Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Iran. Po drugiej stronie lustra...    Damavand Expedition cześć II
Zwiń mapę
2012
13
wrz

Damavand Expedition cześć II

 
Iran
Iran, Damāvand
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3360 km
 
Noc w obozie drugim upływa bez wiekszych niespodzianek. Do mniejszych natomiast można z pewnością zaliczyć wyrazny spadek temperatury, a wraz z nim lekki opad śniegu, co jednak w przypadku koncowki sezonu letniego oraz ponad kilometrowego przewyzszenia w stosunku do Reyneh dziwić raczej nie może. Poranek wiec-efekt chłodnej i dzdzystej nocy nie zaskakuje i wita nas niestety ponura aura, a co gorsza nieprzyjemna wilgocia unoszaca sie w powietrzu. Niezależnie jednak od warunków pogodowych wychodzimy zgodnie z planem wcześnie rano. Czeka nas bowiem mozolna wspinaczka z całym dobytkiem na plecach do obozu trzeciego położonego na wysokości ponad czterech tysiecy metrow. Jak sie niebawem okaże zajmie nam to ponad sześć godzin. Wynik z pewnością nie najgorszy, ale napewno tez nie powalajacy, biorac pod uwage fakt, ze droga jest przez cały czas na tyle ewidentna, ze w zasadzie nie ma możliwości jej zgubienia. Jest natomiast miejscami bardzo stroma i zdradliwie krucha, co znaczaco odbija sie na tempie i jakosci marszu. Na szczescie pogoda, z każdym krokiem do góry stopniowo sie klaruje i ostatecznie w momencie dotarcia do "trójki" ukazuje sie przed nami w całej okazalosci wierzcholek Damavandu, a nad nim niczym niezmacony błękit nieba. Z kolei pod nami rozlewa sie po całej okolicy gęste morze mgiel, co dobitnie świadczy, ze niepogode zostawiliśmy kilometr niżej. Jedyne więc, co w tej chwili może nieco doskwierac to porywisty wiatr targajacy bez ustanku naszymi namiotami oraz wcale niemały mróz w ciagu nocy.
Podczas podejścia nie wiadomo nawet kiedy na szlaku nagle zaczyna robić sie ciasno. W pierwszej kolejnosci pojawiają sie muly obladowane albo podstawowymi produktami żywnościowymi, albo tez ekwipunkiem turystów, którzy to ni stad, ni zowad pojawiają sie nagle na szlaku. W większości zorganizowani w duże grupy bez zbednego balastu pokonuja dystans dzielacy ich do obozu trzeciegu, rozciagajac sie na drodze niczym wielkie karawany. I mimo, ze idą praktycznie bez ekwipunku tempo ich marszu jest slimacze, co sprawia, ze na waskiej sciezce tworzą sie zatory. A my bedac jedynymi obcokrajowcami, taszczacymi w dodatku cały bagaż na plecach stajemy sie obiektem ich zainteresowania, ktorego efektem są przyjazne zaczepki skierowane w nasza stronę. Odmówić rozmowy zdecydowanie nie wypada dlatego zmuszeni jesteśmy do robienia, co jakiś czas krótkich przystanków na polsko-irańskie pogaduchy prowadzone nierzadko na migi, co bynajmniej nie przeszkadza w komunikacji. W taki więc sposob stopniowo zdobywamy wysokość i ostatecznie docieramy do "trójki" po południu. Obóz świeci jeszcze pustkami, a wolne miejsca w schronisku sprawiają, ze wszystkie grupy, które spotykamy po drodze lokuja sie wewnątrz nowo postawionego budynku. 
Nam w udziele przypada natomiast całkiem wygodna platforma, na której rozstawiamy namioty. Zreszta samych miejsc pod namioty jest tu naprawdę sporo. Przygotowane są one w dlugich rzedach, przypominając z daleka terasy rzeczne. Nie przypuszamy nawet, ze juz jutro zapełnia sie one do takiego stopnia, ze znalezienie wolnego miejsca bedzie graniczylo z cudem...
Kolejny dzień wita nas piękna pogoda, niemniej noc jest naprawdę mrozna. W ciagu dnia robi sie jednak przyjemnie ciepło dlatego pogodę wykorzystujemy na wyjście aklimatyzacyjne, ktorego celem jest pietrzaca sie zaraz za obozem gran. Juz jutro bowiem o czwartej rano ta sama droga ruszymy na szczyt Damavandu. 
Póki co dzisiaj nie jest wcale łatwo. Wyraźnie widać, ze kilometrowy przeskok w przeciągu doby odbił sie negatywnie na naszej kondycji, a organizm nie zdążył sie jeszcze zaadaptować do nowych warunków. Idzie sie więc  cieżko, a płytki oddech wymusza na nas, co rusz krótkie przystanki. Na grani we znaki daje sie ponadto porywisty wiatr, ktorego prędkość w partii szczytowej jak przypuszczamy bedzie z pewnością dużo wieksza o czym świadczą zreszta przesuwajace sie w ekspresowym tempie chmury nad samym wierzcholkiem. Z niemała obawa myślimy więc o jutrze niemniej radosne śpiewy Iranczykow, którzy tak jak my wyszli na rekonesans po okolicy dodają otuchy. Bo skoro oni postrzegaja wejscie w bardziej optymistycznych barwach, a dodajmy jest ich zdecydowana większość to dlaczego mielibyśmy martwić sie na zapas? 
Niezależnie jednak o sytuacji profilaktycznie dnia nastepnego wstajemy jeszcze przed czwarta...by podjąć od razu chyba najcięższa tego dnia batalie z przenikliwym mrozem, który rozgoscil sie na dobre wewnątrz namiotu. Ubranie wszystkich warstw na siebie, wiazanie butów, w międzyczasie przygotowanie herbaty. Wszystko to zabiera czas i niestety rowniez zgromadzone ciepło...Wychodzimy więc zmarznieci, a wiatr silniejszy niż poprzedniej nocy potęguje tylko ten stan. Kilka kroków intensywnego marszu na szczęście zmniejsza nieco uczucie zimna. Jako tako możemy więc funkcjonować i stopniowo pniemy sie ku gorze. Mimo, ze wychodzimy po czwartej daleko w górze widać juz światła laterek, pod nami zreszta tez. Cieżko oprzeć sie wrażeniu, ze na górę dzisiaj zamierza wejść cały obóz...Nie wszystkim bedzie to jednak dane. Juz po jakimś czasie spotykamy coraz częściej osłabionych w mniejszym lub większym stopniu śmiałków, którzy przegrali badz to z panujacymi tego dnia warunkami bądź tez z własna słabością. Zrezygnowani schodzą w dół. Na jednym z zakrętów "tylko" na moment siada nagle jeden ze starszych wspinaczy. Po chwili w asekurscji swoich kolegow sprowadzanych jest na dol. Dla niego rowniez przygoda z gora dobiegla konca. Selekcja trwa więc w dalszym ciagu...
W międzyczasie wychodzi słońce. Jego promienie jednak oprócz tego, ze oświetlaja cała okolice nie przynoszą w zasadzie większego pożytku. Bo w miarę zdobywania wysokości wiatr stopniowo przybiera na sile, skutecznie broniąc nasze ciała przez ciepłymi promieniami Słońca. W zasadzie tylko wiekszy zalom sklalny daje na kilka chwil jako takie schronienie przed zimnem, o ile oczywiście eksponowany jest on w stronę słońca. W przeciwnym razie żaden dłuższy przystanek nie ma większego sensu. Dlatego tez konsekwentnie idziemy przed siebie, rezygnując w zasadzie z przerw podczas wspinaczki. Tylko w ten sposób bowiem możemy uchronić sie przed przenikliwym zimnem. Około dziesiątej dochodzimy wreszcie do przedwierzcholka, na którym zaczynaja sie juz zielonkawe osady siarki, znak, ze szczyt jest juz niedaleko. I rzeczywiscie spoglądając w górę wydaje sie byc na wyciagnieci reki tyle tylko, ze dotarcie do niego za sprawa huraganu i unoszacych sie w powietrzu wyziewow siarki, ktore utrudniaja oddychanie zajmuje ponad godzinę i kosztuje wiele wysiłku. Zdobycie szczytu w tych okolicznościach w tej chwili więc zupełnie nie cieszy dlatego ograniczamy sie do kilku fotografii i rozpoczynamy zejście, świętowanie natomiast zostawiając sobie na pózniej. 
Jak powszechnie wiadomo zejście stanowi zawsze najtrudniejszy element górskiej akcji stad tez i dzisiaj wysysa ono z nas dużo wiecej sił aniżeli samo wejście. Kilka na szczęście nie groźnych upadków staje sie więc faktem. Lecz poza gorączka, nudnosciami wynikajacymi zapewne z wycieczenia to jedyna konsekwencja dzisiejszej wspinaczki. Dlatego po zejściu do obozu resztę dnia przeznaczamy na odpoczynek, by następnego wcześnie rano kontynuować zejście do "dwójki" skąd korzystając z uprzejmości zaprzyjaźnionej grupy Iranczykow ze wschodniego Iranu dotrzeć ich busem z powrotem do Reyneh, a ścislej do Ahmeda, gdzie prysznic i świeża pościel czekają juz na nas...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (31)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017