Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tryptyk Kaukaski 2017    Elbrus cz.2
Zwiń mapę
2017
16
wrz

Elbrus cz.2

 
Rosja
Rosja, Elbruz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2638 km
 
Poranek następnego dnia wita nas wspaniałą pogodą. Zupełnie tak jak gdyby nie chciał być o nic gorszy od wczorajszego wieczora, podczas którego pełna tarcza słońca, krocząc po swej pozornej drodze po widnokręgu kłania nam się w pas na tle czystego nieba, by ostatecznie zajść za zachodnią kopułę Elbrusa, zostawiając za sobą na tyle wysoką temperaturę, by nie mogła jej wychłodzić nawet nadchodząca noc. W takich okolicznościach rezygnujemy więc z pierwotnego planu noclegu w Beczkach na rzecz namiotów, które rozbijamy w ukryciu skał i góry... śmieci. Choć najbliższa sceneria być może specjalnie nie grzeszy estetyką to jednak wspaniały widok, który się stąd roztacza na skąpaną w promieniach zachodzącego słońca Uszbę zdecydowanie rekompensuje wszystkie niedogodności najbliższego otoczenia.
W dalszą drogę wychodzimy bardzo wcześnie. Dzisiejszym celem jest położone zaledwie 400 metrów wyżej miejsce określane powszechnie mianem Priut bądź bardziej precyzyjnie Priut 11. Jego nazwa pochodzi od grupy jedenastu geologów, którzy niegdyś zbudowali tutaj prowizoryczny budynek, który służył im jako schronienie podczas prowadzenia badań nad Elbrusem. Z czasem tymczasowy schron przekształcił się w poteżne, dwupiętrowe schronisko, które ze względu na fakt, iż było najwyżej położonym obiektem tego typu na świecie stało się chlubą całego ZSRR. Od dawna schroniska jednak już tutaj nie ma. Spłonęło w wyniku pożaru i dzisiaj jedynym, namacalnym śladem jego istnienia są zgliszcza i ruiny. Niezależnie jednak od tego wydarzenia popyt turystyczny z każdym rokiem rósł. Zamiast więc odbudować schronisko w odpowiedzi na zwiększające się zainteresowanie turystów o miejsca noclegowe przetransportowano tutaj beczki po paliwie oraz kontenery, które tak samo jak niżej z powodzeniem zostały zaadoptowane do pełnienia funkcji noclegowej. Tytułem uzupełenia warto w tym miejscu jeszcze nadmienić, iż Elbrus jest wygasłym wulkanem, co tłumaczy zainteresowanie i obecność geologów w tym miejscu. I choć ostatnia aktywność wulkanu miała miejsce około roku 50 n.e. to jednak w okolicach skał Pastuchowa do dzisiaj notuje się wyziewy siarki, których charakterystyczną wonią unoszącą się w powietrzu będziemy mieli zresztą okazję inhalować już niebawem.
Choć droga do Priutu jest niewątpliwie krótsza i zdecydowanie mniej nachylona aniżeli wczorajszy odcinek to dzisiaj idzie nam się dużo gorzej. Swoje robi oczywiście wzrastająca wysokość niemniej jednak jeszcze więcej przeziębienie, które w pełnej krasie ujawnia się podczas dzisiejszego podejścia, siejąc spustoszenie w naszych szeregach. Naprzekór temu dochodzimy do celu stosunkowo wcześnie. Droga w większości prowadzi już po lodowcu, a ostatni dość mocno eksponowany odcinek wymaga założenia raków. I o ile pod górę ma to wymiar bardziej profilaktyczy to w odwrotnym kierunku zdecydowanie wymuszony sytuacją. Wszyscy ci, którzy ich nie zakładają mają bez wyjątku spore problemy z utrzymaniem równowagi, co jakiś czas boleśnie upadając.
Z upływem czasu na stoku zaczyna robić się tłoczno. Co jakieś czas mijają nas warkoczące ratraki albo wwożąc grupy „niedzielnych turystów” na sesję zdjęciową pt. „Ja w różnych wariantach z górą w tle” albo też zwożąc tych, którzy tego dnia atakowali szczyt. Nateżenie ruchu sprawia, iż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na stokach Elbrusu obecnie przebywa dużo więcej ludzi aniżeli w samym Terskolu i Azau razem wziętych. Nie ma jednak, co się dziwić. Aura przecież od kliku dni dopisuje. Na kolejny tego typu okres z taaaką pogodą z dużą dozą prawdopodobieństwa trzeba będzie poczekać do następnego lata. Nie od dzisiaj w końcu wiadomo, że Elbrus często jest kapryśny...
Biorąc pod uwagę nasilające się problemy zdrowotne przeważającej części trzyosobowej załogi postanawiamy ostatecznie zmienić plany i zamiast w namiotach kolejne noce profilaktycznie spędzić w jednym ze schronów w Priucie. Nim jednak zdążymy na cokolwiek się zdecydować z szerokiego spektrum możliwości jak to zwykle w tych stronach bywa zostajemy w tej kwestii uprzedzeni. Wybór pada na nas. Na swój celownik namierza nas bowiem właściciel naprędce skleconego przybytku o wymownej nazwie „Chram”. Z racji faktu, iż bardzo szybko udaje nam się dojść z nim do obustronnego porozumienia finasowego przybytek staje się w ten sposób naszym schronieniem podczas kolejnych dni pobytu.
W związku z niespodziewanymi komplikacjami dalszy plan działania stoi niestety pod dużym znakiem zapytania. Zamiast aklimatyzacji priorytetem staje więc jak najszybsze wyleczenie przeziębienia. Stąd też zainfekowana część grupy zostaje na miejscu, a jedyny zdrowy (ja) zaraz po zalokowaniu się w pokoju przepakowuje plecaki i w ramach rekonensansu i jednocześnie dalszej aklimatyzacji kontynuuje podejście. Drogę przez cały czas wyznacza wyraźny ślad ratraków, które mielą na wiór śnieg swoimi płozami. Niestabilne, sypkie podłoże sprawia, że podejście jest niewygodnie przypominające do złudzenia spacer na boso po piaszczystej plaży. Co gorsza trasę z każdej strony ograniczają wartkie strugi spływajacej wody, która topi się przy obecnej pogodzie w zatrważającym tempie. Wybór drogi staje się przez to mocno zawężony. Niezależnie od tego dość szybko osiągam początek Skał Pastuchowa, które zaczynają się mniej więcej na wysokości 4400 metrów.
Skałami Pastuchowa określa się skalną grzędę ciągnącą się aż do wysokości 4860 metrów. To właśnie wzdłuż niej poprowadzona jest bezpieczna droga omijająca szczeliny przecinające pobliski lodowiec. Nazwę dla tej, charakterystycznej dla Elbrusu formy geomorfologicznej nadano na pamiątkę zasłużonego topografa Andreja Pastuchowa, który podczas jedej z serii prób zdobycia wierzchołka został zmuszony ze względu na warunki atmosferyczne w ich górnej części nocować.
Dolna granicy Skał Pastuchowa wyznacza koniec mojej dzisiejszej wycieczki. Choć pogoda i samopoczucie kuszą, by iść dalej dalszą eksplorację okolicy zostawiam sobie na kolejny dzień, którą jednak jak mam nadzieję odbędziemy już w komplecie. Lecz po powrocie do „Chramu” od razu staje się dla mnie jasne, że będzie zupełnie inaczej. Zdrowotny stan u jednego z członków naszej załogi pogłębia się na tyle, by o jakimkolwiek wyjściu nawet z ciepłego śpiwora w przeciągu kilkunastu godzin nie ma mowy. Na szczęście warunki w budynku choć spartańskie są i tak nieporównywalnie lepsze niż w namiocie. Suchy śpiwór zamiast wilgotnego, co prawda niewiele, ale jednak wyższa temperatura w pokoju aniżeli w targanym wiatrem namiocie i w końcu stały dostęp do kuchni i wrzątku. Wszystko to robi różnicę. Na tyle dużą, by po aplikacji slusznej dawki medykamentów położyć się spać z nieśmiałą nadzieją, że być może już jutro będzie lepiej...
I jest. Choć nie tak, jakbyśmy wszyscy tego chcieli. Poprawa samopoczucia, co prawda cieszy niemniej nie jest na tyle wyraźna, by wychodzić wysoko w góry. Stąd też z ciężkim sercem stwierdzamy, że w kontekście naszych dalszych planów mimo wszystko nie warto ryzykować rowoju przewlekłej choroby wykluczającej naszego pacjenta z tej, a także dalszej części całej wyprawy. W tej sytuacji więc dzisiaj będziemy się aklimatyzować tylko we dwoję.
A szkoda, bo zapowiada się ponownie słoneczny, ciepły słowem idealny dzień na wyjście w góry. Nie tracąc więc ani chwili staramy się wyjść jak najwcześniej. Śnieg choć muskany już od jakiegoś czasu promieniami coraz śmielej pnącego się wzwyż słońca po nocy jest zmarznięty wciąż na tyle, że jeszcze trochę czasu upłynie zanim odtaje i zacznie się topić, tworząc ponownie wartkie strumienie żłobiące głębokie koryta przecinające trasę, którą wyznaczyły ratraki. Póki co jest ona więc stosunkowo wygodna tylko gdzieniegdzie na nieznacznych spiętrzeniach pojawiają się pola czystego lódu, które są jednak na tyle małe, że można je bez problemu obejść.
Idąc pod górę bacznie wsłuchuję się w swój organizm, mając poważne obawy, że infekcja mogła dopaść i mnie. Oprócz nagłego przypływu endorfin wywołanych uświadomieniem sobie faktu mojej obecności tu i teraz na stoku Elbrusu nie dostrzegam jednak żadnych niepokojących sygnałów wysyłanych przez moje ciało. Co więcej czuję, że adoptuje się ono do wysokości całkiem dobrze. W porównaniu z poprzednim dniem tempo mam bowiem szybsze, a przynajmniej do miejsca, do którego dotarłem wczoraj. Od tego momentu jednak stopniowo zwalniam. Z każdym metrem do góry wysokość staje się bowiem coraz bardziej odczuwalna stąd też im wyżej tym bardziej muszę skupiać swoją uwagę na podejściu niż na aspekcie estetycznym, który muszę przyznać robi duże wrażenie. Legendarna Uszba rośnie cały czas w oczach, a zza linii najbliżej grani stopniowo pojawiają się kolejne wierzchołki Kaukazu, a daleko za nimi nawet majacząca linia Małego Kaukazu położonego między Gruzją, a Armenią.
W końcu docieram do górnej granicy Skał Pastuchowa. Wczesnym przedpołudniem trasa na tym odcinku świeci jeszcze pustkami. Dla atakujących szczyt jest już zdecydowanie za późno. Z kolei na dotarcie do tego miejsca zorganizowanych grup z przewodnikiem jest jeszcze za wcześnie, choć daleko w dole widać już ciągnące do góry ludzkie stonogi meandrujące pomiędzy strumieniami, które najwyraźniej zdążyły się już uaktywnić. Niebawem natomiast z pewnością pojawią się schodzący z wierzchołka świeżo upieczeni jego zdobywcy. Nim jednak ta chwila nastąpi będę mieć trochę czasu, by delektować się widokami, pogodą, ciszą, a przede wszystkim niespodziewaną samotnością na jednej z najbardziej przecież uczęszczanych gór w Europie.
Atmosfera sielanki jednak nie trwa aż tak długo jak się spodziewałem. Strefę spokoju i ciszy przeszywa bowiem w jednej chwili narastający łopot śmigieł helikoptera tutejszych ratowników, który nie wiadomo nawet kiedy pojawia się tuż nad stokiem. Po zatoczeniu jednak kilku kontrolnych kółek wokół partii szczytowej tak szybko jak się pojawia niespodziewanie znika.
Dotarcie do końca grzędy skalnej stanowi standardowy cel większości aklimatyzujących się osób przez atakiem szczytowym. Ja jednak zaintrygowany czarną plamą, którą zauważyłem po raz pierwszy jeszcze trzy dni temu podczas wycieczki aklimatyzacyjnej na jeden z okolicznych szczytów trekkingowych w okolicy Czegetu postanawiam dzisiaj sprawdzić czym ów punkt w rzeczywistości jest.
Zaraz jednak za Skałami Pastuchowa zwiększa się wyraźne ekspozycja stopku i zaczyna się robić stromo, co nie może pozostać bez wpływu na moje tempo. Co więcej od tego momentu jak dotąd ewidentny szlak wyznaczają wyłącznie chorągiewki. Ratraki natomiast tuż za Skałami Pastuchowa na małym wypłaszczeniu kończą swój kurs i zjeżdzają na dół. Jeszcze w niedalekiej przeszłości było jednak inaczej i za solidną dopłatą ratraki potrafiły wjechać na wysokość nawet 5000 metrów. Niestety jeden z nich w 2015 roku uległ na tej wysokości na tyle poważnej awarii, że już nie zjechał, co skutecznie zahamowało zapędy właścicieli pojazdów. Wprawdzie pojawił się rok później po zdarzeniu ambitny plan sprowadzenia ratraka w dół, ale jak dotąd nie został on zrealizowany. Tym samym więc czarny punkt, który zaintrygował mnie już na samym początku przygody z Elbrusem pobytu okazał się zasypanym w śniegu ratrakiem, który najwyraźniej zostanie tu na stałe. Oprócz chorągiewek wyznaczających szlak na tym odcinku zupełnie niechcący stał się bowiem doskonałym punktem orientacyjnym podczas niepogody. Dotarcie do zmrożonego cielska pojazdu kończy moje podejście do góry i po któtkiej przerwie zaczynam już schodzić. Z ratrakiem się jednak nie żegnam. Jeśli bowiem wszystko pójdzie zgodnie z planem już dzisiaj w nocy najpóźniej kolejnej spotkam się z nim ponownie podczas ataku na szczyt....
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
robas
robas - 2017-12-11 13:48
Pogoda rewelacyjna do ataku na szczyt
 
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017