Wcześniejsza niż zwykle pobudka, wcześniejsze niż zwykle wyjście, najkrótszy jak dotąd dystans i zaledwie trzysta metrów przewyższenia do pokonania. Tak pokrótce wygląda kolejny dzień trekkingu. Tym razem jego celem jest najdalej i najwyżej wysunięta w głąb gór osada pasterska Lobuche położona na wysokości 4930m n.p.m. zaraz tuż obok leniwie pełznącego, ogromnego cielska lodowca Khumbu. I choć można by się pokusić o stwierdzenie, że Lobuche oddalone jest od Dughli zaledwie o przysłowiowy rzut kamieniem to fakt istnienia w osadzie wyłącznie czterech hotelików sprawia, że zapobiegawczo chcemy dotrzeć tam możliwie jak najszybciej i zarezerwować pokój dla siebie zanim zrobią to za nas ciągnące w górę pielgrzymki turystów z Dingboche. Ich natężenie wnioskując z naszych obserwacji przypada bowiem już na godziny przedpołudniowe, pospieszyć się więc trzeba. Oprócz tego dodatkowym jeśli nawet nie kluczowym bodźcem motywującym nas do przedwczesnego wymarszu jest przenikliwy chód panujący w pokoju podczas nocy. Wychodząc jednak z naiwnego założenia, że zimniej podczas trekkingu być już nie może, zdesperowani postanawiamy więc wstać nieco wcześniej i opuścić jak najszybciej Dughlę, która bez dwóch zdań jak dotąd bezdyskusyjnie prowadzi w konkursie o miano lokalnego bieguna zimna.
Mimo wczesnej pory na zewnątrz jest zdecydowanie cieplej choć temperatury oscylujące grubo poniżej zera w normalnych okolicznościach z pewnością nie stanowiłby powodu do zadowolenia. Tu w górach jednak jest zgoła inaczej, a do normalnych okoliczności dzieli nas, co najmniej kilka tysięcy kilometrów dlatego każdy nawet minimalny wzrost temperatury należy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach wielkiego szczęścia. A tak się akurat składa, że my je dzisiaj mamy, a przynajmniej będziemy je mieć za jakiś czas, wnioskując po przyozdobionym mieniącymi się gwiazdami niebie, które wraz z powoli wschodzącym słońcem zmienia stopniowo swoją szatę oraz kolor z granatowego na turkusowo – błękitny.
Wespół ze wznoszącym się po widnokręgu słońcem, które zdaje się lada chwila pojawić ponad linią gór również i my stopniowo zdobywamy wysokość, by podobnie jak wczoraj zaledwie po godzinie od wymarszu osiągnąć Przełęcz Thokla (4830m n.p.m.) z tą różnicą jednak, że tym razem już z całym obciążeniem, który dźwigamy na plecach. Biorąc pod uwagę wczorajsze problemy aklimatyzacyjne dzisiejszy wynik niewatpliwie zwiastuje znaczny progres wydolnościowy. Wydaje się więc zatem, że dokuczające nam dolegliwości zdrowotne ostatecznie przeszły już do historii. W przeciwieństwie do poprzedniego dnia jednak to nie my dzisiaj wyprzedzamy wolniejszych uczestników ruchu, lecz sami zostajemy niejednokrotnie mijani przez niewiarygodnie szybkich i wytrzymałych Szerpów, którzy wraz ze stadami jaków transportują sprzęt i prowiant do bazy pod Everestem. Stoły, krzesła, kanistry, butle z gazem, a nawet…części toalety to tylko niektóre elementy z długiej listy wszystkich rzeczy, które widzimy na plecach wygiętych w pałąk tragarzy albo grzbietach jaków. Wszystko to posłuży bowiem budowie wygodnego i gwarnego hotelu, w który lada moment zamieni się póki co wciąż jeszcze prowizoryczna i pusta baza pod najwyższą góra świata. To właśnie w niej zagoszczą zjeżdżający się już powoli do Nepalu zarówno z krwi i kości prawdziwi himalaiści, ale także znudzeni codziennością najbogatsi z bogatych, których najnowszym kaprysem stało się zdobycie Everestu. By jednak pomysł tych ostatnich stał się rzeczywistością oprócz horrendalnych dla przeciętnego zjadacza chleba pieniędzy, które muszą zapłacić za tą przyjemność potrzeba jeszcze drakońskiego wysiłku Szerpów, którzy przez cały czas, stojąc w głębokim cieniu przyszłych „bohaterów” poszczególnych ekspedycji najpierw wniosą niezbędny sprzęt, przygotują całą bazę, a następnie podczas przebiegu akcji będą gotować, asekurować słowem wykonywać całą czarną robotę, by wreszcie po spektakularnym sukcesie wyprawy albo zejść w z powrotem szczęśliwie w doliny albo jak pokaże już niebawem niedaleka przyszłość zginąć pod lawiną…Dlatego dzisiaj pisząc te słowa, będąc już z dala od gór w bezpiecznym zaciszu własnego domu ciężko pozostać obojętnym na wydarzenia, które rozegrały się w miejscu, w którym naszych śladów pewnie wciąż jeszcze nie zdążył całkowicie zasypać ani nowy śnieg ani też rozwiać hulający wiatr. Tym bardziej więc utożsamiam się z anonimowym tłumem Szerpów, których wówczas spotykamy na szlaku, starając się jednocześnie wyłowić z bezkształtnej masy ludzi konkretne twarze i głosy. Bo Ci Szerpowie, których mijamy już podczas zejścia z gór na trasie, idący w przeciwnym kierunku, a przede wszyskim wszyscy Ci, których uwieczniamy na zdjęciach być może stali się właśnie potencjalnymi ofiarami tej nagłej tragedii, do której scenariusz jak zwykle napisał okrutny los…A jeśli tak to nie sposób uciec od pytania czy zrobione im przypadkowo fotografie stały się niechcący ostatnim świadectwem ich istnienia oraz pracy, którą wykonywali?
Mam nadzieję, że nie, choć dobrze zachowany w mej pamięci obraz znadującego się na Przełęczy Thokla symbolicznego cmentarza Szerpów, którzy zginęli w podobnych okolicznościach w przeszłości, a także surowość i bijący chłód krajobrazu w tle zmuszają niestety do smutnych refleksji, a jednocześnie każą zapytać samego siebie czy to aby na pewno góry rządzące się okrutnymi prawami odpowiadają za śmierć wszystkich, którzy z nich nie wrócili. Bo najłatwiej przecież zapomnieć, że oprócz gór istnieje również dobrze nam znany i równie bezwzględny świat, w którym niepodzielną władzę dzierży pieniądz, który wbrew woli wielu każe robić rzeczy, których lepiej postawieni ludzie, by się w ogóle nie podjęli. Należy do nich między innymi ostatnimi czasy coraz bardziej modny, przez co bardzo dochodowy, choć ryzykowny górski biznes nie mający jednak racji bytu bez udziału ubogich Szerpów świadczących z konieczności cała gamę najbardziej katorżniczych usług w oparciu o nie do końca uczciwe i jasne umowy łączące ich z bezpośrednim zleconidawcą. Stąd też właśnie w tym miejscu pojawia się dręczące mnie od pewngo czasu pytanie: na czyje więc konto zapisać śmierć wszystkich tych, którzy z gór nie wrócili, a którzy w ich obrębie nie znaleźli się z własnej niczym nieprzymuszonej woli?
Ceny:
Nocleg (Alpine Inn Lobuche) 200NPR za pokój
Dhal bhat 700 NPR
Ryż z warzywami w curry 650NPR
Herbata (kubek) 90NPR
Herbata imbirowa (mały termos) 450NPR
Mleko na gorąco (kubek) 80NPR
Ryż gotowany 450NPR
Zupka chińska 400NPR