Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Argentyna/Chile. Oczy słonej góry...    Nad oceanem...
Zwiń mapę
2017
13
sty

Nad oceanem...

 
Chile
Chile, Caldera
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14847 km
 
Podróż do Copiapo było posunięciem zaplanowanym jeszcze na długo przed wyjazdem na wyprawę. Na tym jednak mój plan się kończył. Dalej istniała już tylko wielka niewiadoma choć jej rozmiary zamykały się na szczęście już tylko w granicach Chile. Po dotarciu do Copiapo wciąż więc pozostawało mi do zagospodarowania dziewięć wolnych dni zanim na dobre miałem opuścić Amerykę Południową. Do Santiago – ostatniego przystanku podczas tej wyprawy w tej chwili dzieliło mnie jednak ponad tysiąc kilometrów. Ponieważ do stolicy zamierzałem dotrzeć przynajmniej na dwa dni przed odlotem do dyspozycji zostawał tak naprawdę tylko pełny tydzień. Z jednej strony to dość dużo, z drugiej natomiast w kraju, w którym jest tak wiele do zobaczenia w zasadzie nic. Wychodząc więc z założenia, że w przeciągu tych kilku dni i tak zbyt wiele nie zobaczę postanowiłem ostatecznie pojechać nad ocean i oddać się słodkiemu lenistwu. Po prawdzie byłem też po prostu fizycznie zmęczony i nie bardzo mi się chciało tracić resztki sił na męczące podróżowanie po kraju. Poza tym coraz silniej do głosu dochodziła przygnębiająca myśl o nieuchronnym powrocie do skutej mrozem Europy. Tym bardziej więc ciągnęło mnie nad błękitny ocean i plażę – symbol beztroskich wakacji, które w Chile właśnie miały się zacząć. Skorzystałem więc z okazji i nie wahając się długo wsiadłem do autobusu, by pojechać do oddalonej o zaledwie godzinę drogi od Copiapo miejscowości Caldera.
Mało jest chyba miejsc na Ziemi, w których wyraźnie widać zawziętą walkę dwóch przeciwstawnych ze sobą żywiołów. Jednym z nich jest bez wątpienia Caldera gdzie w jej okolicy woda od zarania dziejów toczy zażarty bój z ogniem. Tu tutaj zaczyna się bowiem ciągnący się przez setki kilometrów na północ front, który utworzyły z jednej strony zimne wody Pacyfiku, z drugiej zaś rozgrzane do czerwoności piaski Atacamy. I o ile walka dotyczy tylko dwie skłócone ze sobą strony to jak zwykle przez nikogo nieproszony musiał wepchnąć się pomiędzy nie człowiek, by pod koniec dziewiętnastego wieku, wykorzystując okazję wybudować tu osadę o nazwie Caldera. Bliskość już wtedy dobrze prosperującego miasta Copiapo na tyle głęboko uzasadniała jednak słuszność takiego zachowania, że nie wymagała nawet pytania zwaśnionych stron o zgodę na budowę. Znajdujący się na wyciągnięcie ręki od Copiapo ocean ułatwiał bowiem wywóz wydobywanych na wielką skalę w pobliskich kopalniach drogocennych surowców poza granice kraju oraz nawet całego kontynentu. Takiej okazji nie można było zmarnować. Bez skrupułów wybudowano więc na brzegach Pacyfiku ogromny port, a następnie pierwszą w Chile drogę kolejową, która połączyła Calderę z Copiapo. Wszystko zatem zmierzało w stronę dynamicznego rozwoju osady, która z czasem zaczęła cieszyć się mianem znanej w Chile miejscowości, a sam port zyskał status jednego z najważniejszych w całym kraju. Do Caldery szybko więc zaczęła spływać ludność, która uwierzyła w rysującą się coraz wyraźniej wizję świetlanej przyszłości osady. Lecz los miejscowości był od dawna przesądzony. Bo najwyraźniej już wszyscy zdążyli zapomnieć, że dając istnieje Calderze człowiek popełnił kolejny raz grzech pychy, nie pytając nawet o zdanie głównych zainteresowanych: oceanu i pustyni. Żywioły jednak nie zapomniały… Przyszedł bowiem 1862 rok. Wtedy po raz pierwszy fale tsunami uderzyły w Calderę. To było pierwsze ostrzeżenie z klarownym przesłaniem: człowiek był tu po prostu niemile widziany. Drugie przyszło w 1877 roku. Trzeciego już nie było...
Było natomiast katastrofalne w skutkach uderzenie. Woda i ziemia na chwilę zjednoczyły się i stanęły 11 listopada 1922 roku ramię w ramię do walki. Najpierw przyszło potężne trzęsienie Ziemi (8,5 stopnia w skali Richtera), a zaraz za nim ogromne fale tsunami, które dopełniły dzieła i zmiotły Calderę z powierzchni wkraczającej do Pacyfiku Atacamy. Cudowny sen uczynienia z Caldery miasta z rozmachem utonął więc na zawsze w odmętach wód oceanu i piasku pustyni.
Od tego momentu w Calderze zapanował względny spokój. Miasteczko stopniowo pozbawiając się resztek wybujałych ambicji postawiło na coś bardziej skromnego – turystykę. Kierunek okazał się trafny i Caldera zaczęła stopniowo zyskiwać coraz większe uznanie wśród urlopowiczów, by finalnie urosnąć do rangi jednego z najpopularniejszych kurortów w Chile. Lecz przechadzając się podczas mojego trzydniowego pobytu po pogrążonym w głębokim letargu miasteczku nie dostrzegam w ogóle tego czym Caldera urzekła całą rzeszę Chilijczyków. Ciężko tu bowiem znaleźć malownicze panoramy i piaszczyste plaże tak samo zresztą jak smażalnie ryb – niegdyś kwintesencję chociażby bałtyckich kurortów. Miłośnika rozrywek nie porwie z kolei rwący strumień lejącego się alkoholu w roztańczonych do białego rana barach i restauracjach. Taki bowiem tu nie płynie. W jego miejscu cieknie natomiast zaledwie widoczna strużka.
W Calderze jestem jednak tuż przed sezonem dlatego choć dzisiaj nic jeszcze na to nie wskazuje to jestem jednak przekonany, że niebawem zamieni się ona w mekkę urlopowiczów. Pewnie dopiero wtedy nad miasteczkiem zawiśnie kusząca woń smażonych ryb oraz innych dań z owocami morze w roli głównej, a ono same roztańczone nie będzie kłaść się spać wcześniej niż przed wschodem słońca. Niezależnie jednak od tego żadna ilość rozłożystych parasoli, które jak grzyby po deszczu rozwiną się w najbliższym czasie nie zasłoni postindustrialnego krajobrazu, który mocno szpeci całą zatokę, nad którą przycupnęła niegdyś Caldera. Brutalnie rozbebeszone i porzucone wokół niej wzgórza, a na nich przerdzewiały taśmociąg służący swego czasu zapewne do załadunku surowców w otoczeniu przybrudzonych piasków Atakamy wchodzących bezpośrednio do oceanu wywiera dość ponure wrażenie, którego nie jest w stanie przyćmić beztroska zabawa do białego rana ani też unoszący się w powietrzu zapach wakacyjnych dań. Lecz jeśli do Caldery każdego roku ciągną tłumy ludzi to najwyraźniej estetyczny aspekt tylko mi przeszkadza. I choć można z tym żyć, szukając ciekawszych zakątków podczas spacerów wzdłuż wybrzeża oceanu poza Calderą ostatecznie decyduję się na wcześniejszy powrót do Santiago de Chile.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017