Dughla. To osamotnione schronisko znajdujące się na morenie bocznej lodowca Khumbu. Położone na wysokości 4600m n.p.m. na rozstaju szlaków, dla większości docierających tu turystów stanowi wyłącznie przystanek na drodze do oddalonej zaledwie o trzy godziny drogi osady Lobuche będącej już dogodną bazą wypadową na trekkingowy szczyt Kala Pattar. Dla nas jednak, mimo, że docieramy tu jeszcze przed południem ze względów aklimatyzacyjnych i pewnych problemów zdrowotnych z nimi związanych Dughla jest przystankiem docelowym gdzie jak mamy nadzieję w przeciągu najbliższej doby jeśli nawet nie odpowiednio zaadoptować się do wysokości to przynajmniej zmniejszyć dolegliwości, z którymi się borykamy.
Pierwsze symptomy dotyczące niedostatecznej aklimatyzacji pojawiają się już w Pheriche. I choć spędzamy tam dwa dni, podczas których wychodzimy na aklimatyzacyjną wycieczkę w wyższe partie gór nagłe napady bezdechu w szczególności podczas snu, pulsujący ból głowy oraz pojawiające się znienacka ataki nudności skutecznie zaburzają prawidłowe funkcjonowanie organizmu. Na szczęście objawy nie przybierają na sile w związku z czym mamy podstawy sądzić, że uporanie się z nimi jest wyłącznie kwestią czasu. Stąd też postój w Dughli poświęcamy dalszej aklimatyzacji i w tym celu po zdeponowaniu plecaków w skromnym schronisku, które swoją architekturą przywołuje na myśl obiekty położone w naszych, rodzimych górach kontynuujemy marsz już bez zbędnego obciążenia na położoną na wysokości 4900m n.p.m. piętrzącą się przed nami przełęcz. Pokonanie trzystumetrowej deniwelacji zajmuje nam niespełna godzinę, co przy tej wysokości i naszym osłabieniu jest całkiem niezłym wynikiem. Radość tym większa, że przynajmniej przez tą chwilę mamy wreszcie okazję zmierzyć się z całą pielgrzymką zagranicznych turystów ciągnącą mozolnie w górę w towarzystwie przewodników i tragarzy dźwigających od samego początku trekkingu ich bagaże. I kiedy szanse się wyrównują okazuje się, że na ich tle wypadamy całkiem dobrze, wyprzedzając cała kawalkadę niczym wyścigowe samochody na autostradzie. Nakarmione ego, a także ciekawość sprawia, że nie poprzestajemy jednak na zdobyciu samej przełęczy i zamiast zejścia kontynuujemy wycieczkę przekonując samych siebie, że ma ona wyłącznie wymiar rekonesansu umożliwiający rozpoznanie się w terenie i sytuacji.
Nie jest to jednak do końca prawda. Z każdym kolejnym krokiem bowiem fascynacja górami rośnie wprost proporcjonalnie do wysokości, którą zdobywamy. Wyłaniające się przed nami siedmiotysięczniki, których wybitnymi reprezentantami są wierzchołki Nupste i Pumo Ri niczym ćmy ku światłu przyciągają nas w swym kierunku, pozbawiając przy tym całości zdrowego rozsądku. I o ile sytuacja, w której się znajdujemy nic wspólnego z górskim dramatem absolutnie nie ma, o tyle w kontekście problemów aklimatyzacyjnych pokonanie w jednym dniu zbyt dużej różnicy wysokości dolegliwości zdrowotne może tylko pogłębić i w ostatecznym rozrachunku uniemożliwić wejście na wspomniany wcześniej wierzchołek Kala Pattar, a także dotarcie do bazy pod Everestem. Szczęśliwie jednak dla nas zgodnie z przewidywaniami niemal z dokładnością szwajcarskiego zegarka tuż po trzynastej zrywa się porywisty wiatr podnoszący tumany świeżego śniegu. Potężny cios chłodu, który niespodziewanie przyjmujemy w momencie cuci, wyrywając nas ze szponów dziwnego letargu, w który nie wiadomo nawet jak i kiedy popadliśmy. Ponownie kierowani więc samozachowawczym instynktem natychmiastowo podejmujemy decyzję o powrocie. Wskutek mroźnego wiatru, który podczas zejścia nieustannie wieje nam w twarz do schroniska docieramy wychłodzeni i co gorsza pozbawieni czucia w palcach. Niestety temperatura panująca we wnętrzu budynku nie pozwala odtajać i zamiast tego wychładza nas jeszcze bardziej. Z kolei stan schroniska oraz zdecydowanie silniejszy wiatr aniżeli dotychczas powodują, że podmuchy są odczuwalne nawet w środku restauracji. Jedyną możliwością szybszego rozgrzania pozostaje więc gorąca herbata i ciepły posiłek, które zamawiamy zaraz po dotarciu na miejsce. I choć zamówienie dociera na stół ciepłe nim się za nie zabieramy niestety zupełnie stygnie. Najedzeni, choć wciąż przemarznięci wchodzimy więc do śpiworów i szykujemy się na nierówną walkę z zimnem, która w najlepszym przypadku potrwa aż do poranka, a ścisłej do momentu ponownego osiągnięcia przełęczy zasłaniającej wschodzące słońce.
Ceny:
Nocleg w Dughli 300NPR za pokój
Herbata (kubek) 80NPR
Mały czajnik herbaty imbirowej 500NPR
Chowmein z jajkiem 450NPR
Chowmein mix 500NPR
Owsianka (duża porcja) 600NPR
Zupa warzywna 350NPR