Zejście do Lobuche stanowi początek szybszego niż planujemy powrotu do Lukli. Co prawda po wycofaniu się z planu przejścia przez Przełęcz Cho La do Doliny Gokyo, jako alternatywę rozważamy jeszcze odbycie kilkudniowego trekkingu w okolicach Dingboche niemniej ostatecznie postanawiamy odrzucić ten pomysł i skrócić trekking w górach na rzecz wizyty w drugim, co do wielkości mieście Nepalu – Pokharze. Rozmiar oddalonej o dwieście kilometrów od Katmandu metropolii nie jest bynajmniej jednak argumentem przemawiającym za jej odwiedzeniem. Na naszą decyzję wpływa natomiast okazja ujrzenia z bliska dalszych ośmiotysięczników w postaci górującej nad miastem Annapurny, a także stojącego nieco na uboczu wierzchołka Dhaulagiri. Nie da się również ukryć, że sama podróż droga lądowa autobusem w azjatyckim stylu to atrakcja sama w sobie, której absolutnie nie możemy sobie odpuścić podczas żadnej z naszych dotychczasowych wizyt w Azji. Stąd też i tym razem w kontekście zaistniałych okoliczności nie wyobrażamy sobie by mogłoby być inaczej. Możliwość więc spędzenia kilku długich godzin w rozklekotanym autobusie, który w tym czasie pokonuje imponujący dystans dwustu kilometrów po szutrowo – asfaltowej drodze będącej jednocześnie główną trasą w Nepalu byłaby z pewnością całkiem niezłym nawiązaniem do długiej tradycji, którą rozpoczęliśmy przed laty.
I o ile cały, może nie nazbyt specjalnie oryginalny pomysł roztapia w nas od jakiegoś czasu mocno zmrożone pokłady optymizmu, to tyle cały entuzjazm temperuje nieco fakt posiadania wcześniej zakupionych biletów lotniczych z Lukli do Katmandu, na których widniejąca data podróży zupełnie nie pokrywa się z naszym planem. Data powrotu została przecież wybrana przez nas z myślą realizacji pełnego trekkingu, uwzględniającego przejście Przełęczy Cho La i całej Doliny Gokyo. Tym samym wiec pierwotnym terminem wylotu z Lukli jest trzeci kwietnia czyli zaledwie trzy dni przed ostatecznym odlotem z Nepalu. W chwili obecnej nieoczekiwana zmiana planu powoduje jednak, że do dyspozycji mamy niecałe dwa tygodnie w związku z czym jeśli faktycznie myślimy poważnie o podróży do Pokhary przede wszystkim należy jak najszybciej zmienić termin rezerwacji lotu na wcześniejszy, tak by sam pobyt już na miejscu miał rzeczywiście sens. By tak się stało w pierwszej kolejności musimy zatem dotrzeć przynajmniej do Namche Bazar gdzie znajduje się oddział jednego z nepalskich przewoźników lotniczych, tak się niefortunnie jednak składa, że niestety nie naszego…
Czego jednak w Europie załatwić nie sposób tutaj w Azji w większości przypadków nie stanowi problemu. Stąd też pełni nadziei na pomyślne rozwiązanie sprawy po nocy spędzonej w Lobuche rozpoczynamy błyskawiczne zejście z zamiarem dotarcia, co najmniej do Pangboche położonego mniej więcej w połowie drogi między Tengboche, a Pheriche. Ku naszemu zaskoczeniu osadę osiągamy jednak na tyle wcześnie, by podjąć decyzję o kontynuowaniu drogi. Bez większego problemu więc w tym samym dniu docieramy jeszcze do Tengboche skąd już w zasadzie bez narzucania sobie szczególnie intensywnego tempa mniej więcej w godzinach południowych dnia następnego finalnie docieramy do Namche Bazar. Odcinek, zatem, który w przeciwnym kierunku zajmuje nam pięć dni pokonujemy w drodze powrotnej w niespełna dwa.
Ponieważ jest stosunkowo wcześnie zaraz po zdeponowaniu bagażu w pierwszym napotkanym hotelu (Tibet Lodge), który de facto okazuje się jednym z lepszych, w których nocujemy podczas całego trekkingu, kierujemy się do wspomnianego wcześniej oddziału linii lotniczych. Niestety już na wstępie rozmowy z właścicielem biura ze względu na brak w zasadzie jakichkolwiek zintegrowanych systemów komputerowych dających podgląd na aktualny stan rezerwacji poszczególnych lotów zostajemy pozbawieni wszystkich złudzeń na załatwienie sprawy jeszcze w Namche Bazar. Z drugiej strony dowiadujemy się przynajmniej, że zmiana terminu rezerwacji jest zjawiskiem powszechnym i bez żadnych problemów możliwym do załatwienia, niemniej dopiero w Lukli bezpośrednio w siedzibie linii, którymi lecimy. Jedyną niedogodnością natomiast, która mogłaby potencjalnie pokrzyżować nam plany jest fakt, że mimo iż biuro w Lukli otwarte jest codziennie to wyłącznie przez…godzinę, a dokładniej rzecz ujmując miedzy czternastą, a piętnastą. Oznacza to, że namiaru czasu raczej nie mamy, o ile oczywiście chcemy załatwić ostatecznie sprawę jeszcze w dniu jutrzejszym. A ponieważ dłuższy niż konieczny pobyt w Lukli specjalnie nam się nie uśmiecha Namche Bazar opuszczamy następnego dnia skoro świt, narzucając sobie możliwie jak najszybsze tempo marszu w celu dotarcia do miasta jeszcze przed zamknięciem biura.
Zejścia z gór zazwyczaj są zdecydowanie przyjemniejsze niż podejścia pod warunkiem jednak, że nie trwają nadmiernie długo i o ile ścieżka, którą akurat podążamy nie jest nazbyt stroma. W naszym przypadku podczas zejścia do Lukli niestety żaden z wyżej wymienionych warunków nie jest spełniony, co oznacza, że ośmiogodzinny odcinek, bo tyle zajmuje nam droga, jest paradoksalnie jednym z najbardziej wyczerpujących, jeśli nawet nie najcięższym etapem całego trekkingu. Ostatecznie jednak wymęczeni docieramy do Lukli i z całym dobytkiem na plecach dosłownie kilka minut przed trzecią wbiegamy do biura, które swoim wystrojem bardziej przypomina pomieszczenie gospodarcze aniżeli odział linii przyjmujący interesantów. Zresztą na lokalnym rynku linie Simrik Airlines, którymi właśnie lecimy są stosunkowo młodym przewoźnikiem, z tego też powodu w chwili obecnej nie są jeszcze w stanie konkurować na żadnym polu z monopolistami, którzy oprócz lepszej reklamy, infrastruktury i od lat sukcesywnie budowanej „renomy” w ujęciu azjatyckim rzecz jasna, posiadają przede wszystkim znacznie potężniejszą flotę, która siłą rzeczy zabiera na swój pokład zdecydowaną większość wszystkich przyjeżdżających do Nepalu turystów. W naszej sytuacji ma to jednak wyłącznie same zalety. Wszystkie interesujące nas terminy są bowiem w zasadzie wolne. Mając więc szeroki wachlarz możliwości, na lot do Katmandu decydujemy się pierwszym możliwym lotem, a zatem już o poranku następnego dnia. Uczciwie powiedziawszy jednak w momencie kiedy opuszczamy biuro, to czy faktycznie wylecimy zgodnie z założeniem wcale nie jest dla nas aż tak oczywiste. Jak już zostało bowiem wcześniej wspomniane zintegrowane systemy rezerwacji w Nepalu są wciąż abstrakcyjnym pojęciem stąd też jedynym potwierdzeniem zmiany terminu lotu jaki otrzymujemy oprócz słownego zapewnienia i uścisku dłoni, są zupełnie nic nie przypominające gryzmoły, którymi przyozdabia nasze bilety urzędujący pracownik oddziału linii.
Parafka i ustne zapewniania to jedno, azjatyckie realia natomiast to coś zupełnie innego. Profilaktycznie więc w celu zapobiegnięcia ewentualnym problemom w dniu wylotu meldujemy się na lotnisku jeszcze przed jego otwarciem. Jak się okazuje zresztą nie my sami. Bramy wejściowe oblegają bowiem już zorganizowane grupy turystów czekające w napięciu na pierwsze loty, które ze względów pogodowych planowane są już na szóstą rano. Ostatnie samoloty natomiast o ile pogoda pozwala wylatują najpóźniej do godziny jedenastej. Im jednak odlot planowany jest na późniejszą porę tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie on odwołany. Wynika to z faktu, iż kursujące do Lukli samoloty czarterowe ze względu na swoją piórkową wagę i małe gabaryty niczym liście są bardzo podatne na silne porywy wiatru, które w późniejszych porach są w Lukli niemalże zwyczajem. Poranek natomiast to czas kiedy sytuacja pogodowa jest najbardziej stabilna. W miarę upływu czasu warunki pogodowe jednak stopniowo pogarszają się, by ostatecznie już w godzinach południowych całkowicie uniemożliwić żeglugę powietrzną.
W dniu naszego odlotu pogoda jednak jest niemal idealna. Zupełny brak wiatru, praktycznie czyste niebo stwarzają doskonałe warunki do lotu. I kiedy powoli zaczynamy wierzyć, że nasz odlot jest już wyłącznie kwestią minut, ni stad ni zowąd podchodzi do nas pracownik linii, z którym w dniu poprzednim mieliśmy przyjemność rozmowy, informując, że z powodu poważnej awarii technicznej samolotu wszystkie kursy Simrik Airlines w dniu dzisiejszym zostają odwołane. Co gorsza ze względu na fakt, iż bilety, które posiadamy nie zostały zakupione bezpośrednio w Lukli zwrot kosztów w chwili obecnej nie wchodzi zupełnie w grę i jest możliwy dopiero na lotnisku w Katmandu gdzie znajduje się główna siedziba i kasa linii. Do wyboru pozostają nam wiec tylko dwie możliwości: albo poczekać do dnia jutrzejszego z nadzieją, że usterka zostanie naprawiona, albo też kupić całkiem nowe bilety na najbliższy lot innymi liniami, które szczęśliwie posiadają akurat pojedyncze miejsca w pierwszych samolotach odlatujących tego dnia. Ponieważ perspektywa kolejnej doby strawionej w Lukli w zasadzie na niczym specjalnie nam się nie uśmiecha, a ponadto nie do końca dajemy wiarę przedstawionym nam wyjaśnieniom (koniec końców ciężko uwierzyć, że pretendująca do miana skuteczniej konkurencji dla monopolistów linia nie posiada w dyspozycji zastępczych maszyn) decydujemy się zagrać va bank i kupić nowe bilety, licząc, że w Katmandu faktycznie otrzymamy całkowity zwrot za te niewykorzystane. Nie tracąc więc ani chwili kupujemy pospiesznie wejściówki na pokład jak mamy nadzieję tym razem pełnosprawnej maszyny, w międzyczasie dostając od zajmującego się od wczoraj naszym przypadkiem urzędnika kolejną parafkę na niewykorzystanych biletach, z jednoznacznie brzmiącym przesłaniem: „full refund” po czym udajemy się w końcu do hali odlotów gdzie dosłownie po kilkunastu minutach wchodzimy na pokład grzejącego już silniki samolotu…
Ceny:
Tibet Lodge (Namche Bazar):
Nocleg 200NPR za pokój
Chowmein wegetariański 345NPR
Herbata imbirowa (mały termos) 70NPR
Herbata mleczna (kubek) 50NPR
Herbata czarna (kubek) 30NPR
Gotowany makaron 245NPR
Lukla:
Nocleg 200NPR za pokój
Dal bhat 500NPR
Herbata czarna (kubek) 50NPR
Herbata imbirowa (mały termos) 200NPR