Z Shirazem wiązemy tak samo duże oczekiwania jak i obawy. Bo miasto uznawane często za serce Persji, naszpikowane wielkiej rangi zabytkami z tego tez powodu jak podejrzewamy może być wyjatkowo nieprzyjazne turyscie za względu na zmanierowanych taksówkarzy, wygórowane ceny noclegów, duża ilośc naciagaczy oferujących na pierwszy rzut oka bajecznie tanie usługi czy wreszcie ulicznych sklepikarzy próbujących za wszelka cene wcisnąć tandetne pamiątki oczywiście z obowiązkowym zwrotem "Mister!!! This is special price for you"
Obawy, które żywimy do miasta okazują sie jednak ku naszemu zaskoczeniu zupełnie nieuzasadnione. Juz na dzień dobry rozwiewa je zreszta obsługa hotelu (Hotel Esteqlal), w którym sie zatrzymujemy podejmująca nas na przywitanie tradycyjnie czarna, świeżo zaparzona herbata i co ważne niska cena za nocleg.
A dalej jest juz tylko lepiej przede wszystkim dlatego, ze udaje nam sie w koncu kupić bilety powrotne z Teheranu do Ankary. Trzeba jednak przyznać, ze mamy wyjatkowe szczescie, kupując ostatnie trzy bilety z...czterech, które jeszcze pozostały. I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, ze do agencji turystycznej przychodzimy zaledwie pól godziny po jej otwarciu i to w dniu, w którym została otwarta ich sprzedaż. Międzynarodowe bilety kolejowe okazuja sie więc chodliwym towarem, a o naszym "być albo nie być" w pociągu decydują dosłownie minuty...
Nagromadzenie wielu zabytków w mieście jak i samej okolicy o dziwo zupelnie nie idzie w parze z taka sama ilością naciagaczy czy innej masci oszustów. Owszem czasem zdarzaja sie i oni niemniej wszystkie ciekawsze budowle w postaci Twierdzy Karim Chana, Mazoleum Hafiza czy Meczetu Vakil i wielu innych sa wolne od kramikow z pamiątkami i wyżej wymienionych natretow. W związku z tym spacer po mieście i wokół samych zabytków jest czysta przyjmoscia, w szczególności gdy jego trasa prowadzi przez jeden z kilku zielonych parków, gdzie w cieniu rozlozystych drzew mozna schronic sie zarowno przez charakterystycznym dla azjatyckich ulic zgielkiem jak i zarem lejacym sie z nieba.
Podczas niezobowiazujacej przechadzki po mieście zamiast namolnych naciagaczy jesteśmy wiec zaczepiani po raz kolejny przez ciekawskich Iranczykow, a nawet ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu...afgańskich uchodźców z Kabulu w większości reprezentowanych przez dzieci usilnie starające sie zaprosić nas do szkoły na lekcje angielskiego. Niestety z powodu wypadajacego niefortunnie akurat podczas naszego pobytu w Shirazie weekendu poźniejszy termin wizyty pokrywa sie z dniem naszego wyjazdu w zwiazku z czym z zaproszenia musimy z żalem zrezygnować.
Z miła chęcią przyjmujemy natomiast zaproszenie młodej pary Iranczykow spotykanych przypadkiem podczas wizyty w Persepolis. Samo miejsce jednak położone około sześćdziesięciu kilometrów od Shirazu mimo, ze powszechnie bezpośrednio łączone z miastem stanowi zupełnie odrębny temat. Będąc bowiem chyba najbardziej rozpoznawanym w świecie zabytkiem Iranu wpisanym notabene na listę światowego dziedzictwa UNESCO swym wyglądem, infrastruktura wokół oraz przekrojem samych turystów zdaje sie przypominać typowo zachodnia atrakcje turystyczna, odwiedzana w charakterystycznym dla Zachodu stylu nijak jednak mająca sie do przyjaznej atmosfery samego Shirazu. Bo miejsce bedace niegdys symbolem swietnosci ludzkiej architektury i kultury, zbudowane z wyobraznia i rozmachem dzisiaj za sprawa postawionych w jego wnętrzu drogiej restauracji i jeszcze droższego sklepu z pamiątkami, a poza nimi wydobywajacej sie z głośników wmontowanych w kikuty kolumn "pompatycznej" muzyki, prowadzonych dookola kompleksu prac renowacjnych (czyt. budowlano-porządkowych) i nowo wybudowanego nieopodal centrum turystycznego przypomina niestety raczej tylko miejsce stylizowane na starożytne ruiny aniżeli faktyczny zabytek z bogata historia. Stad tez cieżko oprzeć sie wrażeniu, ze Persepolis dzisiaj to tylko"kupa" kilku porozrzucanych klocków, z których w dodatku tylko nieliczne pamiętają okres świetności dawnej stolicy Persow, a z której to na sile stara sie zrobić spektakularna atrakcje turystyczna majaca w przyszlosci przynosić zyski, a nie stanowić wspaniale przeciez dziedzictwo dokonań Persow.
Dla nas jednak, pomijając zupelnie czynnik estetyczny Persepolis stanowi wrota do prywatnej sfery młodego pokolenia Persow. Dzieje sie tak za sprawa luznej rozmowy z para Iranczykow, która wywiązała sie podczas zwiedzania kompleksu, a która to ostatecznie zaprowadziła nas do mieszkania naszych rozmówców oraz, co ważniejsze do ukrytej gdzieś głęboko w ich umysłach sfery osobistych poglądów.
Mahomed i Saba, bo tak sie nazywaja, bedac wspolnie świeżo upieczonym małżeństwem przez sześć dni w tygodniu żyją jednak osobno za sprawa obowiązków zawodowych, od ktorych uciec póki, co nie mogą. W głównej mierze dlatego, ze on z powołania weterynarz, pracuje w oddalonym o trzysta kilometrów od Shirazu mieście, z kolei ona studentka ostatniego roku architektury nosi sie z zamiarem szybkiego ukończenia studiów i podjęcia pracy w zawodzie. Oboje jednak niezależnie od niezłej sytuacji, w której sie znajdują horyzonty zainteresowań maja dużo szersze sięgające z jednej strony poza granice Iranu, a z drugiej zdecydowanie ponad krepujace ich prywatne życie sztywne prawa i nakazy ustalone przez rządy Islamskiej Republiki Iranu.
Stad tez oszczędni w słowach na ulicy, w domu-"wolnej strefie" jak sami o nim mówią bez wahania, używając przy tym niewybrednych epitetów opisują rządy prezydenta Mahmuda Ahmadinezada i przyleglej mu świty, dzieląc sie z nami jednocześnie marzeniami związanymi z wyjazdem poza granice kraju i życiem widzianym, póki co wciaz tylko w szklanym ekranie telewizora. Bo "wolna strefa" to nie tylko wolnosc w wyrażaniu wlasnych poglądów, dostęp do światowych mediów, czy swoboda w ubieraniu. To przede wszystkim jednak próba ustalenia swojej własnej tożsamości bynajmniej nie w oparciu o sztywne nakazy i zakazy, ktore dyktuje twardoglowa wladza lecz o swobodę wyboru. Patrząc więc na Mahometa i Sabe, a także Nede i Aliego, kolejnych spotykanych na naszej drodze, otwartych na świat, wykształconych Iranczykow wydaje sie, ze wyboru dokonują niezwykle dojrzałe. W ich prywatnym życiu bowiem oczywiście poza publicznymi miejscami oprócz tego, ze faktycznie można znaleźć wiele elementów zaczerpnietych bezpośrednio z zachodu, o ktore to właśnie cała rozgrywka w Iranie sie toczy, co istotne jest wciaz tyle samo miejsca na perska kulturę i tradycje, która w tożsamości młodych Iranczykow zapuscila bardzo głębokie korzenie i wydaje sie, ze póki co ma sie całkiem dobrze.
W oparciu więc o tradycja iranska gościnnością, będąc najpierw gośćmi Mahomeda i Saby, a kolejnego dni Alego i Nedy usilnie sie starając nie mamy prawa wyciągnąć ani na chwile portfela. I o ile zapłacenie za herbatę jest jeszcze przez nas do zaakceptowania o tyle wystawny obiad, opłacenie taksówki, czy tez pobyt w czajchanie, a pozniej odwiezienie nas na dworzec to juz wydatki znacznie obciążające budżet. I jeśli dodamy do tego czas poświęcony na ugoszczenie, co by nie mówić nieznajomego i otwarcie przed nim na osciez drzwi do swiata własnej prywatności takie podjęcie wprawia Europejczyka w wielkie zaklopotanie. Bo w odwrotnej sytuacji nie sadze, by ktokolwiek z nas, widzac turystę z Iranu na ulicy swojego miasta byłby skłonny do tego samego. Ale tacy są właśnie w rzeczywistości Iranczycy. A tacy jesteśmy my. Kto z nas więc jest lepszy, a kto gorszy? Tego nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić. Wiem natomiast, ze jesli Iranczycy czerpiac od nas wzorce nie zapominaja przy tym o wlasnej tożsamości dlaczego i my nie mozemy skorzystac na tym i uczyć sie od nich tego samego? A na sam koniec historii natomiast Mahomed, Saba, Ali i Neda przyparci przez nas do sciany i zapytani w jaki sposob mozemy sie im odwdzięczyć za wspaniala goscine zgodnie odpowiedzieli:" przekazcie światu cała prawdę o nas i o Iranie" dlatego więc pisze..