Po dwóch dniach intensywnego marszu główną grań gór Munti Apuseni mamy już daleko za sobą. Jest ona jednak wciąż wyraźnie widoczna w miejscu, w którym obecnie przebywamy. Niepodzielnie górując więc nad płaskowyżem Padis celem naszej wedrówki i prezentując przy tym dumnie swe niebanalne kształty nie pozwala o sobie w żadnym przypadku zapomnieć.
Samo miejsce natomiast wydawać by się mogło zupełnie nieznane cieszy się wbrew pozorom sporą popularnością przede wszystkim wśród Polaków, Węgrów czy też Czechów oraz rzecz jasna Rumunów, choć sądząc po przekroju narodowościowym spotykanych turystów Ci ostatni stanowią w tym międzynarodowym gronie wyraźnie mniejszość.
Piękna pogoda ostatnich dni oraz pomyślny układ kalendarza sprawiają więc, że krajanów znad Wisły spotkać tu nie trudno, zresztą języki węgierski i czeski słyszane są na szlaku równie często. Integralną część płaskowyżu stanowi Polana Padis. To tu właśnie mają początek praktycznie wszystkie turystyczne szlaki gęsto przecinające ten jeden z największych w całej Europie obszarów krasowych. Nagromadzenie głębokich jaskiń, przepadzistych turni, silnie eksponowanych szlaków poprowadzonych wzdłuż wąskich i krętych skalnych korytarzy sprawia zatem, że miejsce cieszy się nie tylko popularnością wśród zwykłch turystów: zarówno tych plecakowych jak i tych niedzielnych tłumnie przybywających z całymi rodzinami na krótki wypoczynek, ale również wśród wspinaczy, speleologów, a także geologów zwabionych niezwykle złożoną budową geologiczną miejsca.
Stąd też Polana Padis w kontekście istnienia przedstawionych wyżej ciekawostek natury, skomunikowana z resztą świata świeżo wybudowaną, asfaltową drogą staje się prężnie rozwijającym ośrodkiem turystycznym. Podwyższenie standardów oraz rozszerzenie zakresu usług świadczonych przez międzynarodowych inwestorów sprawia jednak, że miejsce znajdujące się w samym centrum Parku Narodowego Munti Apusni staje się niestety punktem docelowym nie tyle, co turystów w pełnym tego słowa znaczeniu, a raczej zmanierowanych i znudzonych snobów szukających nowych wrażeń. Niestety również tych z Polski. Wracając z jednej z wycieczek stajemy się bowiem przypadkowymi świadkami wymownej scenki, w której główną rolę odgrywa bohater zbiorowy w postaci grupki podchmielonych Polaków. Podjeżdżają oni z impetem pod bramy naszego schroniska czarnym pick up’em oczywiście w stylu gringos doskonale znanym z wielu amerykańskich produkcji filmowych i wysiadają obowiązkowo z puszkami polskiego piwa w rękach jak również nieodzownym atrybutem w tego typu sytacjach w postaci papierosa. Po opróżnieniu zawartości polskim zwyczajem puszki rzecz jasna lądują na ziemi, a nasi bohaterowie po wymianie kwiecistych epitetów dotyczących standardów samego obiektu kierują swe kroki do jego wnętrza by po kilku minutach pojawić się ponownie na zewnątrz... z reklamówkami wypełnionymi po brzegi butelkami tym razem rumuńskiego piwa. Puste puszki oczywiście zostają na ziemi, a na odchode uprzejmi krajani żegnają nas soczystym wyziewem dochodzącym z odmętów swych żołądków, który to w krajach dalekiego wschodu uchodzi za wielki komplement kierowany bezpośrednio do gospodarza domu bądź kucharza serwowanego posiłku. Z racji faktu jednak, że znajdujemy się rzekomo w cywilizowanej Europie, a takie zwyczaje nie leżą w naszej kulturze nie wymieniamy więc z szanownymi rodakami pozdrowień. Odprowadzamy ich natomiast pustym wzrokiem po czym bez słowa sprzątamy po nich (zatem poniekąd po sobie) puszki leżące w dalszym ciągu na ziemi, próbując w ten sposób choć trochę ratować i tak już beznadzieją sytację. Zachowanie krajanów nie uchodzi bowiem uwadze właściciela schroniska, który jednak całe zdarzenie pozostawia bez komentarza.
I o ile w tej kwestii mamy jeszcze pewną możliwość reakcji o tyle dwa dni później w drodze powrotnej już niestety nie. Przejeżdzając bowiem przez centrum niewielkiej wioski w drodze do Oradei doświadczamy kolejnego ciosu, którym jest widniejący na ścianie jednego z podupadłych domów wymownie brzmiący napis w języku polskim o treści „J...ć Żydów”. Kierowca samochodu rodowity węgier, mieszkający z wyboru na co dzień w Rumunii, który nawiasem mówiąc podwozi nas całkowicie za darmo, widząc naszą zdecydowaną reakcję na napis pyta o jego znaczenie. Zniesmaczeni i w takim samym stopniu zawstydzeni nie zamierzamy tym razem jednak ukrywać dłużej niczym nieuzasadnionej buty i wrogości Polaków w stosunku do innych nacji, wyjaśniając dokładnie znaczenie napisu. I choć dalecy jesteśmy od generalizowania i wiemy doskonale, że nakreślony problem nie dotyczy wyłącznie Polaków, a z tym samym zjawiskiem borykają się w zasadzie wszystkie narodowości to niezaprzeczalnym jest jednak, fakt że tego typu napisów, a co gorsza sytuacji nie doświadczamy wyłącznie w Rumunii czy też w Polsce, ale również niestety podczas wszystkich dotchczas odbytych przez nas podróży po świecie, a nierzadko nawet w samej Bratysławie gdzie od jakiegoś czasu mieszkamy.
Rozpieszczani subtelnymi promieniami słońca stopniowo zachodzącego zza rozległą granią gór Munti Apuseni siedzimy jeszcze przez jakiś czas na ławeczce przed schroniskiem powoli żegnając się z kolejnym dniem, który było nam dane spędzić razem w górach. I kiedy słońce zachodzi już zupełnie zza horyzont i robi się rzeczywiście chłodno wracamy do wnętrza naszej, przytulnej chatki, którą wynajmujemy na terenie schroniska by wyjść z niej dopiero o rześkim poranku będącym preludium nadchodzącego dnia i kontynuacji górskich wojaży.
Tym razem jednak już bez zbędnego balastu na plecach zagłębimy się w labiryncie krętych ścieżek płaskowyżu Padis spojonych w najbardziej eksponowanych miejscach dla bezpieczeństwa wszystkich zbłakanych przerdzewiałymi drabinkami lub też asekuracyjnymi linami o tej porze roku przykrytych wciąż jeszcze zalegającym śniegiem...