Z podróżą pociągiem "Transasia" łączącym Ankare z Teheranem wiazemy duże oczekiwania. Jest ona bowiem podzielona na trzy etapy, z których każdy kolejny znacznie rozni sie od poprzedniego. W związku z tym podróż nie dluzy sie i dostarcza przy tym wielu wrażeń.
Pierwszym z etapów stanowi przejazd przez niemal cala Turcje az do polozonego tuz nieopodal granicy z Iranem Jeziora Van. Nad jego brzegiem konczy sie jednak linia kolejowa w związku z czym podróż kontynuuowana jest promem, który po pięciugodzinnym rejsie wysadza pasażerów na drugim brzegu otoczonego zewsząd górami jeziora. Tutaj pozostaje juz tylko przesiasc sie do irańskiego składu i kontynuować podróż w wygodnym wagonie sypialnym aż do samego Teheranu, w międzyczasie przekraczając jeszcze turecko-irańskie przejscie graniczne. Sama odprawa nie nastrecza jednak żadnych problemów i ogranicza sie wyłącznie do kontroli paszportów. Bez zbędnych pytań, bez zbędnych formalności, bez zbednych uwag, w zamian natomiast z serdecznym uśmiechem na twarzach irańskich celników.
Tak oto w telegraficznym skrocie wygląda nasza podroz. Niemniej za sprawa półtora godzinnego opóźnienia pociągu jeszcze przed jego odjazdem z Ankary nie wszystko przebiega zgodnie z planem i cieżko oprzeć sie wrażeniu, ze u podstaw logistyki całego przedsięwzięcia jakim jest spojenie ze soba stolic Turcji i Iranu lezy wielka improwizacja. Bo jak sie pózniej okaże opóźnienie zamiast stopniowo malec sukcesywnie wzrasta i ostatecznie w Teheranie osiagna imponujący wynik jedenastu godzin. Odbija sie to rzecz jasna na przebiegu całej podróży. W pierwszej kolejnosci prom, ktorym mielismy płynąć odplywa bez nas jak i calej reszty pasazerow pociagu, co oznacza, ze trzeba cierpliwie poczekać na przystani na kolejny. Fakt ten oczywiście nie pozostaje bez wplywu na ostatni etap podróży, czego skutkiem jest konieczność ponownego czekania tym razem juz na dworcu na przyjazd irańskiego składu prawdopodobnie wstrzymanego gdzieś na węźle kolejowym ze względu na opóźnienie promu, a w zasadzie nie tyle, co promu, co jego ładunku w postaci pasażerów. Co ciekawe wszystko przykrywka gęsta mgła tajemnicy, albo raczej niewiedzy, nikt bowiem z zalogi nie potrafi odpowiedziec kiedy nastapi przyjazd pociagu, promu bądź tez kiedy dotrzemy do granicy. Odpowiedzią na nasze pytania są wyłącznie nic nieznaczace ogólniki. Cieżko oprzeć sie wiec wrażeniu, ze cały transport jest naprędce organizowany dopiero w momencid dotarcia pociągu z Ankary na brzeg jeziora Van. Na szczęście wiecej konkretów przynoszą rozmowy z podróżnymi, którzy wydają sie bardziej obeznani z tematem aniżeli obsługa pociągu dlatego dopiero na podstawie ich wiadomosci jestesmy w stanie jako tako przewidzic przebieg dalszych wydarzen.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło dlatego mimo tak znacznego spóźnienia pociągu Iranczycy specjalnie nie wykazuja specjalnej irytacji tym faktem. Bo oprocz innej definicji czasu w Azji dla wielu Iranczykow to ostatnie chwili szeroko rozumianej wolności, z która my europejczyk urodziliu sie i żyjemy do dziś nieprzerwanie, nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy. Tymczasem dla nich prawdziwa wolność znajduje sie za granica w Turcji i stanowi atrakcje turystyczna o wiele większa anizeli największe światowe zabytki. Dlatego zaraz po zejściu z promu kiedy trzeba juz wsiąść do irańskiego pociągu być może naszpikowanego tajna policja te same osoby, z którymi rozmawiamy przechodzą nagła metamorfozę. Włosy zostaja przysłoniete chustami, szerokie uśmiechy na twarzach, język ciala zastępuja stonowane miny, sztywne etykiety oraz nienaturalna skromność wsród kobiet, piwo natomiast zastepuje czarna herbata i inne napoje bezalkoholowe. Z kolei my solidaruzujac sie w pewnym stopniu z reszta podróżnych po cichu trzymamy kciuki, by opóźnienie pociągu nie zostało zniwelowane. Zgodnie z rozkładem przyjazd pociągu do Teheranu planowany jest bowiem na piątek wieczor, a zatem na porę dość niefortunna. Bo z jednej stony to na tyle wczesnie, by koczowanie na teheranskim dworcu do rana miało jakikolwiek sens, z drugiej jednak strony to na tyle późno, by jeszcze tego samego dnia porwac sie na poszukiwanie hotelu, którego cennik pokrylby sie z naszymi oczekiwaniami. Stad tez w kontekscie zaistnialych okoliczności problem niespodziewanie rozwiązuje sie sam. Jedenaście godzin to bowiem akurat tyle, by zupelnie za darmo i w dodatku w komfortowych warunkach (wagony sypialnie podzielone są na czteroosobowe kuszetki z telewizorem) spędzić noc i dotrzeć do Teheranu wcześnie rano następnego dnia. Na szczęście nic w tej kwestii nie ulega juz zmianie w związku z czym ostatecznie po tygodniu podróży docieramy wypoczeci do stolicy Iranu. Wyprawę zatem czas zacząć.