Lobuche według pierwotnych ustaleń stanowić ma bazę wypadową, z której zamierzamy w pierwszej kolejności zaatakować trekkingowy szczyt Kala Pattar (5545m n.p.m.), by następnego dnia, w przypadku sukcesu „górskiej akcji” spróbować dotrzeć do bazy pod Everestem będącej zasadniczym powodem naszej obecności w Nepalu. Odległości dzielące Lobuche z wyżej wymienionymi punktami są bowiem na tyle małe, by w przeciągu jednego dnia przy sprzyjającej pogodzie osiągnąć każdy z nich z osobna i wrócić na noc z powrotem do Lobuche. Pomysł wydaje się tym lepszy, że oprócz możliwości zdeponowania w schronisku większości bagażu podczas planowanych wycieczek pozbawia nas również wątpliwej przyjemności spędzenia nocy w położonej o dwieście metrów wyżej, na wysokości 5163m n.p.m. osadzie Gorak Shep założonej przed kilkudziesięciu laty przez Szwajcarów, która pierwotnie pełniła funkcję pierwszej z prawdziwego zdarzenia bazy pod najwyższą górą świata. W przeciągu kolejnych dekad baza jednak kilkakrotnie zmieniała swoje położenie, sukcesywnie przybliżając się pod sam Everest, by ostatecznie stanąć w miejscu, w którym znajduje się do dnia dzisiejszego. A gdzie dokładnie? O tym mamy nadzieję się przekonać już niebawem...
Naszą uwagę w tej chwili skupiamy jednak na zdobyciu wierzchołka Kala Pattar. I o ile góra sama w sobie nie jest specjalnie spektakularna, o tyle widok roztaczający się z jej wierzchołka zdecydowanie już tak. Kala Pattar to bowiem według opinii wielu jedno z najlepszych miejsc skąd można podziwiać masyw Everestu w całej jego okazałości w przeciwieństwie natomiast do base camp’u, z którego wierzchołek najwyższej góry świata jest zupełnie niewidoczny. Stąd też biorąc pod uwagę wszystkie aspekty przedstawionych wyżej założeń, w oparciu dodatkowo o czynnik atmosferyczny ostatecznie decydujemy się na zmianę naszego planu i kontynuowanie marszu z plecakami aż do samego Gorak Shep. Dopiero stąd w zależności od pogody albo w przeciągu jednego dnia spróbujemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zarówno zdobyć wierzchołek Kala Pattar jak i dotrzeć do bazy pod Everestem, albo też w przypadku niesprzyjającej aury lub innych nieprzewidzianych okoliczności rozdzielić jednodniową wycieczkę na dwa dni.
Jak już zostało wspomniane mimo, że różnica wysokości między Lobuche, a Gorak Shep wynosi zaledwie dwieście metrów, a szlak do najtrudniejszych z pewnością nie należy to jednak duża wysokość nad poziomem morza jest czynnikiem, który znacząco spowalnia tempo marszu. Z drugiej strony bodźcem motywującym do jak najszybszego dotarcia do celu jest informacja o nadchodzącym wielkimi krokami załamaniu pogody, którą otrzymujemy z domu po złapaniu zupełnym przypadkiem zasięgu w Lobuche. Dzisiaj jednak pogoda jest idealna i nawet największy malkontent nie mógłby się do niczego przyczepić. W związku z tym po raz kolejny podczas drogi nasz plan ulega modyfikacji i w obecnej chwili zakłada wykorzystanie do granic możliwości dobrej pogody. Stąd też zaraz po dotarciu do Gorak Shep i zdeponowaniu bagażu decydujemy się na wyjście na piętrzący się w sąsiedztwie osady wierzchołek Kala Pattar. W kontekście informacji, którą otrzymujemy ryzyko zmiany pogody w kolejnym dniu jest bowiem zbyt duże. W końcu pobyt w Gorak Shep stanowi zwieńczenie całego trekkingu, a doświadczenie widoku Everestu i samych Himalajów z bliska to główny powód naszej wyprawy.
Do Gorak Shep docieramy niestety z pewnym opóźnieniem. Mimo, że wciąż jest stosunkowo wcześnie, to pojawiające się gdzieniegdzie niepozorne jeszcze obłoki są pierwszym zwiastunem nadchodzącej zmiany pogody. Wszystkie znaki na niebie wskazują zatem, że szykuje się dobrze znany z poprzednich dni scenariusz. Przyjmując więc najbardziej prawdopodobne założenie, że jak zawsze, najpóźniej do godziny czternastej niebo całkowicie spowiją ciężkie, ołowiane chmury mamy przed sobą nie więcej niż trzy godziny stosunkowo dobrej pogody i bezpośrednio z nią związanej widoczności. Spoglądając z kolei z perspektywy Gorak Shep na kamienny wierzchołek Kala Pattar i szacując dzielący nas od niego dystans wydaje się, że czas, którym dysponujemy w zupełności wystarczy zarówno na wejście na sam szczyt jak i zejście z niego w przeciągu kilku najbliższych godzin.
I o ile w sukces „górskiej akcji” ani trochę nie powątpiewamy o tyle całe swoje obawy żywimy w stosunku do osławionego widoku „Najwyższego z Najwyższych”, który może w całości zasłonić opadająca powoli gruba kurtyna chmur zbierających się już nad wierzchołkami gór. Wychodząc jednak z założenia, że jeśli nie dziś to wcale trzymamy się więc zaimprowizowanego planu i zaczynamy mozolne podejście. Początkowo wspinaczka ścieżką prowadzącą po zorientowanym na południowy – wschód stromym zboczu pozbawionym w przeciwieństwie do sąsiednich stoków zupełnie śniegu wymaga nie lada wysiłku i stanowi gruntowny sprawdzian naszej kondycji. Odcinek ten znosimy jednak całkiem dobrze i po około pół godzinie wychodzimy na spore wypłaszczenie, z którego rozpościera się wspaniały widok na efektowne wierzchołki Pumo Ri i Nupste. Powoli odsłania się również sławna piramida Everestu, która jednak z tej perspektywy wciąż jeszcze nie może w żaden sposób konkurować z urodą wymienionych siedmiotysięczników. Po pewnym czasie ścieżka ponownie zaczyna piąć się stromo do góry, by już do samego szczytu nie dać nam ani chwili wytchnienia. Ku naszemu zaskoczeniu na szlaku jesteśmy zupełnie sami, pomijając jedną turystkę z towarzyszącym jej przewodnikiem, którą mijamy jeszcze na początku podejścia. Satysfakcja i pewna wyższość zdobywcy bijąca z jej twarzy, jakże znamienna dla wszystkich, którzy po górskim sukcesie schodzą już z góry dobitnie świadczą, że widok ze szczytu musi być rzeczywiście spektakularny. Zresztą już na tym odcinku szlaku piramida Everestu rośnie w oczach, a widok urozmaicają wyłaniające się powoli z ukrycia i jak dotąd niewidoczne inne elementy krajobrazu. Należy do nich między innymi pełznące leniwie ogromne cielsko lodowca Khumbu, który z tej perspektywy poprzecinany wzdłuż i wszerz głębokimi szczelinami przypomina połuszczoną skórę krokodyla.
Od tej chwili pogoda zaczyna się diametralnie zmieniać. Zrywa się porywisty wiatr, a wraz z nim stopniowo napływają tumany chmur w pierwszej kolejności, pokrywając w całości wierzchołek Pumo Ri. Postępująca ekspansja gęstych obłoków, których ofiarami stają się kolejno inne wierzchołki każe nam się spieszyć. I mimo, że do wierzchołka pozostaje już naprawdę niewiele i szczyt Kala Pattar zdobywamy zaledwie po kilkunastu minutach od momentu postoju wynikającego z fascynacji lodowcem Khumbu to w międzyczasie kolejną ofiarą zmieniającej się pogody staje się sama piramida Everestu. Szczęśliwie jednak góra niczym walcząca desperacko o życie ofiara brutalnej napaści dosłownie na kilka chwil ostatkiem sił wyrywa się z ucisku swojego prześladowcy. To musi wystarczyć, by spojrzeć, nasycić się widokiem, a następnie uwiecznić na zdjęciu szczyt Mount Everest, który przebijając się przez kłębowisko chmur nie jest w stanie zaprezentować się nam w całej swojej okazałości. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że na wierzchołku Kala Pattar jesteśmy zupełnie sami, co tutaj raczej się nie zdarza cały spektakl podziwiamy w samotności stąd też do Gorak Shep schodzimy w miarę usatysfakcjonowani. I mimo, że między sformułowaniami „w pełni”, a „w miarę” jest drobna różnica, wskutek której w pewnym momencie rodzi się nawet pomysł ponownego zdobycia szczytu porankiem dnia następnego ostatecznie odrzucamy ten pomysł, dochodząc do wniosku, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Tym razem więc konsekwentnie trzymamy się trzykrotnie zmodyfikowanego planu i w dniu jutrzejszym udajemy się z wizytą do bazy pod Mount Everestem…
Ceny:
Nocleg (Himalaya Gorak Shep) 300NPR za pokój, cena po negocjacji (normalnie 500NPR)
Dal bhat 600NPR
Ryż z warzywami w sosie curry 600NPR
Wrzątek (mały termos) 600NPR
Herbata (kubek) 90NPR
Mleczna herbata (kubek) 120NPR
Gotowany makaron (nudle) 400NPR