Dwadzieścia pięć minut to przeciętny czas, który codziennie przeznaczamy na dojazdy do pracy lub szkoły. W przeciągu tych kilkunastu minut jesteśmy w stanie lokalnym środkiem transportu dotrzeć, co najwyżej z obrzeży miasta do jego centrum. Przy odrobinie szczęścia natomiast, przy założeniu jednak, że miasto nie jest ogromną metropolią i akurat ruch drogowy jest w miarę płynny istnieje szansa dotarcia nawet z jego jednego krańca na drugi.
Niespełna półgodziny lot samolotem to jednak coś zupełnie innego. W tym czasie w Nepalu jesteśmy w stanie pokonać dystans stu trzydziestu kilometrów, czyli dokładnie tyle ile dzieli Luklę z Katmandu. Odległość to jednak nie wszystko. Zaledwie po dwudziestu pięciu minutach lotu o kilometr zmniejsza się bowiem również wysokość, na której lądujemy, a wraz z nią odwrotnie proporcjonalnie temperatura, o co najmniej kilkanaście stopni w stosunku do Lukli. Skutek tych nagłych zmian jest więc taki, że dotychczas rześkie górskie powietrze w momencie zmienia się w przesiąkniętą wyziewami miasta gorącą, zawiesistą masę, która szczelnie oblepia niczym flegma nasze płuca. Dlatego też, o ile jeszcze pół godziny temu w Lukli ubrania, które mamy na sobie chroniły nas skutecznie przed porannym, pobudzającym chłodem to tutaj w Katmandu na rozgrzanej już od słońca płycie startowej lotniska stają się najprościej rzecz ujmując piątym kołem u wozu.
Do pełni szczęścia po udanym lądowaniu i odbiorze bagażu oprócz prysznica, którego wstyd się przyznać nie zażyliśmy…od momentu opuszczenia Katmandu brakuje nam już zwrotu pieniędzy za niewykorzystane bilety lotnicze. I o ile prysznic może jeszcze poczekać, w końcu nie braliśmy kąpieli od dwóch tygodni to uregulowanie rachunku z liniami absolutnie jest sprawą priorytetową. Tym samym, więc po odbiorze bagażu, nie zwracając zupełnie uwagi na bodźce zewnętrze w postaci zaczepiających nas, co krok taksówkarzy i naganiaczy hotelowych udajemy się bezpośrednio do siedziby linii Simrik Airlines. Stan biura, który zastajemy po przyjściu w momencie burzy jednak cały nas naiwny wizerunek profesjonalnej w pełni skomputeryzowanej i klimatyzowanej siedziby linii lotniczych. Panujący, bowiem dookoła trudny nawet do opisania gwar i chaos, sterty walającego się wszędzie papieru, przedpotopowe komputery w ilości nie więcej niż trzy sztuki na cały zdecydowanie większy personel, z pewnością nie są tym, czego oczekujemy. Złapani w pułapkę własnej łatwowierności nie oczekujemy również, że informacje, które otrzymujemy na lotnisku w Lukli zupełnie nie pokryją się z rzeczywistością, którą zastaniemy tu w Katmandu. Rzecz jasna nie na naszą korzyść…
Bo mimo, że całkowity zwrot gotówki owszem jest możliwy, to jednak nie przez linie, lecz wyłącznie u pośrednika, u którego zostały zakupione bilety. A jeśli nawet, oczywiście przy hipotetycznym założeniu bilety sprzedałaby sama linia to i tak ze względu na brak…kasy fiskalnej w biurze ich zwrot tu na lotnisku nie mógłby zostać zrealizowany. Według menadżera placówki, którego w wyniku napadu irytacji w trybie natychmiastowym wzywamy do siebie, za pełny obrót gotówki odpowiedzialny jest drugi oddział firmy zlokalizowany w zupełnie innej części miasta. Co więcej, by dopełnić ostatecznie czarę goryczy, co oczywiście nie jest bynajmniej winą menadżera, w którego stronę jednak w przypływie złości rzucamy gromy akurat dzień naszego przylotu przypada na sobotę, która w Nepalu stanowi dzień wolny od pracy. W konsekwencji oznacza to, że banki są zamknięte, dlatego ewentualny przelew zostałby zrealizowany nie wcześniej aniżeli w poniedziałek.
Ponieważ głową muru nie przebijamy ostatecznie odpuszczamy i udajemy się już bezpośrednio do hotelu „Karma Traveller’s Home”, w którym rozpoczęliśmy naszą przygodę z Nepalem. Oprócz satysfakcji z poprzedniej wizyty, to jednak w kontekście całego zamieszania związanego ze zwrotem należnych nam pieniędzy ponowna wizyta we wspomnianym hotelu staje się zasadniczą przyczyną jego odwiedzin. To właśnie tutaj dwa tygodnie temu, za pośrednictwem właściciela hotelu dokonujemy, bowiem zakupu biletów lotniczych, który jak to azjatyckim zwyczajem przekazuje zlecenie dalej, a ściślej rzecz ujmując firmie zajmującej się już bezpośrednio ich dystrybucją. Tym samym właściciel hotelu, a zatem jedyna osoba mająca namiary na firmę pośredniczącą jest naszą ostatnią deską ratunku. I jak się okazuje na całe nasze szczęście całkiem skuteczną…
Nic w tym świecie jednak nie jest za darmo, a filantropia od dawna jest już pojęciem zapomnianym, dlatego pięć procent całkowitej ceny biletów za naszą zgodą ląduje finalnie w kieszeni szefa hotelu. To jednak nie dużo biorąc pod uwagę fakt, że przy okazji kompleksowo załatwiamy inne sprawy, do których między innymi należy zakup biletów autobusowych do Pokhary oraz rezerwacja hotelu już na miejscu. Z pewnością niemałym ułatwieniem byłoby również zdeponowanie niepotrzebnej części bagażu w hotelu w Katmandu, co pro-aktywnie proponuje nam zresztą jego właściciel, niemniej tym razem, dmuchając na zimne decydujemy się na zabranie całego dobytku ze sobą. Chyba jeszcze nie doszliśmy całkowicie do siebie po całej "lotniczej przygodzie".
Przypadająca na dzień naszego powrotu do Katmandu sobota, a zatem jak już zostało wcześniej wspomniane dzień wolny od pracy nie pozwala na wykonanie przelewu z konta firmy pośredniczącej w transakcji na konto właściciela hotelu. Stąd też jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji jest więc zwrot sumy biletów z jego prywatnej kieszeni potrącony jednak o koszt biletów autobusowych i noclegów zarówno w hotelu w Katmandu, ale również w Pokharze, który jak wynika z rozmowy z naszym wybawcą jest również jego własnością. Oczywiście istnieje również możliwość poczekania do poniedziałku na zwrot pełnej sumy i wyjazd do Pokhary we wtorek, niemniej nie chcąc tracić czasu wybieramy pierwszy wariant, zyskując w ten sposób gwarancję zwrotu należnych nam pieniędzy.
Na wyjazd do Pokhary już następnego dnia rano jest jednak niestety za późno. Przeciągająca się sprawa zwrotu pieniędzy, a także w dalszej kolejności długo oczekiwana kąpiel, zakupy oraz na sam koniec wizyta w restauracji całkowicie wypełniają bowiem pozostały do późnego wieczora czas, którego w rezultacie nie starcza na ponowne spakowanie się i skoncentrowanie się na dalszej podróży. Swoją drogą jesteśmy również po ludzku fizycznie zmęczeni dlatego dochodzimy do wniosku, że jeden dzień odpoczynku z pewnością nam się należy. W związku z tym wyjazd do Pokhary planujemy na poniedziałek rano, niedzielę natomiast zamierzamy poświęcić na aktywny wypoczynek, na który składać się będzie między innymi dotarcie do miejsc, których nie zdążyliśmy odwiedzić podczas pierwszej wizyty w Katmandu…