Szok termiczny, którego doznajemy po przyjeździe do Kermanu stanowi wyłącznie preludium do tego, co nas czeka zaraz po wyjściu z klimatyzowanego autobusu na dworcu w Bandar Abbas. Bo o ile temperatura w Kermanie ścinala "tylko" z nóg o tyle tutaj w najbardziej wysunietym na południe mieście Iranu klimat po prostu miażdży. Upal wiec to zaledwie pierwszy cios wymierzony w naszym kierunku. Drugi znacznie potezniejszy w postaci ogromnej dawki wilgoci następuje zaraz po nim i jest efektem widocznych juz w oddali wód Zatoki Perskiej. Skutek drastycznej zmiany klimatu jest więc taki, ze po kilku minutach od przyjazdu lepimy sie do ubrań i ociekamy potem, wyglądając niczym po kąpieli w morzu, de facto która w Iranie na publicznych plażach dozwolona jest jedynie...w pełnym "ekwipunku". Wyjatek stanowią rzecz jasna dzikie plaże, gdzie wzrok Najwyższego Przywódcy i władzy juz nie sięga.
Biorąc pod uwagę fakt, ze do Bandar Abbas przyjeżdzamy wczesnym rankiem, a warunki pogodowe juz o tej porze przypominają saune, w godzinach południowych spodziewamy sie prawdziwego piekła. Tym samym po burzliwych targach z wyjątkowo opornymi taksowkarzami ewakuujemy sie do upatrzonego w przewodniku hotelu, który jak sie okazuje...nie istnieje. W zamian niego natomiast zastajemy opustoszaly, w polowie rozebrany budynek. W związku z tym nie pozostaje nic innego jak tylko szukać innego hotelu jednak bariera językowa dzielaca nas z taksowkarzem sprawia, ze postanawiamy działać juz na własna rękę, spodziewając sie, ze znalezienie jakiegokolwiek lokum nie przysporzy nam większego problemu. Lecz szybko musimy zweryfikować swoją ocenę sytuacji. Okazuje sie bowiem, ze wszystkie hotele są pełne, choć cieżko oprzeć sie wrażeniu, ze jest to tylko oficjalna wersja przygotowana z niezrozumialych przyczyn specjalnie dla nas, a my nie jestesmy tu po prostu mile wiedziani. Ostatecznie nie mając specjalnego wyboru pozostaje nam więc tylko jeden hotel z otwartymi dla nas drzwiami, którego cena za pokój jest niewiele niższa niż w Teheranie. Faktem jest jednak, ze klimatyzowany pokój, prysznic, co nie zawsze w Azji jest standardem na czas pobytu staje sie nasza twierdza chroniącą nas przed panującym wokol skwarem.
Nie przyjechaliśmy tu jednak po to, by marnować czas w hotelu. W związku z powyższym po zdeponowaniu bagażu, prysznicu i zaledwie chwili odpoczynku wychodzimy na ulice ponownie, by po kilku krokach...osiągnąć stan skrajnej lepkosci nieporownywalnie wiekszy niz ten sprzed paru godzin. Nie mając juz zatem wiele do stracenia kierujemy sie w strone przystani skąd po dwugodzinnym oczekiwaniu na łódź udaje nam sie przeplynac na jedna z pobliskich wysp o nazwie Hormoz. To najmniejsza i najmniej uczęszczana wyspa spośród wszystkich. Dwie pozostałe Qeshm i Kish mocno zurbanizowane stanowią bowiem strefy wolnoclowe, cieszace sie duzym zainteresowaniem bogatszej części Bandar Abbas jak rownież obywateli Kuwejtu, Zjednoczonych Emiratow Arabskich, a także pozostałych nacji w obrębie calej Zatoki Perskiej.
My jednak nie szukamy ani zadnych rozrywek ani tez używek stad tez obieramy przeciwny kurs (cena w jedna stronę 2$) na wyspę Hormoz gdzie jedyna atrakcja sa w zasadzie ruiny portugalskiej twierdzy, która z perspektywy morza prezentuje sie bardzo okazale czego nie mozna niestety powiedziec o niej, będąc juz na miejscu. Oprócz tego wyspę zamieszkuje zaledwie osiem tysiecy mieszkańców, z których znaczna większość trudni sie rybolostwem oraz polowem innych owoców morza, które pozniej sprzedawane są na targu rybnym w Bandar Abbas. Wyspa nie posiada jednak żadnego sklepu, a jedyna "oficjalna" instytucja oprócz przystani jest...stacja benzynowa gdzie za mniej niż 6$ można zatankowac...osiemdziesiąt litrów benzyny, co stanowi najniższa cena, która udało nam sie znaleźć podczas całej podróży po Iranie.
Przerazajacy stan budynków na wyspie oraz kompletny nieład zdają sie świadczyć, ze tutejsza spolecznosc rządzi sie własnymi prawami, a władza nie ma tu w zasadzie żadnego interesu, by sie wtrącać. Cały ciężar zainteresowania czujnej władzy spoczywa zreszta na dwóch sąsiednich wyspach gdzie nielegalny handel kwitnie, a inne szemrane interesy i zjawiska bezpośrednio z nim związane stanowią chleb powszedni.
Mieszkańców wyspy problem ten raczej nie dotyczy. Dzieci ubrane w lachmany, wloczace sie tu i owdzie bezdomne psy, dookoła walajace sie śmieci, wpół zgnile resztki ryb, których swad powoduje odruch wymiotny to krajobraz, który zastajemy. Oprócz blekitu morza, bo twierdza okazuje sie wylacznie wielkim wysypiskiem smieci ponury obraz wyspy urozmaicaja jedynie barwnie ubrane kobiety, których oryginalne nakrycia twarzy są osobliwoscia niespotykana nigdzie indziej w Iranie. Bo Bandar Abbas to z pewnością juz nie Iran. Stad juz bliżej do Arabii Saudyjskiej aniżeli Teheranu. Mieszkańcy zreszta jak sami otwarcie przyznaja używają języka "bandari", a nie jak reszta kraju "farsi" choć my specjalnej różnicy pomiedzy nimi nie dostrzegamy. Widzimy natomiast duży kontrast w mentalności obydwu nacji, bo o takim rozgraniczeniu można tu juz mówić. Spotykając sie dotychczas wyłącznie z życzliwością tutaj w zasadzie juz zaraz po przyjeździe podświadomie czujemy, ze nie jesteśmy miłe widziani. Uzewnetrzniaja to zreszta aż nazbyt wyraźnie portierzy hotelowi, z którymi rozmawiamy oraz zwykli sklepikarze wymownymi gestami odsylajacy nas do innych sklepów. Z drugiej strony zdarzają sie tez i miłe akcenty, w postaci kapitana łodzi, który zaprasza nas na kokpit podczas rejsu na wyspe czy chociażby Iranczyka z krwi i kosci, pracownika restauracji zapraszajacego nas na tradycyjny "chay". Suma sumarum jednak pozytywne akcenty nie są w stanie przeważyc o odbiorze całości miasta, które zdecydowanie różni sie od miejsc dotychczas przez nas odwiedzonych. Stad tez Bandar Abbas opuszczamy zaledwie po jednej nocy zmęczeni zarówno panującym nieznosnym klimatem jak i nieprzyjemna "atmosfera" mu towarzyszaca. Udajemy sie więc w dalsza podróż tym razem z nieco dłuższym przystankiem w Shirazie...