Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tryptyk Kaukaski 2017    Elbrus cz.1
Zwiń mapę
2017
15
wrz

Elbrus cz.1

 
Rosja
Rosja, Elbrus
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2638 km
 
O wejściu na Elbrus zdawać by się mogło napisano do tej pory na tyle dużo, by góra nie powinna stanowić już dla nikogo żadnej niewiadomej. Lecz pomimo faktu, iż szczegółowe opisy w najróżniejszych językach świata odsłaniają właściwie wszystkie potencjalne pułapki czyhające na nas podczas wspinaczki na szczyt to jednak nie każdy na Elbrus wchodzi, a czasem niestety zdarza się i tak, że nie każdy z niego schodzi...
Powszechnie paująca bowiem opinia góry prostej technicznie bardzo łatwo może zasłonić grubą kurtyną instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek każdemu pretendującemu do miana zdobywcy szczytu niezależnie od jego stopnia wtajemniczenia w tajniki wspinaczki. I coś w tym jest, bo spoglądając na cały masyw góry w całości skąpany w promieniach słońca łapię się na tym iż ciężko mi sobie wyobrazić, by ten olbrzym o łagodnym rysach i usposobieniu miał swoje drugie zgoła odmienne oblicze. A przecież bazując na statystykach wypadków, których tu nie brakuje, opowieściach z pierwszej ręki czy też chociażby świeżych wydarzeniach sprzed zaledwie kilku tygodni kiedy to na stokach góry zginęła trójka rodaków wcale nie trudno dojść do wniosku, że tak właśnie jest, a destrukcyjna strona góry ukazuje się najczęściej podczas ataku szczytowego. Stąd też zaraz po przenikliwym klaksonie, który dochodzi z parkingu przez otwarte okno do naszego pokoju przerywam swoje dywagacje, zakładam w pośpiechu plecak, a schodząc po schodach obiecuję sobie po cichu, że nie będę na stokach Elbrusu specjalnie szarżować.
Zgodnie z ustaleniami kierowca podjeżdza pod nasz hotel o siódmej rano. Po kilku kursach, które podczas tej wyprawy już odbyliśmy wprawnie pakujemy plecaki do samochodu, po czym wsiadamy i udajemy się do oddalonej zaledwie o trzy kilometry od Terskolu miejscowości Azau. Tutaj, wysiadając z samochodu opuszczamy ostatecznie naszą strefę komfortu. Poniekąd na własne życzenie. Przeważająca większość wszystkich aspirantów do zdobycia szczytu ułatwia sobie bowiem zadanie, wjeżdzając wygodnie kolejką linową aż na wysokość 3750 metrów. My natomiast, potrosze zwolennicy uczciwej formy zdobywania góry od zupelnych jej podstaw, a potrosze po prostu chcąc rozprostować kości i profilaktycznie przygotować ciało do wzmożonego wysiłku w przeciągu najbliższych dni postanawiamy wchodzić na własnych nogach nawet pomimo faktu, iż Azau położone jest zaledwie na wysokości 2450 metrów. Przedsięwzięcie dość karkołomne, biorąc pod uwagę ciężar naszych plecaków, monotonię samej drogi oraz nadchodzący wielkimi krokami upał, który jak mamy nadzieję z każdym pokonanym metrem do góry będzie stopniowo malał na sile.
Szutrowa droga zataczająca meandry pomiędzy słupami kolejki zaczyna się ostrym podejściem, które w zasadzie kończy się dopiero na pierwszej stacji przesiadkowej Stary Krugozor położonej na wysokości około 2900 metrów. Miejsce to oficjalnie stanowi bramę do górskiego świata. Odtąd bowiem kolorowe łąki towarzyszące nam podczas podejścia zaczynają powoli blaknąć, a dorodne lasy, które zostawiamy w Azau nagle zamieniają się w ogromną, zieloną plamę rozlewającą się daleko po dolinie. Przed nami natomiast zaczyna się jałowy krajobraz, w którym główną rolę odgrywają skały, żwir, a wyżej śnieg i lód. Za naszymi plecami z kolei odsłaniają się pomału postrzępione wierzchołki Kaukazu z dominującą na pierwszym planie sławną Uszbą nie mniej wybitnym Donguz-Orun.
Po krótkiej przerwie z powrotem zakładamy plecaki i idziemy dalej, a raczej wyżej. Droga bowiem nie zamierza nam odpuścić i pnie się stromo do góry aż do kolejnej stacji kolejki o nazwie Mir. Spoglądając z oddali na jej mocno zardzewiały budynek o dość futurystycznym kształcie, zza którego wyłania się ogromna kopuła Elbrusu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że daleko w dole pozostawiłem nie tylko zielone lasy i cywilizację, ale wydaje się również, że całą Ziemię. Muszę przyznać, że widok wywiera na mnie silne wrażenie. Tym silniejsze, iż w międzyczasie mijam zżarty przez rdzę wrak czołgu, którego w kontekście moich skojarzeń wcale nie trudno wkomponować do otaczającego mnie krajobrazu jako symbolu nieproszonej i mocno rozczeniowej ekspansji człowieka na dziewicze rejony i jego próby stłamszenia sił przyrody jak to zresztą w tej części świata w pewnym okresie historii stało się zwyczajem...
I choć kolejka cały czas głośno warkocze i z regularnością szwajcarskiego zegarka mijają mnie cienie zawieszonych w górze wagoników przewożących w ich wewnątrzach zgniecionych niczym sardynki w puszce turystów to jednak dość mocno wyeksponowany, industrialny akcent tutejszej scenerii sprawia, że czuję dość silne wyobcowanie. Uczucie dodatkowo spotęgowane jednym, drugim, o zgrozo i trzecim wysypiskiem złomu i przerośniętym buldożerem, który wgryzając się akurat swoimi kłami w drogę, którą kroczę warczy ostrzegawczo jakby na mnie, dając jasno do zrozumienia, że nie jestem tu mile widziany. I na sam koniec rozklekotany Ził, który mijając mnie zostawia za sobą chmurę czarnego dymu przesłaniającą w momencie cały romantyzm górskiej wyprawy... Lecz mimo to idziemy konsekwentnie przed siebie. Niczym niezmącony błękit nieba i krystalicznie czysta, biała czapa Elbrusu, która wyrasta przed nami dają bowiem nadzieję, że wyżej musi być już dużo lepiej!!!
W końcu po kilku godzinach mozolnego podejścia osiągamy kolejną stację kolejki położoną na wysokości około 3350 metrów. W tym miejscu należy wspomnieć, że do stacji Mir, bo o niej mowa, z Azau poprowadzone są równolegle dwie linie kolejki. Pierwsza z nich stara – wybudowana jeszcze w 1976 roku, po której kursują relikty dawnej epoki – wysłużone, czerwone wagoniki do złudzenia przypominajace te, które niegdyś woziły turystów na Kasprowy Wierch oraz druga – nowczesna, wybudowana w 2009 roku. Co ciekawe jednak dwa lata po otwarciu doszło do poważnego wypadku nowej linii, wskutek którego 30 z 45 wagoników spadło na ziemię. Na szczęście nikomu nic się nie stało poza zagadkową śmiercią trójki rosyjskich turystów, której okoliczności jednak do dzisiaj nie są wyjaśnione. Istnieje, co prawda kilka hipotez lecz ciężko stwierdzić, która z nich jest najbliższa prawdy. Jak było pewnie tego nie da się już ustalić niemnij jednak obecnie najgłośniej mówi się o zamachu terrorystycznym i związanym z tym podłożeniem ładunku wybuchowego pod jeden ze słupów kolejki.
Niezależnie od przyczyny wypadku wygląda na to, że rany już dawno zdążyły się zagoić, a kondycja całej inwestycji ma się na tyle dobrze, by zakres jej działalności wydłużyć aż do wysokości 3800 metrów gdzie obecnie znajduje się stacja końcowa kolejki – Garabashi. Dzisiaj jest ona jednak zamknięta tak samo zresztą jak wyciąg krzesłkowy, który łączy Mir ze słynnymi „beczkami” (stare pojemniki na paliwo, które zostały przystosowane do zamieszkania), do których dzisiaj chcemy dotrzeć.
Fakt niedziałającej kolejki i tak nie ma to dla nas większego znaczenia. Oprócz stacji w Azau na żadnej ze stacji przesiadkowych nie ma bowiem kas, co wyklucza kupno biletów na przejazd. Jeśli więc ich nie nabyliśmy z wyprzedzeniem na dole, nie możemy już tego zrobić u góry, co tym samym unimożliwia wejście do kolejki na jakimkolwiek z jej odcinków poza stacją początkową (sic!). Dotyczy to nie tylko kierunku do góry, ale również w dół o czym boleśnie mamy przekonać się tydzień później podczas zejścia. Wówczas okaże się jednak, że na szczęście powyższe regulacje dotyczą tylko nowej linii. Stara natomiast rządzi się wciąż zupełnie innymi prawami...
Cel dzisiejszego dnia – osławione „beczki” jest już prawie na wyciągnięcie ręki. Tak przynajmniej nam się wydaje, porównując drogę, którą dotychczas pokonaliśmy, z tą która jeszcze przed nami. Poza tym jest wciąż stosunkowo wcześnie. Czasu mamy więc pod dostatkiem dlatego postanawiamy jeszcze chwilę wykorzystać go na odpoczynek tym bardziej, że delikatnie muskające policzki promienie słoneczne zwyczajnie w świecie rozleniwiają. Na tyle skutecznie, by rozważyć... dwa inne warianty dotarcia do beczek wykluczające zupełnie użycie własnych nóg. Pierwszy z nich – nieśmiertelny Ził z wypełnioną po brzegi turystami paką odjeżdza tuż przed naszych nosem. Ten wariant więc odpada. Druga możliwość pojawia się natomiast dość niespodziewanie. Do tej pory wspomniany wcześniej nieczynny wyciąg krzesełkowy, którego stacją końcową stanowią właśnie beczki ni stąd ni zowąd zmartwychwstaje i zaczyna pracować. Sądząc po reakcji w naszym szeregach nie mam złudzeń w jaki sposób ostatni etap drogi pokona reszta grupy. Ja natomiast postanawiam przejażdzkę wyciągiem zostawić sobie dopiero na zejście, oszczędzając sobie tym samym niepotrzebnych nerwów, które być może przydadzą się wyżej. Zakładam więc plecak i kontynuję dalsze podejście, by po niespełna godzinie spotkać się z wygrzewającą się już w słońcu resztą grupy. W komplecie docieramy więc do celu...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017