Terskol wita nas wymarzoną pogodą. Błękit nieba wspaniale kontrastuje z bielą okolicznych szczytów. Ich strome stoki rzucają orzeźwiający cień na całą dolinę, w której położony jest kurort. Choć nowy dzień zaczął się już na dobre, rozglądając się wokół wydaje się, że miejscowość pogrążona jest wciąż w głębokim śnie. Przyznam, że nie tego się spodziewałem. Terskol bowiem aż do dla mnie teraz jawił się jako miejsce tętniące życiem, w którego głównym elementem krajobrazu będą stanowić gwarne grupy turystów i alpinistów z całego świata wałęsające się po centrum albo od jednego do drugiego kramiku z pamiątkami albo też z jednego baru do drugiego niezależnie od pory dnia i nocy. Innymi słowy w moim wyobrażeniu miasteczko miało być rosyjską wersją nepalskiej Lukli, w której język rosyjski miał przeplatać się ze wszelakimi językami świata tak samo jak zapach rosyjskiej kuchni z wonią światowych, kulinarnych specjalności lub przynajmniej typowych, zachodnich fast food’ów. Tymczasem jest zupełnie na odwrót. Chodniki świecą pustkami. Budek z pamiątkami ni w ząb. Z kolei po zupełnie nowej drodze przecianającej kurort, której powierzchnia gładka jak tafla wody z powodzeniem mógłaby konkurować ze standardami zachodnioeuropejskich autostrad zamiast przejeżdzających samochodów ospale przechadzają się tylko tu i tam... krowy – w zasadzie jedyny dowód, że miasteczka nie dopadła żadna epidemia z rodzaju tych śmiertelnych. No może z wyjątkiem gąbczastej encefalopatii bydła znajej powszechnie pod nazwą choroba szalonych krów...
Tak samo jak żadnych mieszkańców ani też turystów nie uświadczamy również żadnych śladów klęski żywiołowej, z którą jeszcze kilka dni temu borykała się cała dolina. Zupełnie tak jakby wszystko to o czym informowały media wcale się tutaj nie wydarzyło. A jednak. Ślady zniszczeń istnieją z tym, że odkrywamy je dopiero podczas powrotu, obserwując z okna marszrutki, którą wracamy do Nalczyka zerwane mosty i porzucone przez rzekę w dolnej części doliny wyrwane z korzeniami dorodne drzewa.
Wszechobecna pustka nie dotyczy tylko ulicy, ale gości również w hotelach. Dzięki temu jednak znalezienie noclegu nie stanowi żadnego problemu i już po kilkunastu minutach od przyjazdu lokujemy się w całkiem wygodnym pensjonacie o znamiennej nazwie Elbrusia. Tak samo szybko jak dach nad głową udaje nam się załatwić rejestrację. W tym aspekcie jednak z pomocną ręką przychodzi recepcjonistka pensjonatu, która zwinnie radzi sobie ze skomplikowanym formularzem meldunkowym. Wypełniony dokument następnie zanosimy na pocztę, która z powodzeniem pełni również funkcję sklepu ogólnospożywczego. Jak się zresztą niebawem okaże podobne hybrydy w Terskolu nie są niczym nadzwyczajnym. Apteka żyje bowiem w pełnej symbiozie ze sklepem turystycznym. W sklepie z warzywami natomiast wcale nie trudno znaleźć butlę z gazem, a w hotelu bank, choć akurat w tym przypadku można by się doszukać pewnej logiki.
Tak czy inaczej wszystko czego potrzebujemy mamy pod ręką stąd też zanim słońce osiąga swoje dzisiejsze apogeum wszystkie sprawy formalne i zakupy mamy już za sobą. Możemy więc skoncentrować się wreszcie na odpoczynku i odsypaniu nieprzespanej nocy. Już jutro bowiem wyruszamy w góry...