Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Iran. Po drugiej stronie lustra...    Nad Morzem Kaspijskim...
Zwiń mapę
2012
15
wrz

Nad Morzem Kaspijskim...

 
Iran
Iran, Gorgān
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3564 km
 
Ponowna wizyta w Reyneh nie trwa długo. Damavand został zdobyty, a my po gruntownej kapieli i spokojnej nocy czujemy sie juz na tyle wypoczeci, by ruszać w dalsza drogę. Zreszta samo Reyneh nie ma w zasadzie nic do zaoferowania dlatego decyzja o wyjeździe zapada jednogłośnie. 
Kolejnym etapem podróży jest Bandar E-Torkeman-mała miejscowość położona tuż nad brzegiem Morza Kaspijskiego, w bliskim sąsiedztwie granicy z Turkmenistanem. I właśnie ten ostatni fakt sprawia, ze staje sie ona obiektem naszego zainteresowania. Zamieszkuje ja bowiem mniejszość turkmenska wyraznie rozniaca sie pod względem kulturowym od reszty Iranu, a przynajmniej jego zachodnio-północnej części.
Ku naszemu zaskoczeniu dotarcie do celu przychodzi nad wyraz łatwo. W pierwszej kolejności z Reyneh bez problemu łapiemy stopa, który podrzuca nas do przelotowej drogi łączącej Teheran z wybrzezem Morza Kaspijskiego. 
Kilka minut. Tyle potrzebujemy, by zatrzymać autobus jadący do Gorganu-miasta będącego duzym węzłem komunikacyjnym położonym trzydzieści kilometrów od Bandar E-Torkeman. Po kilku godzinach podróży klimatyzowanym autobusem docieramy wiec do Gorganu skąd w zasadzie od razu przesiadamy sie do minibusa, który po czterdziestu minutach jazdy zatrzymuje sie ostatecznie na dworcu autobusowym w Bandar E-Torkeman. To oznacza koniec podróży i...początek problemów związanych ze znalezieniem noclegu. Bo mimo, ze według wielu źródeł, poczawszy przez przewodniki, a skończywszy na opinii spotykanych po drodze Iranczykow miejscowość jest swojego rodzaju kurortem (oczywiscie w tutejszym rozumieniu tego slowa) to po godzinnym kręceniu sie w kółko po centrum i kilku próbach zasięgnięciu języka wsród miejscowych wciaz nie znajdujemy ani jednego hotelu, ani tez żadnej, innej instytucji, która pełniłaby jego funkcje. 
Pierwotny plan zakładał, co prawda nocleg pod namiotem nad brzegiem morza niemniej z racji faktu, ze nasze wyobrazenia odnosnie samej miejscowosci wyraznie rozmijaja sie z rzeczywistoscia pomysl ten musimy niestety odrzucić. Bo miasto swym rozmiarem i charakterem przypomina raczej nowoczesny kurort w azjatyckim wydaniu aniżeli spokojna osadę rybacka zamieszkała przez Turkmenow jaka mieliśmy nadzieje zastac. Tym samym niepewność dotycząca spędzenia nadchodzącej nocy majaczca jeszcze gdzieś na horyzoncie w momencie dotarcia do celu z każda kolejna uplywajajca minuta przybiera wyrazniejsze kształty, a wizja noclegu gdzies pod gołym niebem staje sie coraz bardziej realna. To uczucie jednak jest nam juz doskonale znane z poprzednich podróży. Dlatego wiemy, ze nie ma sytuacji bez wyjscia tym bardziej, ze zawsze w tego typu okolicznościach zjawial sie ktoś kto wyciągal do nas pomocna rękę. 
Nie inaczej jest więc i tym razem, choć w tym przypadku osoba, która niespodziewanie staje nam na drodze, a jest nia sprzedawca mebli zapoczątkowuje wylacznie splot wydarzeń, które ostatecznie zaprowadza nas do jedynego hotelu w Bandar E-Torkeman. A cala historia wyglada mniej wiecej tak.
Walesajac sie po miescie zostajemy zaczepieni przez właściciela sklepu z meblami. Po serii standardowych pytań dotyczących celu, planu, wykształcenia etc. sklepikarz, który jak sie pózniej okaze jest emerytowanym siatkarzem ligi irańskiej, co potwierdza zarowno jego postura jak i niemała wiedza z zakresu siatkówki (polskie sławy siatkarskie z lat siedemdziesiatych są mu dobrze znane) stwierdza, ze zna adres hotelu, który znajduje sie jednak na tyle daleko, by dotrzeć tam pieszo. W zwiazku z tym proponuje podwiezienie na miejsce samochodem kolegi, który jakby na zawolanie podchodzi wlasnie z sąsiedniego sklepu, podtrzymujac propozycje przedmowcy. Zapytany jednak o cenę pokoju nie zna odpowiedzi, argumentując, ze zależy ona głownie od naszych preferencji zreszta wszystkiego dowiemy sie juz na miejscu. I o ile cała historia wydaje sie nam w tej chwili jeszcze całkiem przekonywujaca i intuicyjnie czujemy, ze rozmówcy nie maja nieczystych intencji nasza ocenę sytuacji diametralnie zmienia nieoczekiwane pojawienie sie postawego, dobrze ubranego mężczyzny, który wita sie wylewnie ze sklepikarzem.  Nas natomiast mierzy zimnym zeby nie powiedziec pogardliwym spojrzeniem po czym nie prosi, nie pyta lecz po prostu żąda naszych paszportów. Zapytany przez nas o powód twierdzi, ze jest naczelnikiem policji Bandar E-Torkeman. Poproszony więc o potwierdzenie swojej tożsamości nie kwapi sie bynajmniej ku temu w związku z czym i my specjalnie nie jesteśmy skorzy do pokazania dokumentów. Impas, który zaistniał stara sie rozwiązać jak dotąd milczacy sklepikarz. Widząc lekkie zdenerwowanie na naszych twarzach, ktorego wcale nie zamierzamy ukrywać zapewnia, ze nie ma powodów do obaw, potwierdzając jednoczesnie tozsamosc podejrzanego mężczyzny. Niestety nie jest przy tym zbyt przekonujący, by moc dać wiare całej historii. Na domiar zlego domniemany naczelnik policji w dalszym ciagu nie zamierza sie wylegitymować, wymieniajac najpierw tajemnicze spojrzenia, a potem rozmawiając juz glosno na nasz temat z właścicielem sklepu w jezyku farsi.
Mając więc coraz większe wątpliwości, co do intencji spotykanych osób uprzejmie lecz stanowczo dziękujemy za okazala pomoc i zdecydowanym krokiem ruszamy dalej, by zniknąc za rogiem najbliższej ulicy. Ponieważ nikt za nami nie idzie sprawę uznajemy za zamknięta, a rzekomego naczelnika policji za naciagacza. 
Od tej pory los niespodziewanie sie odmienia i wydaje sie, ze szczescie zaczyna nam powoli sprzyjać. Ewakuujac sie wiec z miejsca incydentu wchodzimy raczej w celu tymczasowego ukrycia sie aniżeli rzeczywistej potrzeby do jubilera. I jak sie okazuje jest to strzal w dziesiatke. Co prawda jubiler nie zna zupelnie angielskiego, ale dokladnie wie o co nam chodzi, dając najpierw po chwili rozmowy albo raczej monologu z naszej strony kartkę papieru, na której widnieje adres hotelu, a następnie wskazując kierunek w ktorym mamy pójść. Żegnamy sie więc serdecznie i zgodnie ze wskazówka ponownie wychodzimy na ulice i ruszamy dalej. Daleko jednak nie dochodzimy. Los jak widać przygotowal dzisiaj dla nas nieco inny scenariusz. Zaczepia nas bowiem ubrany w biała, przewiewna szatę i ogromny, biały turban brodaty Iranczyk. Wylewne pozdrowienia z jego strony nie maja konca jak zreszta szeroki uśmiech towarzyszący całej jego przemowie. My z kolei, nie rozumiejac kompletnie ani słowa przyjmujemy rownie przyjacielska postawe, ograniczając sie jednak do slow "salam" "mersi" "Lachestan" po czym pokazujemy kartkę, która dostaliśmy od jubilera. Efekt, który wywołuje jej tresc jest natychmiastowy i daleki od oczekiwanego...Nowy znajomy w momencie bowiem wychodzi na ulice i zatrzymuje pierwsza nadjeżdżająca taksówkę. Żywo gestykulujac tłumaczy coś taksowkarzowi po czym energicznym gestem każe nam wsiadac. I wsiadamy, nie zastanawiajac sie przy tym, co tak naprawde robimy, a ponieważ taksówkarz nie zna angielskiego nie pozostaje nam juz nic innego jak tylko zdać sie na jego łaskę bądź tez niełaskę. 
W Iranie najwyrazniej jednak pojęcie niełaski nie istnieje w świadomości Persow, a przynajmniej w stosunku do gości, stad tez po kilkunastu minutach jazdy taksówkarz wysadza nas pod poszukiwanym przez nas od wielu godzin hotelem znajdującym sie na gdzies na zupelnych peryferiach miasta. Ponieważ o pieniądzach kierowca samochodu nie chce nawet słyszeć dlatego pozostaje nam tylko zgiac sie w pól i pięknie podziękować. I kiedy cała historia zdaje mieć sie juz ku końcowi pod hotel z impetem podjezdza drugi samochod, dla odmiany jeep, z ktorego wysiada nie kto inny jak...sprzedawca mebli. I kiedy myslami jestesmy juz na komisariacie badz tez w innym mniej przyjaznym miejscu z jego ust pada pytanie czy wszystko z nami w porządku i czy nie może nam jakoś pomoc. Słysząc jednak nasze raczej mało przekonujące zapewnienia żegna sie z nami na odchodne dodając, ze w razie czego wiemy gdzie go szukać. Po tych słowach odjeżdża, a my podczas dwóch dni spędzonych w Bandar E-Torkeman juz go wiecej nie spotykamy. 
Spotykamy natomiast rzesze innych uczynnych ludzi, bez których  pomocy z pewnością wiele rzeczy nie było mozliwywch do zrealizowania. Dlatego przedstawiona tu historia oraz zwykle spotkania i rozmowy z innymi Iranczykami spychaja na dalszy plan wrażenia z pobytu z samego miasta. Dlatego wizyta w Bandar E-Torkeman stanowi przede wszystkim pożyteczna lekcje irańskiej mentalności i kultury, do której cieżko nam ludziom z Zachodu przywyknac i zrozumieć. A ja pisząc te słowa kilkanaście dni po całym wydarzeniu i podróżując przez ten czas po Iranie wykorzystuje cala nauka, ktora wowczas dostalem. Bo w Iranie jak widac nie zawsze człowiekiem kieruje swoj wlasny interes, a zwyczajna chęć udzielenia pomocy, niespotykana przeciez często we współczesnym świecie. Dlatego myśląc teraz o wydarzeniach tamtego dnia jestem niemal pewien dobrych intencji tamtych ludzi i jednocześnie własnego błędu, który wowczas popełnililem w ich ocenie. Z drugiej jednak strony skoro podróżuje "bez zgrzytow" po Iranie dalej stad jak sadze lekcja, która wtedy dostałem nie poszła w las...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
stock
stock - 2012-09-30 09:26
Interesująca opowieść.
 
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017