Chaotycznie porozrzucane po szerokiej dolinie gliniane zabudowania, pomiędzy którymi dzielące je odległości sięgają nierzadko kilku kilometrów, brak wyszczególnionego centrum, wreszcie niewyraźnie zarysowana, szara linia będąca prawdopodobnie drogą prowadzącą w stronę cywilizacji... Tak prezentuje się wieś Jawshangoz z perspektywy górskiego grzebietu, którym właśnie schodzimy.
Tędy bowiem prowadzi pasterska ścieżka łącząca Jawshangoz z Jelondy skąd zaczęliśmy trekking. I choć długość trasy nie przekracza nawet pięćdziesięciu kilometrów przejście tego odcinka zajmuje nam trzy pełne dni. Śpieszyć się jednak specjalnie nie musimy tym bardziej, że szlak prowadzi przez wspomniane wcześniej Jezioro Turumtaikul. Zatrzymujemy się tam nieco dłużej. Powodem są oczywiście walory estetyczne, ale nie tylko. W dalszym ciągu część z nas boryka się z dolegliwościami żołądkowymi, które jak się wydaje w ogóle nie zamierzają ustąpić. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w najbliższej perspektywnie czeka nas jeszcze co najmniej jeden intensywny tydzień w górach wskazane jest przynajmniej w jakimś stopniu zregenerować mocno zdemolowany przez zastępy wrogich bakterii organizm, a urokliwa sceneria jeziora niewątpliwie ku temu sprzeja.
Tematy żołądkowe przechodzą jednak na dalszy plan w momencie, w którym podczas zejścia nad jezioro zauważamy małą łódkę dryfującą po jego wodach. Z odległości kilometra wydaje się, że siedząca w niej osoba dopiero uczy się tajników żeglugi – łódka bowiem krąży nieporadnie po mieliźnie wte i wewte najwyżej kilka metrów od brzegu, tak jakby jej sternik bał się wypłynąć na głębsze wody akwenu. Wraz ze zbliżaniem się do jeziora odkrywa się przed nami jednak więcej szczegółów rzucających nowe światło na całą sytuację. Okazuje się, że oprócz osoby w łódce na brzegu znajdują się dwie dodatkowe, przenoszące wielkie metalowe bańki prostu z brzegu do zaparkowanego w pobliżu samochodu, ukrytego dotychczas za jednym z licznych pagórków. Co jest w środku, jeszcze nie mamy pojęcia niemiej ze względu na wysokość, na ktorej położone jest jezioro (ok. 4200m n.p.m.) obecność ryb w jego wodach wydaje nam się mało prawdopodobna. A jednak...
Zaraz po dotarciu na piaszczysty brzeg kierowani ciekawością pierwsi podejmujemy kontakt z obcymi ludźmi. Treba przyznać, że z dalszej odległości osobliwo ubrana trójka ludzi nie budzi do końca naszego zaufania niemiej z pewnością intryguje. Jak się okazuje po pierwszym pozdrowieniu wszelkie lody zostają przełamane. Ku naszemu zaskoczeniu nasza trójosobową grupę tworzą sympatyczni rybacy z Chorogu, którzy regularnie przyjeżdzają tu na kilkudniowy połów osmanów nagich – gatunku ryb charakterystycznych dla Azji Środkowej. Co prawda nie dorastają one może do imponujących rozmiarów niemniej są one całkiem smaczne, o ile akurat nie przechodzą tarła. Wówczas bowiem ich mięso jest trujące. Tarło jednak dobiegło już końca dlatego efekt trzydniowego połówu wypełnia w całości, co najmniej dwadzieścia wielkich beczek, które akurat rybacy pakują do samochodu. Zanim odjeżdzają zostają również coś dla nas. Trochę suszonych i dużo więcej świeżych ryb stanowi więc miłą odmianę od ubogiej diety, którą praktykujemy nieprzerwanie od momentu wyjścia w góry. I choć osmany nie smakują tak dobrze jak chociażby bajkalskie omule pieczone na ognisku w samym sercu syberyjskiej tajgi to jednak ich smak i spotkanie z rybakami dodaje kolorytu jałowej scenerii, która się wokół nas roztacza.
Porankiem następnego dnia i na nas przychodzi pora opuścić surową, acz piekną okolicę jeziora. Przy dobrych witatrach nieśmiało myślimy nawet o pokonaniu w przeciągu całego dnia pozostałej części drogi, która dzieli nas od Jawshangoz. Dobre wiatry jednak tego dnia nie wieją, w ich miejsce natomiast przychodzi burza, która najpierw oblepia nas mokrem śniegiem, by nastepnie zacząć rzucać po okolicy raz po raz potężne gromy. Nim jednak spektakularne przedstawienie przyrody zacznie się na dobre rozbijamy namioty i kryjemy się w ich wnętrzu. Opuścimy je dopiero nazajutrz w sympatycznym towarzystwie błękitu nieba i przyjemnie rozgrzewajacych po mroźnej nocy promieni słonecznych. To jednak dużo lepsze warunki do dotarcia do celu naszej wędrówki.