Opracowany przez nas system kilkudniowych przystanków i dalszej podróży noca zaczyna powoli męczyć. Od momentu opuszczenia Kermanu w związku z brakiem linii kolejowej podrozujemy wyłącznie autobusami. Owszem są one tanie, klimatyzowane i całkiem wygodne, niemniej na nocleg nadają sie raczej średnio. Kazda noc wiec spedzona w autobusie oprocz zaoszczedzenia na hotelu w zasadzie nie przynosi dodatkowych korzysci, potęgujac tylko nawarstwiajace sie juz od pewnego czasu zmęczenie. Na szczęście podróż z Shirazu do Isfahanu jest ostatnia tego typu atrakcja podczas naszej wyprawy po Iranie. Pozostaly do Teheranu dystans wynoszacy okolo pięciuset kilometrów dzielimy bowiem na dwie części z przystankiem w Kashanie, będącym tym samym ostatnim etapem podróży.
Nim jednak tam dotrzemy zatrzymujemy sie najpierw w Isfahanie. Dojezdzamy jak zwykle o świcie i jak zawsze nie śpieszac sie leniwym krokiem wychodzimy na zewnatrz dworca, by dać sie "złapać" taksowkarzowi, co umożliwi zdobycie korzystnej pozycji podczas targów o cenę kursu. W Azji podobny zabieg zazwyczaj sie sprawdza, w związku z czym zadowoleni z wyniku negocjacji po kilkunastu minutach jazdy docieramy pod Hostel Amir Kabir, który staje sie nasza baza wypadowa podczas pierwszego dnia pobytu w Isfahanie. Drugi nocleg zapewnia nam natomiast Adel-student ostatniego roku turystyki, ktory zaprasza nas do siebie jeszcze podczas wspolnek podróży pociągiem z Ankary do Teheranu.
Ponieważ przez cały czas podróży po Iranie jesteśmy z nim w stalym kontakcie upewniamy sie, ze sprawę traktuje poważnie, w związku z czym zaproszenie z przyjemnością postanawiamy przyjąć.
W tym miejscu warto nieco wspomnieć o normach grzecznosciowych obowiązujących wsród Persow, ktore w Iranie mieszczą sie pod pojęciem "tarof'u". Oprocz wiec wymiany standardowych zwrotow grzecznosciowych w zasadzie niczym nie różniących sie od tych, ktorych uzywamy w codziennym życiu polegają one na wysuwaniu uzaleznionych od kontekstu rozmowy mniej lub bardziej wiazacych propozycji, będących jednak w wielu przypadkach uprzejmoscia bez pokrycia okazywana rozmówcy. Szczegolnie na poczatku przygody z Iranem wiec "tarof", a przez to zachowanie samych Iranczykow może być ciężkie do zrozumienia dla Europejczka. Bo niezwykle trudno wyczuć czy zlozona akurat propozycja noclegu, zaproszenie na obiad czy nawet podwiezienie w dowolny punkt miasta ma rzeczywisty wymiar czy jest wyłącznie gestem grzecznosciowym dyktowanym przez zasadę "tarof'u".
By lepiej zoobrazowac temat warto więc przedstawić jedna z wielu propozycji, z która spotkalismy sie podczas podrozy po Iranie. Zlozyl nam ja pewien spotkany przypadkiem Iranczyk podczas podróży pociagiem z Ankary do Teheranu, udający sie do Tabrizu, a dalej do jego rodzinnej miejscowości położonej tuz nieopodal granicy z Azerbejdzanem. W czasie krotkiej rozmowy trwającej nie dłużej niż zaledwie kilka minut po przedstawieniu mu celu naszej podróży otrzymaliśmy w odpowiedzi natychmiastowe zaproszenie do jego domu, przy jednoczesnej deklaracji, ze mozemy zostać u niego tak długo jak tylko będziemy chcieli. Z kolei po uprzejmym podziękowaniu za zlozona ofertę i wyjaśnieniu, ze nie chcemy stanowić dla niego problemu Iranczyk zaproszenia nie ponowil, zmieniajac zupełnie temat rozmowy. Sprawiał przy tym rownież wrazenie jakby propozycja nigdy nie padla z jego ust, co jednoznacznie dało nam do zrozumienia, ze zaproszenie mialo wymiar wyłącznie grzecznosciowy. Wiedzial bowiem doskonale, ze skoro jedziemy pociagiem do Teheranu, majac zupelnie inne plany zarówno sam Tabriz jak i dalsza podroz aż pod granice z Azebrbejdzanem jest nam kompletnie nie po drodze. Składając jednak juz na samym poczatku rozmowy propozycje gościny postawił siebie w świetle otwartego na innych czlowieka, za co należało uprzejmie podziękować i glosno docenić ów fakt. Klasyczny "tarof".
Nie zawsze jednak sprawy są aż tak ewidentne. Czasem potrzeba zdrowego rozsądku lub nierzadko tez nawet intuicji, by odpowiednio zinterpretowac rzeczywiste zamiary naszego rozmówcy. Zdarzyc sie bowiem moze, ze w oparciu o kontekst sprawy propozycja wyglada na całkiem realna, a w rzeczywistości jednak jest zgoła inaczej. Bledna interpretacja zamiarów może wiec doprowadzić do popełnienia wielkiego faux pas, z ktorego potem wcale nie łatwo wybrnąć.
Po części dlatego, a przede wszystkim z powodu wczesnej pory przyjazdu do Isfahanu nie chcemy specjalnie absorbowac pograzonego pewnie jeszcze we snie Adela. W związku z tym pierwszy dzień w mieście spędzamy sami, ograniczając sie w zasadzie do bazaru, który okazuje sie na tyle rozległy, ze dokładna penetracja wszystkich stoisk zajmuje nam niemal pól dnia. Ponieważ bazar przylega bezposrednio do drugiego pod względem wielkości w świecie Placu Imama resztę dnia spędzamy właśnie tam, zwiedzając przy okazji bez wątpienia jeden z najokazalszych meczetow swiata- Meczet Imama. Zreszta caly kompleks wokół placu imponuje. Kopuly meczetow lsnia pełna krasa skapane promieniami słońca, ktore każdego wieczora chowa sie za otaczajacymi Isfahan strzelistymi górami. Z kolei budynki w obrębie placu porażaja estetyka. Wyraznie widać więc, ze Iranczycy są świadomi piękna miasta, dlatego plac-serce Isfahanu niezależnie od pory dnia i nocy wypełniony jest turystami z całego Iranu, rodzinami zgodnie z tradycyjnym zwyczajem urzadzajacymi pikniki na pełnych kwiatów trawnikach i rabatkach oraz studentów, których w mieście jest naprawdę wielu. Wszystko jednak pod czujnym okiem policji, która pilnuje porządku. Bo Isfahan to wizytowka Iranu jeden z niewielu produktów eksportowych, ktorymi Iran moze sie pochwalic w swiecie. I sadzac po frekwencji zachodnich turystów robi to całkiem niezłe. Juz na pierwszy rzut oka widać bowiem, ze miasto przygotowane jest na turystę z zachodu, oferując zarówno bogata bazę hotelowa jak i ukierunkowane stricte pod turystę atrakcje w postaci turystycznej części bazaru, europejskich restauracji, zorganizowanych wycieczek czy wreszcie bardziej prozaicznej możliwości przejażdżki kareta po Placu Imama. I mimo, ze bez watpienia walory estetyczne Isfahanu są nie do przecenienia, pod względem atmosfery daleko mu jednak do wcześniej odwiedzonych miejsc takich jak Shiraz czy Jazd, nie wspominając juz nawet o Kermanie. Spacerujac po placu nie spotkaliśmy bowiem nikogo kto z czystej ciekawości próbowałby nawiązać rozmowę. Wszystkie zaproszenia na herbatę natomiast kończyły sie albo w sklepie z dywanami bądź tez pamiątkami gdzie za cene pozostawiajaca wiele do życzenia próbowano nam nachalnie wcisnąć wszystko, co było możliwe. Stad tez niekoniecznie pozytywne doświadczenia ze zmanierowanymi juz niestety sklepikarzami i innymi naciagaczami psują odbiór w mojej ocenie jednego z najpiękniejszych miast Iranu. Okazuje sie więc po raz kolejny, ze estetyka, a prawdziwe piękno to dwie rożne rzeczy, ktore zdecydowanie nie idą ze sobą w parze. Dlatego po kolejnym dniu spędzonym juz w całości z Adelem i skompletowaniu z nim wszystkich pozostałych atrakcji Isfahanu jedziemy dalej, do Kashanu spragnieni prawdziwego obrazu Iranu, ktorego namalowanie nie wymaga wcale wielu nakładów finansowych. I mimo, ze jego estetyka może nie poraża to duszy mu napewno nie brakuje...