Wydaje się, że dotarcie do Rumunii, oczywiście jeśli nie dysponuje się własnym środkiem transportu stanowi najbardziej skomplikowany i niestety też wcale nie tani element całego wyjazdu. Istnieje rzecz jasna szereg różnych możliwości często nawet relatywnie tanich niemniej w naszym przypadku ograniczenia czasowe podyktowane zobowiązaniami zawodowymi nie pozwalają niestety na improwizację, a nawet skorzystanie z kilku bardziej atrakcyjnych cenowo, acz nieco dłuższych wariantów przejazdu.
Stąd też w kontekście zaistniałych okoliczności w celu minimalizacji kosztów, a jednocześnie zaoszczędzenia czasu wydaje się, że nocny przejazd pociągiem z Budapesztu do Simerii - rumuńskiego miasta położonego około 70 kilometrów od głównego pasma Muntii Parang jest najrozsądniejszych wariantem, który możemy przyjąć.
Jak się okazuje również całkiem wygodnym. Pociąg bowiem świeci pustkami, a wolne przedziały pozwalają nie tylko na rozprostowanie nóg, ale również na pełnowartościowy odpoczynek w postaci kilku godzin twardego snu. Jedyny mankament podczas podróży stanowić może granica węgiersko – rumuńska i związana z nią konieczność okazania dowodu tożsamości. I o ile sama kontrola rzecz jasna nie może nastręczać absolutnie żadnych problemów i ma wymiar czysto formalny o tyle już zupełnie niezrozumiały, władczy ton i aroganckie zachowanie węgierskich celników (czego na szczęście nie można powiedzieć o ich rumuńskich odpowiednikach) pozostawia wiele do życzenia i z pewnością pewien niesmak. Z drugiej jednak strony sytuacja, w której się znajdujemy przywołuje na myśl wyraźne skojarzenia z większością wszystkich kontroli naszych dokumentów przeprowadzanych regularnie przez cały przekrój wszelakich "reprezentantów służb państwowych" byłych republik sowieckich, w których to jak powszechnie wiadomo władza ma niepodważalny autorytet, a tym nieograniczone więc środki służące egzekwowaniu prawa zarówno wśród swoich obywateli jak również wszystkich przyjezdnych.
Stąd też oprócz niewątpliwej wygody przejazd pociągiem ma dla nas poniekąd też wymiar sentymentalny. Przywołuje przecież wspomnienia z odbytych podróży wgłąb rosyjskojęzycznej Azji, a wraz z nimi z nieustannym „użeraniem się” z charakterystyczną dla tej części świata (stanowiącą jednak jej esencję) biurokracją przesiąkniętą do cna arogancją i opieszałością wszelkiej rangi urzędników.
Czas jednak płynie tylko do przodu w związku z czym noc powoli ustępuje, wspomnienia niczym poranna mgła stopniowo się rozmywają, a na ich miejsce za brudnymi oknami rumuńskiego składu stopniowo zaczynają się pojawiać zarysy gór, zza których przebijają się nieśmiało pierwsze promienie wschodzącego Słońca odsłaniającego ciężkie kurtyny nocy, zza których z kolei niczym jak w teatrze pojawiają się pierwsi aktorzy rumuńskiego spektaklu, na który właśnie przyjechaliśmy.