Stoję zziębnięty w hali dworca i odliczam nerwowo minuty do odjazdu pociągu. Lecz każda z nich dłuższy się niemiłosiernie, potęgując uczucie chłodu, którym zdążyło już przesiąknąć wnętrze budynku. Jest grubo przed świtem, środek zimy. To pora, w której mróz ścina na kość cały otaczający świat. I też czas, który niczym zamarzająca rzeka najpierw spowalnia, by następnie zupełnie przestać płynąć...
Skostniałą bryłę kilkunastu minut, które wciąż pozostają do odjazdu pociągu próbuję rozmrażać myślą o falującym nad rozgrzaną ziemią powietrzem. Zaważywszy na kontekst sytuacji to chyba jednak wizja zbyt mocno abstrakcyjna by w nią uwierzyć...
Pociąg tymczasem przebija się przez ciemną kurtynę nocy i wjeżdża na peron. Wchodzę do środka i po chwili odjeżdżam, zostawiając za sobą dom, codzienność i związane z nią problemy, ale też wygody. Najważniejsze jednak, że zostawiam za sobą przenikliwe zimno, które nie jest w stanie przebić się przez grube ściany pociągu. Zajmuję swoje miejsce i czuję jak ciepło zaczyna rozchodzić się w przedziale delikatnie muskając moje przemarznięte ciało, a krew w żyłach zaczyna coraz szybciej pulsować, tak jak gdyby chciała dogonić rozpędzający się z każdą sekundą pociąg. Delektując się tą chwilą zapominam o wewnętrznym niepokoju związanym z opuszczeniem bezpiecznego świata, w którym na co dzień się obracam. Zabawne jak niewiele trzeba by życiowe priorytety uległy całkowitej zmianie. Wystarczy bowiem tylko jeden trywialny bodziec, krótkotrwały dyskomfort – słowem tak niewiele by życiowe aspiracje zostały drastycznie okrojone wyłącznie do zaspokojenia instynktownych potrzeb.
Niezrealizowane ambicje bolą, a problemy stresują. Pęd życia jednak w cudowny sposób prędziej czy później wywiewa to wszystko z pamięci. Z kolei obracająca się w kółko zawsze tak samo karuzela codzienności choć monotonna stwarza poczucie bezpieczeństwa, o którego istnieniu zwykle przypominam sobie dopiero stojąc na peronie i czekając na pociąg w nieznane. Tu gdzie żyję każdego dnia poruszam się bowiem w przewidywalnych schematach i utartych konwenansach, tam natomiast dokąd jadę króluje już tylko niepewność każdej kolejej chwili. Dlatego wcale niełatwym jest spakować plecak tak by był wolny od brzemienia porzucanej codzienności. I choć jej ciężar dość mocno ciąży zarzucam go na siebie i wysiadam z pociągu, licząc, że zbędny balast zrzucę niebawem gdzieś po drodze.