Każda rzeka ma swój początek, bieg, a potem koniec. Przy źródle zwykle jeszcze niepozorna jednak w miarę oddalania się od niego stopniowo kształtuje swój charakter. Nagle przybiera na sile, nabiera rozmachu, teznieje...Początkowo kluczac miedzy wysokimi górami i rzeźbiac w nich głębokie doliny, a dalej juz na nizinie, szeroko meandrujac wsród zielonych łąk i gestych knieji szuka najbardziej optymalnej drogi do celu swej wędrówki, którym jest spotkanie z wodami innej zwykle większej od niej rzeki bądź tez z wodami jednego z oceanów...
Myśle, ze podobnie jest z podróżami. Każda bowiem ma przeciez swój początek. Musi wiec mieć tez i swój koniec. A pomiędzy początkiem, a końcem zawsze jest droga. I bynajmniej wcale nie ta najłatwiejsze, ale tez wcale nie ta najtrudniejsza, lecz tylko ta najbardziej optymalna. Optymalna czyli taka, która została wyznaczona nie tylko na podstawie celu samej podróży, czynników obiektywnych towarzyszących wyprawie, ale przede wszystkim jednak w oparciu o sytuacje losowe, których wyruszajac nie sposób przewidzieć, a ktore to w największym stopniu decydują o trasie podróży i jej charakterze.
Pierwsze kroki po rozpoczęciu wyprawy zazwyczaj są łatwe, bo przewidywalne w zwiazku z czym prawdopodobieństwo wystąpienia nieoczekiwanych sytuacji jest raczej znikome. W miarę oddalania się jednak od kręgu znanej nam rzeczywistosci
proporcje stopniowo ulegają zmianie, a ryzyko pojawienia sie sytuacji losowych wyraźnie sie zwiększa, zmuszając nas do omijania i kluczenia wsród "atrakcji" serwowanych przez dotychczas nieznana rzeczywistość, której bramy właśnie przekroczylismy.
Dokładnie tak dzisiaj jest z nami. Siedząc wygodnie w klimatyzowanym pociagu relacji Budapeszt - Bukaresztu i raczac sie całkiem przyzwoitym węgierskim winem w postaci Egri Bikaver póki co nie doswiadczamy żadnych zaskakujących zwrotów akcji wartych odnotowania. Dzieje sie tak jednak tylko do momentu pojawienia sie w wagonie ni stad ni zowad upojonych do nieprzytomności leciwych węgierek, ktore nie wiedzieć dlaczego akurat to nas wybrały sobie do pomocy przy oproznieniu butelki piekielnie mocnej, pedzonej domowym sposobem "cujki".
Tak wiec specjalnie sie nie zastanawiając pijemy w myśl zasady "Polak, Węgier dwa bratanki" czując podświadomie, ze w ten oto sposób przekraczamy umowna granice, za która ustalony plan za sprawa podobnych splotow wydarzeń będzie ulegał nierzadko mniejszym badz tez wiekszym zmianom, a jedyna bronią, z która będziemy mogli przeciwstawic sie slepemu losowi pozostanie wyłącznie improwizacja...