesieni pobyt w Czarnohorze uznajemy i tak za całkiem udany. Bo co prawda faktem jest, że w zasadzie każdego kolejnego dnia mokniemy i nawet nieco marzniemy to i tak zaliczamy kilka mniej lub bardziej wybitnych szczytów z Popem Iwanem łącznie. Dodatkowego kolorytu naszej krótkiej eskapadzie dodaje zresztą degustacja szerokiej gamy mlecznych produktów, którymi częstują nas spotkani przypadkiem w drodze powrotnej ich twórcy – górscy pasterze, a oprócz niej gościna w typowo wschodnim, serdecznym stylu u mieszkańców Jaremczy – wioski położonej u stóp Howerli, najwyższego szczytu całego pasma. Tym miłem akcentem kończy się więc krótka przygoda z górami, a wraz z nią niestety również dalsza podróż z resztą towarzystwa, które mimo szczerych chęci kontynuowania podróży z nami zmuszone jest wracać do domu. Na Krym więc udajemy się już zupełnie sami i po serdecznym pożegnaniu na dworcu we Lwowie wsiadamy ponownie do pociągu, którym po niespełna dobie i przejechaniu w tym czasie niespełna połowy całego terytorium Ukrainy docieramy w końcu do Symferopola, w którym wita nas wciąż niepodzielnie królujące tu upalne lato. Szykują się więc wakacje przez duże W – wymarzone podsumowanie całej wyprawy...