Wczesna pobudka, szybkie śniadanie, zaraz po nim pakowanie placaków no i w drogę. Bo mimo, że jesteśmy na urlopie na lenistwo czasu specjalnie nie mamy. Zagmatwane wydarzenia dnia poprzedniego sprawiają bowiem, że do schroniska jest wciąż daleko, w związku z czym by nadrobić stracony czas musimy dzisiaj wyjść jak najwcześniej. Kontuzjowana noga na szczęście dochodzi szybko do siebie, nie buntując się nawet podczas stromego podejścia, które wyprowadza nas na rozległy, usiany zielonymi łąkami płaskowyż. Położona jest na nim malownicza osada przypominająca raczej przedwojenny skansen aniżeli zagospodarowaną, zachodnio – europejską wieś hojnie zasilaną środkami w ramach funduszy Unii Europejskiej przeznaczonych na rozwój obszarów rolnych. Tu niestety one nie docierają i nic nie wskazuje na to by w najbliższym czasie miało by się to zmienić. Dlatego w tej chwili wyglada ona zupełnie tak jakby czas się tu zatrzymał i bynajmniej wcale nie wczoraj lecz przynajmniej kilkadziesiąt jeśli nawet nie więcej lat temu.
Stąd też drewniane chaty, a wokół nich usypane stogi siana, przejeżdzające furmanki, a na nich ludzie ubrani w stroje, które gdzie indziej przywdziewane są wyłącznie przy okazji obchodów lokalnych świąt dziwić z pewnością nie mogą. Cały ten pejzaż więc nasuwający wyraźne skojarzenia z obrazem wsi polskiej, z którym można się spotkać chociażby w „Chłopach” Reymonta stanowi tutaj najzwyklejszą w świecie prozę życia, która dla nas mieszczuchów dzisiaj jeśli nie zupełnie zapomniana to z pewnością traktowana jest jako abstrakcja wywołująca w najlepszym wypadku sarkastyczny uśmieszek na twarzy. W przeciwieństwie do nas jednak na ustach mieszkających tu ludzi nie sposób go dostrzec w momencie naszego pojawienia się w wiosce. Trudno natomiast nie zauważyć powszechnego zainteresowania, ciekawości i bezinteresownej życzliwości przejawiającej się wskazówkami dotyczącymi dalszej drogi oraz w dwóch przypadkach nawet zaproszeniem do skromych progów swoich domostw. Z braku czasu, a może po prostu z obawy przed zakłopotaniem wynikającym z własnego braku zaufania, a tym samym zupełnie irracjonalnym dystansem w stosunku do obcych serdecznie dziękujemy za zaproszenie i ruszamy dalej. Powoli opuszczamy więc falujące na wietrze zielone pola, które kontrastując z błękitem nieba tworzą bajeczną scenerię, w której pewnego dnia osiedlili się ubodzy acz wydaje się, że mimo wszystko wciąż niezwykle szczęśliwi i pełni serca ludzie. A my podążając zgodnie ze ich wskazówkami osiągamy w godzinach południowych schronisko Cabana Vladeasa i po krótkim odpoczynku ruszamy dalej, rozpoczynając mozolne podejście na grań.