Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tadżykistan. Tam gdzie Allah nie patrzy...    W stronę Chorogu...
Zwiń mapę
2015
17
sie

W stronę Chorogu...

 
Tadżykistan
Tadżykistan, Khorog
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5450 km
 
Bolesne ukłucie tuż pod kolanem błyskawicznie wyrywa mnie z letargu, w który sam nawet nie wiem kiedy wpadam podczas monotonnej jazdy samochodem po bezdrożach Tadżykistanu. Bo jak inaczej nazwać drogę, która mimo swej cieszącej się w świecie sławy w przeważającej części została pod wpływem upływających lat bezlitośnie obdarta z asfaltu, który niegdyś gładki i powabny niczym skóra dziecka lśnił w promieniach słońca. Dziś natomiast bądź zupełnie zdarty bądź też w najlepszym wypadku zaorany głębokimi szczelinami i wybojami przypomina zmęczoną przez życie twarz starca.
Stąd też niespodziewane pojawienie się, a zaraz za nim atak brzęczącego intruza wewnątrz samochodu, którym jedziemy z pewnością w normalnych warunkach nie wywołałby we mnie większego poruszenia niemniej tu pośrodku niczego, na powoli odchodzącej w niebyt drodze, w aucie szczelnie wypełnionym mieszanką kurzu i dymu papierosowego (zasługa naszego kierowcy) przypadkowa obecność i ukąszenie szerszenia, bo o nim mowa jest ostatnią rzeczą, której bym się w tym momencie spodziewał.
Znajdując się więc gdzieś na zupełnie odludnym odcinku Pamir Highway wijącej się w tej części wzdłuż Pandżu – rzeki wyznacząjacej granicę z Afganistanem, gdzie odległość do najbliższej miejscowości liczona jest w dziesiątkach kilometrów, a prędkość jazdy w najlepszym przypadku wzrasta do trzydziestu kilometrów na godzinę nagle dochodzi do mnie, że użądlenie szerszenia może być brzemienne w skutkach, tyle się przecież wokół o tym słyszy...
Sprawy nie polepsza również fakt, że nie mam pewności co do tego czy jestem uczulony na jad. Stąd też początkowe zbagatelizowanie ukąszenia i nieco nonszalanckie podejście do sprawy zmienia się stopniowo w pewien niepokój. Ale i on po czasie ewouluje i przepotwarza się się niczym larwa wypełzająca z kokona w strach wywołany powiększającą się opuchlizną w miejscu ukąszenia i zdrętwieniem nogi od kolana aż do stopy. I mimo, że nie podróżuję sam, co powinno akurat dodawać otuchy to jednak współczujący choć chyba bardziej pełen bezradności i przerażenia wzrok reszty grupy przynosi zupełnie odwrotny efekt od zamierzonego. Na skutek tego zaczynam więc czuć się nie tylko jako ofiara zainfekowana śmiertelną zarazą, dla której nie ma już ratunku, ale również jako potencjalne zagrożenie dla całej reszty obawiającej się zarażenia niebezpiecznym wirusem, którgo jestem nosicielem.
Ku mojemu i współtowarzyszy niedoli zaskoczeniu jednak nie umieram. Czyżby zatem trucizna działała z opóźnieniem, a może do głosu w końcu dochodzi po prostu zdrowy rozsądek? Zdaje się, że to drugie. Wciąż bowiem żyję, jad zatem wcale nie zabija – stwierdzam, starając się podejść do sprawy zupelnie racjonalnie jednocześnie wyrzucając z głowy wszystkie usłyszane przesądy na ten temat. I nagle wraz z uporządkowaniem myśli przychodzi niemalże natychmiastowe uzdrowienie. W nodze wraca czucie, a opuchlizna nie jest już tak duża jaką jeszcze przed chwilą wydawała się być. Okazuje się więc, że strach nie był wcale wynikiem fizycznych następstw ukąszenia lecz zupełnie odwrotnie. To obawa i lęk przed panującym wokół przeświadczeniu o niebezpieczeństwie ukąszenia szerszenia spowodowały wyolbrzmienie przeze mnie efektów ataku insekta.
Podobny schemat funkcjonuje w codziennym życiu. Analogii do zaistniałej sytuacji w kontekście obecnych zawirowań politycznych w Europie zresztą wcale daleko szukać nie trzeba. Bo to co nieznane i niezrozumiałe zwykle uważane jest za zagrażające naszej wygodzie i bezpieczeństwu. Tworzące się z kolei przy takich okazjach zazwyczaj mocno przekłamane, a nierzadko wręcz absurdalne opinie i stereotypy nie tylko wywołują niepotrzebny niepokój i skrajne emocje, ale też są doskonałym usprawiedliwieniem zwalniającym od jakiejkowiek odpowiedzialności za naszą postawę.
Pokonując zatem kolejne kilometry Pamir Highway, która w dużej części swojego biegu niemal dosłownie ociera się o „złowieszczy” Afganistan wydaje się, że zgodnie z panującą powszechnie w świecie opinią w ogóle nie powinniśmy się tu znaleźć. Lecz naprzekór temu jedziemy wciąż dalej przed siebie, obserwując przez zakurzone szyby naszego SUV’a otaczającą rzeczywistość. Okazuje się, że po drugiej stronie Pandżu dokładnie tam gdzie zaczyna się Afganistan toczące się życie jest niczym innym jak tylko biedniejszym odpowiednikiem tego, w którym uczestniczymy na naszym brzegu rzeki. Murowane domy zastępują więc glinianki, miejsce samochodów zajmują motocykle i osły, szutrowe drogi przyjmują postać udeptanych ścieżek. Brakuje natomiast poprowadzonej elektryczności, której substytutem są świeczki lub generatory. Lecz oprócz tego życie wydaje się tak samo spokojne i biegnie swoim, niczym niezmąconym rytmem.
Fakt, nie zawsze tak było. Ostatnio kilkanaście lat temu. Historia Tadżykistanu jako niepodległego państwa podobnie jak większości krajów ościennych, choć młoda jest jednak niezwykle burzliwa. Walka o władze i strefy wpływów, wszechobecna korupcja, a także w mniejszym stopniu napięcia na tle religijnym wszystko to podpisało się pod wybuchem wewnętrznego konfliktu, który swoimi mackami objął nie tylko mieszkańców tego górzystego kraju, ale również ludności mieszkającej po drugiej stronie Pandżu. I mimo, że wydaje się, ze rozejm podpisany w 1997 roku po trwającej blisko pięć lat wojnie ostatecznie rozwiązał największe kości niezgody, a eskalacje lokalnych napięć czy też próby zamachów terrorystycznych dzisiaj należą już do rzadkości to jednak sposób sprawowania władzy i uporania się z opozycja pozostawiają wiele do życzenia.
Przypominają o tym dobitnie namalowane na skałach wzdłuż drogi ostrzeżenia informujące o czekających do dziś na rozbrojenie minach oraz posterunki kontrolne, które co jakiś czas mijamy. Z kolei pamiętający jeszcze czasy wojny sowiecko – rosyjskiej wysłużony ”kałach” zawieszony na ramieniu każdego kontrolującego wnikliwie nasze dokumenty sołdata nie daje złudzeń, że siłą argumentu zwykły obywatel kraju nic tu nie jest w stanie wskurać.
Tak samo zresztą jak my. Bo choć zgodnie z zapewnieniami kierowcy podróż ma zająć nie dłużej aniżeli dwanaście godzin to w rzeczywistości trwa znacznie więcej. Zgnieździeni w aucie gdzieś na drodze lawirującej pomiędzy górami, które w dodatku powoli zaczyna spowijać mrok powoli zaczynamy odczuwać skutki podróży. Nie mając jednak żadnej alternatywy ani też argumentu siły pozstaje nam zatem nic innego jak tylko cierpliwie czekać i zdać się na łaskę i niełaskę właściciela jeep’a. Popadamy więc ponownie w letarg, z którego tym razem wybudza nas w środku nocy kierowca, obwieszczając, że właśnie dotarliśmy do Chorogu. Po osiemnastu godzinach od opuszczenia Duszanbe...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017