Kolejny z rzędu zakręt przepadzistej drogi wyprowadza w koncu nasza, wysluzona taksówkę na rozległy plaskowyz. Rozposciera sie z niego niesamowity widok na oddalony raptem o trzydzieści kilometrów osamotniony, wulkaniczny stozek, ktorego wierzchołek przykrywa biała czapa wiecznego śniegu...
To Damavand, najwyższy szczyt Iranu. Wznosząc sie na wysokość 5671 m n.p.m. stanowi wyzwanie zarowno dla samych Iranczykow jak rownież, choć zdecydowanie w mniejszym stopniu dla zachodnich turystów, rzecz jasna łącznie z nami.
Niechlubna opinia w swiecie jaka obecnie "cieszy sie" Iran sprawia jednak, ze obcokrajowców, póki co jest tu wciaz jak na lekarstwo dlatego turystyka w zachodnim wydaniu jeszcze tu raczkuje. W związku z tym nawet mimo pełni sezonu ceny są w miare do przyjęcia, a i sama wspinaczka w towarzystwie wesołych i wiecznie rozspiewanych Iranczykow stanowi atrakcje jedyna w swoim rodzaju.
Nim jednak na dobre rozpoczniemy wysokogorskie zmagania kierowca taksówki wysadza nas w małej miejscowości Reyneh położonej u stop wulkanu. To tutaj rozpoczyna sie w zasadzie każda górska przygoda i to tutaj stajemy przed wyborem jaki bedzie miała ona przebieg przynajmniej do obozu trzeciego. Bo Reyneh potocznie nazywane obozem pierwszym położone jest na wysokości dwóch tysiecy metrów, a dobra komunikacja z Teheranem sprawia, ze właśnie to miejsce Iranska Federacja Gorska wybrała sobie za swoją siedzibę, a wraz z nia większość klubów wysokogorskich oraz lokalnych przewodników. To z kolei daje szeroki wachlarz możliwości odnośnie charakteru samej wspinaczki. Do wyboru mamy zatem w zasadzie wszystko czego dusza zapragnie poczawszy od indywidualnego przewodnika, przez transport jeep'em do obozu drugiego, lub tez mula, który wniesie nasz bagaż z " dwójki" do "trójki", a skończywszy wreszcie na kompleksowym serwisie "all included", ktorego zwieńczeniem bedzie relaksujacy pobyt po akcji gorskiej w położonych niedaleko Reyneh uzdrowisku znanym z leczniczych wód termalnych. Niezależnie jednak, który wariant wybierzemy nie ominie nas niestety obowiązek kupna zezwolenia na wejscie na szczyt w wysokości 50$ (dla porownania Iranczycy placa raptem 5$) ktore sprawdzane jest na tyle skrupulatnie, ze raczej cieżko je obejść...no chyba, ze skorzystamy z usług emerytowanego przewodnika Ahmeda Faramarzpour'a, który za jedyne 100€ od grupy uchyli przed nami nieco rąbka tajemnicy i pokaże alternatywna "bezpłatna" drogę, poprowadzona rowniez południowym stokiem wulkanu. Nalezy jednak w tym miejscu zaznaczyc, ze z racji wieku Ahmed zmuszony bedzie nas zostawić niestety gdzies pomiędzy obozem drugim, a trzecim skąd dalej będziemy musieli radzić sobie sami, posilkujac sie jedynie jego wskazówkami. Stad tez wybór tego wariantu warto dwa razy rozważyć, by pózniej nie żałować...Ahmed prowadzi bowiem księgę wpisów, w której widnieje kilka wpisów rozgoryczonych "klientów". Co ciekawe historia księgi sięga, co najmniej do początków lat siedemdziesiątych, a jednym z pierwszych wpisów jest notatka grupy badawczej Uniwersytetu Śląskiego, której jednym z członków jest ówczesny student Andrzej Czylok w przyszlosci znakomity profesor w/w instytucji, a jednocześnie nasz wykładowca w czasie studiów.
Dysponując skromnym budżetem zupełnie niewspolmiernym z naszymi ambicjami wszelkie udogodnienia absolutnie nie wchodzą w grę dlatego decydujemy sie na najbardziej ulubiony przez nas wariant-klasyczny z całym dobytkiem na plecach, mapa za przewodnika i nogami za transport. Stad tez po noclegu spędzonym u Ahmeda wczesnym rankiem wychodzimy na drogę i zwawym krokiem rozpoczynamy marsz w kierunku obozu drugiego położonego na wysokości ponad trzech tysiecy metrów. Nie mija jednak wiecej anizeli zaledwie kilka minut i siedzimy juz na pace niebieskiego Zamyada, który podwozi nas do miejsca, w ktorym zaczyna sie szutrowa droga prowadzaca bezposrednio do obozu drugiego. Stad juz bez żadnych udogodnień po kilku godzinach marszu zgodnie z planem osiągamy obóz drugi, który z racji faktu, ze jest poniedziałek, a zatem środka muzulmanskiego tygodnia (weekend przypada na czwartek i piatek) świeci pustkami dlatego prznajmniej przez chwile jesteśmy jedynymi turystami, mając dzieki temu Damavand na wyłączność...